{"vars":{{"pageTitle":"Wirecard: o co chodzi w dziwacznej aferze ze znikającym dyrektorem i rosyjskimi dokumentami","pagePostType":"post","pagePostType2":"single-post","pageCategory":["explainer"],"pageAttributes":["finanse","fintech","main","niemcy","uslugi","wirecard"],"pagePostAuthor":"Martyna Trykozko","pagePostDate":"17 lipca 2020","pagePostDateYear":"2020","pagePostDateMonth":"07","pagePostDateDay":"17","postCountOnPage":1,"postCountTotal":1,"postID":58605}} }
300Gospodarka.pl

Wirecard: o co chodzi w dziwacznej aferze ze znikającym dyrektorem i rosyjskimi dokumentami

Nagłośniona przez Financial Times afera związana z niemiecką firmą finansową Wirecard to jedna z większych afer finansowych w Europie. Jak to bywa z aferami finansowymi, sprawa jest bardzo skomplikowana. Zebraliśmy więc najważniejsze fakty.

Co to jest Wirecard? To niemiecki start-up finansowy, który oferuje m.in. przetwarzanie płatności i wydawanie kart płatniczych. Z jego usług korzystały inne firmy, takie jak np. Curve, konkurent Revoluta, który umożliwiał podłączenie kilku kont do jednej karty z darmowym przewalutowaniem – dostarczanej właśnie przez Wirecard.

Kiedy zaczęły się kłopoty? Na początku 2019 roku, kiedy Financial Times opublikował artykuły oparte o doniesienia informatorów o nieprawidłowościach w singapurskim biurze fintechu. Chodziło o posługiwanie się sfałszowanymi dokumentami i podejrzane transakcje. Wątpliwości związane z działalnością firmy pojawiały się już jednak wcześniej.

W czerwcu 2020 roku dwa filipińskie banki zgłosiły, że około 1,9 miliarda euro, które rzekomo miało być na kontach firmy, właściwie nie istnieje. To potwierdziło, że doskonałe wyniki finansowe, jakimi chwaliła się spółka, wcale nie są tak doskonałe. Po dwóch dniach Wirecard poinformowało, że pieniądze “zaginęły”.

Na czym polegało oszustwo? Jak czytamy w serii artykułów FT, który szczegółowo opisywał sprawę, Wirecard prowadziło działalność w różnych zakątkach świata. Okazuje się jednak, że około połowa tej działalności – w tym m.in. w Dubaju i Dublinie – odbywała się przez pośredników, rzekomo z powodu braku lokalnych licencji na działalność finansową. To właśnie na tym etapie pojawiły się fikcyjne zyski.

Co więcej, Wirecard miał w tej kwestii wprowadzać w błąd firmę konsultingową EY, która przez dziesięć lat była jej audytorem. Wewnętrzne śledztwo wykazało, że w singapurskim biurze firmy dochodziło do nieprawidłowości księgowych, znaleziono też sfałszowane dokumenty.

Jakie są do tej pory konsekwencje? Spółka ogłosiła bankructwo, policja prowadzi śledztwa, jej były szef Markus Brown został aresztowany, a były COO Jan Marsalek, który nadzorował tę część firmy, w której miało dojść do oszustw, został zwolniony, a następnie zniknął i jest poszukiwany międzynarodowym listem gończym.

A o co chodzi z Rosjanami? Otóż Jan Marsalek miał zdobyć tajne dokumenty na temat użycia rosyjskiej broni chemicznej i usiłować je sprzedać w Wielkiej Brytanii, gdzie próbował w ten sposób pokazać swoje powiązania z rosyjskim wywiadem i wkręcić się w środowisko londyńskich traderów. 

Dokumenty przedstawione inwestorom w 2018 r. i zweryfikowane przez FT zawierają dokładny związek chemiczny dla Nowiczoka użytego do zatrucia byłego szpiega i jego córki w Wielkiej Brytanii w marcu 2018 r.

Czy to wszystko jest ważne? W 2018 roku wartość rynkowa Wirecard przekroczyła 24 mld euro, co uplasowało ją na niemieckim indeksie Dax powyżej Commerzbanku (który jest np. właścicielem mBanku, czwartego pod względem wielkości banku w Polsce).

Jak stwierdził dziennikarz FT Dan McCrum, to potencjalnie jedno z największych oszustw księgowych w Niemczech i w Europie.

Co dalej? Obecnie trwają śledztwa, w tym prowadzone przez niemieckiego regulatora finansowego. Na jaw co jakiś czas wychodzą nowe informacje, więc sprawa wciąż trwa.

UE chce zaatakować swoje raje podatkowe. Może użyć prawa, którego nigdy wcześniej nie stosowała