{"vars":{{"pageTitle":"Polska bez komunizmu. Jaka byłaby Polska w 2018 roku bez Stalina i Jaruzelskiego? [ANALIZA 300GOSPODARKI]","pagePostType":"post","pagePostType2":"single-post","pageCategory":["analizy"],"pageAttributes":["alternatywna-historia-gospodarcza","analiza","gospodarka","historia-gospodarcza","polska-bez-komunizmu"],"pagePostAuthor":"Daniel Rząsa","pagePostDate":"29 stycznia 2019","pagePostDateYear":"2019","pagePostDateMonth":"01","pagePostDateDay":"29","postCountOnPage":1,"postCountTotal":1,"postID":1753}} }
300Gospodarka.pl

Polska bez komunizmu. Jaka byłaby Polska w 2018 roku bez Stalina i Jaruzelskiego? [ANALIZA 300GOSPODARKI]

Dajcie nam tylko suwerenną władzę nad skrawkiem ziemi wystarczającym dla słusznych potrzeb naszego ludu, a z resztą poradzimy sobie sami – pisał w XIX wieku Teodor Herzl, chcąc przekonać opinię międzynarodową, że powinno powstać państwo żydowskie.

Polakom, tak jak Żydom, wystarczą do prosperity w zasadzie te same rzeczy, o których pisze Herzl: wspomniany wyżej państwotwórczy pokój, a także niezmącony czas – czyli dokładnie to, czego nie mieli przez ostatnie pięćset lat historii.

Nie mieliśmy w Polsce pokoju przez wojny i zabory i nie mieliśmy czasu, przez ciągłą konieczność łatania rozwojowych dziur.

Dzisiaj mamy zarówno pokój, jak i czas na rozwój. Być może zostało go niewiele – wiemy jednak, że im więcej czasu pokoju, tym lepiej dla Polski. Szacując korzyści z pokoju zastanawiamy się, jak wyglądałaby Polska bez Bieruta i Jaruzelskiego.

Co by było, gdybyśmy po wojnie stali się krajem przechodzącym przemiany gospodarcze tak jak Finlandia, Hiszpania, czy Grecja? Jak rozwijałaby się Polska bez polityki gospodarczej Ochaba czy społecznej Bieruta?

Po co to robimy? Aby dzięki refleksji nad przeszłością lepiej rozumieć teraźniejszość i przyszłość. Oczywiście wiemy, że uniknięcie przez Polskę traum drugiej połowy XX wieku było mało prawdopodobne. Jak zauważa Witold Orłowski kreśląc historie alternatywne XX wieku, „splot okoliczności był dla naszego kraju w ciągu minionego stulecia tak niekorzystny, że jedyny wybór sprowadzał się do tego, w jaki sposób upaść, aby najmniej boleśnie się potłuc”.

W 1945 roku w Jałcie zasiedli obok siebie niezbyt przychylny Polsce Churchill, chylący się do grobu i negocjacyjnie bierny Roosevelt, a także Stalin, który spokojnie mógł chronić, co już sobie zagarnął czołgami. Niestety, w tym kluczowym momencie dziejów pozytywny i jednoznaczny obraz Polski jako kraju, o który należy się upomnieć nie istniał w głowach zachodnich polityków.

Mimo wysiłków niezliczonych rzesz Polaków, którzy poginęli na polach bitew nie udało się: przez krótkie dwadzieścia lat niepodległości nie utrwaliliśmy się w świadomości Zachodu jako obiekt, z którym największe potęgi splatałyby swoje żywotne interesy czy emocje. A ten splot jest niezmiernie ważny, co pokazuje choćby przykład Grecji – mimo braku zainteresowania tym krajem ze strony wielu zachodnich polityków to właśnie pozytywna intuicja łącząca Grecję z ojcami zachodniej filozofii – Platonem i Arystotelesem – sprawiła, że nie został oddany pod wpływy obcych cywilizacji po wojnie. Polska jednak przepadła.

1947. Sosnkowski, Anders i nieliberalna demokracja nad Wisłą

Wbrew faktom zakładamy jednak, że Roosevelt otrzeźwiał i nie zgodził się na zupełne oddanie Polski Stalinowi. Zakładamy, że mimo sprzeciwu i planów instalowania komunizmu oddolnie, Stalin formalnie, choćby na jakiś czas, „odpuszcza” Polskę. Dopomina się jednak o jej terytorialnie okrojenie na wschodzie i już teraz planuje dywersję ideologiczną (dziś powiedzielibyśmy: działania hybrydowe). W efekcie, w gruzy pozostałe po polskiej stolicy wjeżdżają wojska alianckie.

Co dzieje się dalej? Pomimo prawie zupełnej utraty elit w Katyniu czy Wołyniu polskie niedobitki organizują się, odbudowując kraj. Procesy demokratyczne zostają zachowane, ale poczucie zagrożenia – tym razem już tylko ze wschodu – nie mija, bo stalinowska Rosja zaczyna liczyć na zainstalowanie w Polsce przyjaznych sobie partii i wykreowanie nowych elit. Choć niedobitki AK nie zostają potępione, część żołnierzy znanych dziś jako „wyklęci” wcale nie chce dążyć do zbliżenia z Zachodem, ale decyduje się zostać agentami wpływu Wschodu.

Dochodzi do ostrych sporów politycznych, szczególnie, że rosyjska propaganda wybiela swoją rolę i udział w mordach Polaków, a kłamstwo katyńskie trwa. Do tego niektórzy niewygodni politycy antyrosyjscy giną w niewyjaśnionych okolicznościach. Ostatecznie w 1947 udaje się jednak sformować umiarkowany rząd z Kazimierzem Sosnkowskim jako prezydentem, a ustrój zostaje oparty o konstytucję kwietniową. Podczas gdy w Niemczech trwa rozliczanie nazistów, w wyczerpanej Polsce rośnie poczucie nowego zagrożenia. Władze państwowe szczególnie pilnie próbują odbudować kontrwywiad, żeby zniszczony kraj na dobre odzyskał swoje oczy i uszy. Na jego czele staje August Emil Fieldorf.

Liczy się stabilność. O nią jednak trudno, bo stan struktury społecznej wcale nie jest olśniewający – mimo ponownego wpięcia Polski w struktury cywilizacji zachodniej i obietnicy planu Marshalla, do głosu dochodzą dawne problemy społeczne. Szczególnie uwidaczniają się podziały klasowe, pamiętające jeszcze okres przedrozbiorowy i Rzeczpospolitą szlachecką: podatna na syreni śpiew komunizmu biedota, słabe mieszczaństwo i praktyczny brak klasy przedsiębiorców utrudniają odbudowę kraju.

Na szczęście rząd Sosnkowskiego doprowadza do reformy rolnej i własnościowej, dążąc do upodmiotowienia chłopów, przez co częściowo odzyskuje ich lojalność. Napięcie w regionie jednak rośnie – po śmierci Stalina Rosja dalej „hakuje” mechanizmy demokracji w Polsce podsycając podziały społeczne i nastroje rewolucyjne. Dlatego, w obawie przed komunizmem polski Kościół wspiera wzmocnienie władzy prezydenta i zwiększenie wpływu katolicyzmu. W efekcie w jednych z kolejnych wyborów Sosnkowskiego na stanowisku prezydenta zastępuje Władysław Anders, którego popiera szczególnie ziemiaństwo i inteligencja. Polska powoli odzyskuje moc gospodarczą i zaczyna intensywnie współpracować w Niemcami.

1970. Prymas Wojtyła i siatka Jaruzelskiego

Zgodnie z prawem psychologii społecznej, że czasy niestabilne sprzyjają twardym postawom prawicowym, dochodzi do erozji demokracji w Polsce w kierunku nieliberalnym. Polska zmierza w stronę autokratyczną, co pogłębia się po powstaniu rządzonego z Moskwy Układu Bukaresztańskiego. Sędziwy już Władysław Anders jest świadom tego dryfu, ale akceptuje większą władzę. Wtórują mu USA chcące utrzymać w Warszawie państwo silne i skoordynowane.

Polska nieliberalna demokracja krzepnie zwłaszcza po Kryzysie Berlińsko-Warszawskim w 1961 roku, kiedy Nikita Chruszczow żąda wycofania sił alianckich z Polski i Niemiec. Jest de facto narodową demokracją i łagodniejszą wersją znanego z Hiszpanii frankizmu – z charakterystycznym dla niego korporacjonizmem, klerykalizmem i interwencjonizmem gospodarczym.

Dzięki dziedzictwie polskiego romantyzmu i pamięci o zbrodniach nazizmu w tym okresie nie dochodzi jednak do morderstw i wyroków na komunistach – władza ogranicza się do internowań i cenzury. W łagodzeniu tendencji autorytarnych ważną rolę odgrywa kardynał Karol Wojtyła, który pisze w tym okresie esej historyczny „Pamięć i tożsamość”, odwołujący się do tolerancyjnego dziedzictwa Jagiellonów.

Za te zasługi i wpływ na prezydenta Wojtyła, jeszcze przed śmiercią Andersa w 1970 roku, zostaje Prymasem Polski. Na fali procesów demokracji w Europie Zachodniej, a także dzięki Wojtyle w latach 70-tych XX wieku Polska wraca do demokracji. Tego powrotu nie przerywa nawet Kryzys Suwalski z 1985 – prowokacja na północnym wschodzie Polski, podczas której żołnierze w nieoznakowanych mundurach wchodzą z terytorium Kaliningradu na teren Polski i przesuwają słupy graniczne. Kończące Kryzys Suwalski aresztowanie gen. Wojciecha Jaruzelskiego i związanej z nim siatki agentów sowieckiego wpływu tymczasowo osłabia Rosję w Polsce.

1989. Polskie pół wieku pokoju

Po 1989, gdy komunizm upada, Polska wchodzi w nowy okres jako kraj emocjonalnie i gospodarczo sprzężony z Zachodem. Mocniejszy i bardziej różnorodny – nawet etnicznie. Wobec braku kolonii jako źródła migracji, Polska opiera się o ściągniętą do kraju Polonię, Ukraińców, a także migrantów z Azji Wschodniej, których przyjmuje dzięki staraniom Ministra ds. Migracji Józefa Czendefu. Polska gospodarka jest nieporównywalnie mocniejsza, mimo okresu autokratycznego.

Polska po komunizmie w naszym scenariuszu jest krajem silnym gospodarczo, odstającym od Niemiec, ale z PKB na tyle dużym, że Niemcy traktują nas prawie po partnersku. Mając czas na budowę przemysłu, witamy więc rok 1989 z porządnymi gałęziami tradycyjnego przemysłu, włączając w to kolejnictwo (Luxtorpeda, Cegielski), motoryzację (Syrena i Warszawa), górnictwo (Drohobycz Oil), a nawet gorzelnictwo (Baczewski) i zupy w proszku (Dr Strójwąs). Wszystko to dzięki brakowi realnego socjalizmu w Polsce – z jego upaństwowieniem, pustą obietnicą dobrobytu i brakiem innowacyjności.

Reality check. Zrujnowani przez Niemcy, splądrowani przez Rosję

Wróćmy na moment od historii alternatywnej do tej prawdziwej. Wojna była katastrofą, także gospodarczą. Gospodarka światowa w 1945 zmalała o 11 proc. w stosunku do 1938, a sumaryczne wydatki państw walczących wyniosły 1,2 trylionów dolarów. W Europie wiele krajów znalazło się na skraju załamania finansowego. Jednak niektórzy skorzystali: Paul Krugman uważa, że II wojna światowa była dla USA największym w historii pakietem stymulującym gospodarkę (30 bilionów dolarów wpompowane w przemysł zbrojeniowy).

A w Polsce? Pierwsze próby oszacowania strat wojny pojawiły się w raporcie „The Nazi Kultur in Poland” przygotowanym przez muzealników i historyków sztuki podczas okupacji. Po wojnie, w 1947 r. Biuro Odszkodowań Wojennych przy rządzie przygotowało „Sprawozdanie w przedmiocie strat i szkód wojennych Polski w latach 1939-1945”. Ich wielkość została uznana za trzynastokrotnie przekraczającą wielkość dochodu narodowego z 1938 r, co można przeliczyć na około 1,1 bln dolarów wg wartości z 2011 r., lub 4 biliony dzisiejszych złotych.

Według raportu, uległo zniszczeniu 65 proc. fabryk, dwie trzecie mostów kolejowych, 80 proc. parowozów i wagonów. Zniszczonych zostało też ponad 20 proc. gospodarstw rolnych oraz 30 proc. wszystkich zabudowań mieszkalnych. Straty ludzkie były ocenione na 6,3 mln osób. To jednak tylko szacunki. Dziś, w dalszym ciągu, po siedemdziesięciu latach od zakończenia wojny wciąż nie znamy liczby jej ofiar oraz liczby osób represjonowanych w jej trakcie – m.in. z powodu rzezi Wołyńskiej.

Do Polski w ruinie swoją kupę gruzu dołożyli Rosjanie. Po wojnie zrzekli się co prawda roszczeń do majątku niemieckiego w Polsce, ale zainstalowany przez nich w Warszawie rząd-marionetka zobowiązał się do sprzedaży ZSRR węgla po zaniżonych cenach. Umowa przyniosła i tak już zrujnowanej Polsce ogromne straty – szacowane w setkach milionów ówczesnych dolarów. Jednocześnie już od pierwszych tygodni okupacji Rosjanie dokonywali na tzw. ziemiach odzyskanych masowego plądrowania – demontażu maszyn i wyposażenia zakładów przemysłowych, a nawet całych linii kolejowych. Większości rekwizycji dokonano nawet bez formalnego uzgodnienia z władzami Polski. W wyniku wojny domowej z Żołnierzami Wyklętymi i UPA aż do 1950 r. nie powstały w Polsce szacunki dla rodzimej gospodarki, które można by porównywać z innymi krajami w tym okresie.

Fakt alternatywny. Rosjanie nie zostali nam braćmi…

Znany z czasów komunizmu dowcip ma formę pytania: „Dlaczego Rosjanie są naszymi braćmi?”. Odpowiedź: „Bo braci się nie wybiera”. Gdyby jednak nasi „bracia” nie zostali nam narzuceni, czyli gdyby wydarzyła się nasza – opisana wyżej – historia alternatywna, Polska byłaby miejscem gospodarczo silniejszym. O ile?

Tezę o braku komunizmu sprowadźmy obliczeniowo do założenia, że Polska po wojnie rosłaby tak, jak średnio kraje Zachodnie. Jest to jedyne dające się obronić założenie do obliczeń (waga każdego z krajów w obliczeniach jest odwrotnie proporcjonalna do różnicy rozwoju między danym krajem a Polską w 1950 r.). W latach 1945-1950 większość krajów podczas odbudowy stosowało mniej lub bardziej zaawansowany poziom centralnego planowania i rozdzielnictwa zasobów. Potem jednak zaczynały rozwój oparty o wzrost konkurencyjności i odchodząc od znaczącego dotychczas udziału państwa w gospodarce.

Państwa Europy Zachodniej brały też udział w amerykańskim Planie Marshalla. W ramach realizacji programu w latach 1948-1952 napływały do Europy surowce przemysłowe, żywność oraz maszyny. Stany Zjednoczone udzielały również kredytów dla państw europejskich. Wielkość pomocy szacuje się na 13 mld ówczesnych dolarów. Z woli Stalina kraje bloku wschodniego, w tym Polska, odrzuciły pomoc zaoferowaną przez Stany Zjednoczone.

W latach sześćdziesiątych rozwinięte już państwa Europy Zachodniej zaktywizowały się gospodarczo, powstała Europejska Wspólnota Gospodarcza i Europejskie Stowarzyszenie Wolnego Handlu. Handel zagraniczny nabrał dynamiki i stał się ważnym składnikiem dochodu narodowego. Dzięki temu zaczęła powstawać europejska potęga przemysłowa na eksport.

2018. Polska bogatsza o ponad 20 proc.

Gdyby Polska była po drugiej stronie żelaznej kurtyny, byłaby dziś przynajmniej o jedną piątą bogatsza. Zgodnie z historią prawdziwą, bezpośrednio po wojnie nasz kraj był bogatszy niż Hiszpania. Według bazy Maddison Project w 1950 r. PKB per capita wynosiło w Polsce 3,1 tys. dolarów, czyli więcej niż w krajach zza żelaznej kurtyny – takich jak Grecja, czy Portugalia (Hiszpania była wtedy już bogatsza przez brak strat wojennych).

Polacy w teorii wzbogacili się, bo według statystyk zwiększyła się wielkość kapitału na osobę pracującą w wyniku… strat w populacji na wojnie (było więc mniej głów do podziału polskiego majątku). W okresie bezpośrednio następującym po wojnie wzrosła też produktywność: siła działania przodowników pracy była na tyle duża, by gospodarka rozwijała się szybko w latach 1945-1950, gdy odbudowywano kraj. Potem jednak ta dynamika została utrącona przez biurokratyzm i złą politykę gospodarczą.

Według historii alternatywnej, bez komunizmu PKB rosłoby szybciej. Gdyby Polska rozwijała się w tempie zbliżonym do podobnych krajów Europy Zachodniej, gospodarka nasza rosłaby za czasów Andersa i następców (okres alternatywny dla Bieruta i Gomułki, 1950-1980) w średnim tempie 5,2 proc. rocznie, gdy w rzeczywistości było to 3 proc. Z kolei dekada straconych lat 80., czyli rządów Jaruzelskiego (1981-1989), kiedy to wzrost wynosił zaledwie 0,9 proc., w naszym świecie alternatywnym dałaby nam nawet 4,0 proc. ze względu na kapitalistyczny system gospodarczy.

Natomiast lata 1990-2004 (od upadku komuny do wejścia do Unii Europejskiej), które historycznie dały wzrost rzędu 4,8 proc. rocznie – tutaj dałyby już mniejszy wzrost rzędu 3,1 proc. ze względu na to, że Polska byłaby okrzepłem krajem demokratycznym i kapitalistycznym, a nie krajem transformacji, gdzie wzrost jest gwałtowny.

2018. Polska 30 lat przed Polakami

Ostatecznie, bez komunistów Polacy byliby tak bogaci jak Portugalczycy już na początku lat 90. W realnym świecie zaś dogonimy Portugalię dopiero w latach 2020-2021. Można więc zatem powiedzieć trzymając się przykładu Portugalii, że 50 lat bez komunizmu pchnęłoby nas gospodarczo 30 lat do przodu w stosunku do współczesnej Polski.

A co działoby się po wejściu do UE? Według historii prawdziwej po 2004 r. średnioroczny wzrost Polski wynosił 5,1 proc. – ale w historii alternatywnej przy braku znacznego napływu środków europejskich ten wzrostu okazuje się mniejszy – 1,9 proc. Ostatecznie, Polska byłaby dziś 35. najbogatszym krajem na świecie (pod względem PKB per capita na 173 kraje). To o siedem oczek więcej, niż jest „w realu” (mamy 43. Pozycję na świecie pod tym względem). Z dochodem 31,4 tys. dolarów per capita Polacy byliby prawie tak majętni jak Hiszpanie (31,5 tys. dolarów per capita), czy Izraelczycy (31,7 tys.) i wyprzedzaliby Czechów, którzy dziś zajmują 35. miejsce. Polacy byliby też dziś bogatsi od Słoweńców, Portugalczyków, czy Słowaków.

Z kolei pod względem wielkości gospodarki dziś jesteśmy 22. krajem świata, natomiast bez komunizmu polski PKB byłby o jedną piątą większy. Nasza gospodarka byłaby większa od tej Egiptu, Australii, czy Pakistanu. Nadal ustępowalibyśmy jednak Hiszpanii (17. miejsce) czy Iranowi (19.).

W naszej historii alternatywnej w 1989 r. PKB na mieszkańca wyniosłoby 16,2 tys. dolarów wobec 8,1 tys. w rzeczywistości. Polacy zarabialiby więc dwa razy więcej. Polska nie poniosłaby także kosztów transformacji społeczno-gospodarczej, a gospodarka by się nie zmniejszała (jak podczas zapaści z 1990 r.). Ze względu na wcześniejszą modernizację gorzej przeszlibyśmy jednak kryzys finansowy, który mógłby skończyć się recesją w 2011 r. Związki gospodarcze Polski z zachodem byłyby za to silniejsze i mocniej zakorzenione niż jest to nawet obecnie. Mielibyśmy też więcej rentierów – osób z dochodem pasywnym, które spokojnie mogą sobie żyć bez nadmiaru pracy dzięki kapitałowi wypracowanemu przez rodziców i dziadków.

A czego by nie było? Nie byłoby Papieża-Polaka, bo Polski nie zalałby komunizm. Papieżem zostałby ktoś spoza krajów komunistycznych, bo ukraińscy czy białoruscy katolicy byli zbyt słabi i nieliczni, żeby „ich” Papież mógł mieć wielki wpływ na blok komunistyczny. Nie byłoby też wielkiego zrywu „Solidarności”, a Lech Wałęsa zostałby średnio znanym działaczem związków zawodowych lub rzecznikiem partii politycznej będącej głosem prekariatu.

Z kolei we wczesnych latach 90-tych Kazik nie napisałby piosenki Polska, w której śpiewa „czy byłeś kiedyś w Kutnie na dworcu w nocy, jest tak brudno i brzydko, że pękają oczy”. Z prostego powodu – byłoby ładniej. Bylibyśmy bardziej syci i mniej spięci jako naród, a także mniej zapatrzeni o kraje o większym dobrobycie, bo też mniej od nich odstający.

 

PKB per capita w Polsce i hipotetycznej Polsce rozwijającej się tak jak kraje zachodnie na tle Grecji i Portugalii 1950-2016 (tys.)

 

2018. Polska bez Smoleńska i inne bonusy

Wskaźniki gospodarcze opowiadają jednak tylko część historii o utraconych szansach Polski. Jeśli w XIX wieku, gdy Polski nie było, Ignacy Łukasiewicz mógł wynaleźć lampę naftową, to tylko kwestią wyobraźni pozostaje wizja dokonań polskich naukowców w spokojnie rosnącej gospodarczo Polsce bez komunizmu. Dzięki lepszemu zintegrowaniu z zachodnimi instytucjami mielibyśmy o wiele lepszą dyplomację, a dzięki budowanej przez 70 lat kulturze obywatelskiej i ciągłości wywiadu nie doszłoby do splotu zdarzeń, które doprowadziły do katastrofy smoleńskiej.

Co więcej, dzięki wkładowi Polaków w debaty i procesy jednoczącej się Europy od samego początku integracji, także Unia wyglądałaby dziś nieco inaczej – prawdopodobnie unijna wielokulturowość odzwierciedlałaby bardziej naszą „jagiellońską”, umiarkowaną perspektywę opartą o wielokulturowość, ale też z otwarcie promowaną tradycją kultury zachodniej. Mielibyśmy też bardziej partnerskie i harmonijne relacje z Niemcami, utrwalone przez pół wieku współpracy przeciw komunistom. Dzięki temu, podejście Unii do Rosji mogłoby było zmienić się dużo wcześniej, niż dopiero po ataku tego kraju na Ukrainę w 2014 roku.

Gdyby nie komunizm, Polacy rzadziej śpiewaliby dziś suplikację „Święty Boże”, która zaczyna się od słów „od powietrza, głodu ognia i wojny wybaw nas Panie”. Oczywiście, w XX wieku i tak doświadczylibyśmy byli ognia, wojny i hekatomby elit. Ale uniknęlibyśmy biedy i głodu, a także „powietrza” – czyli, w wolnej interpretacji, pustki ziejącej w strukturach „państwa teoretycznego”. Niestety, z tą postkolonialną i postkomunistyczną pustką w historii realnej zmagamy się do dziś.

2050. Czy będzie lepiej niż za Kazimierza Wielkiego?

Historia niewątpliwie mogła potraktować nas lepiej. Jednak taki wniosek nie musi napawać nas wielkim pesymizmem. Nawet z plecami połamanymi komunizmem Polska ciągle ma szansę na dobrobyt i dobrą przyszłość. W naszych dziejach prawdziwych, według Komisji Europejskiej, do 2050 r. możemy osiągnąć 80 proc. PKB per capita zachodu Europy. To byłby prawdopodobnie najlepszy wynik w dziejach Rzeczpospolitej! Według szacunków Marcina Piątkowskiego, Polska od czasów Mieszka I do teraz nigdy nie miała PKB per capita większego niż 53% PKB zachodu Europy. Oznacza to, że już dziś jest lepiej, niż za Jagiellonów, a do 2050 może być lepiej niż za Kazimierza Wielkiego. Jeśli oczywiście nie zapuka do nas wojna, kryzys, albo atak zombi.

Nota: Przyjęliśmy, że PKB per capita w syntetycznej Polsce rósłby w tym samym tempie, co średnio w 15 krajach Europy Zachodniej tj. w Austrii, Belgii, Danii, Finlandii, Francji, Niemczech, Włoszech, Holandii, Norwegii, Szwecji, Wlk. Brytanii, Irlandii, Grecji, Portugalii i Hiszpanii. Waga każdego z tych krajów w średniej na potrzeby obliczeń byłaby odwrotnie proporcjonalna do różnicy w poziomie rozwoju między tym krajem a Polską w 1950 r. Obliczenia na podstawie danych Maddison Project.

Autorzy: Piotr Arak, dyrektor, Polski Instytut Ekonomiczny, Grzegorz Lewicki, filozof, teoretyk cywilizacji.

Wybrana bibliografia:

Drogi Czytelniku,
Skoro dotarłeś tutaj, może będziesz też zainteresowany naszym codziennym newsletterem 300SEKUND, w którym co rano opowiadamy o tym, co dzieje się w globalnej gospodarce. Na 300SEKUND możesz zapisać się tutaj.