Czasy mamy takie, że hasło „obniżymy podatki dla firm” nie gwarantuje przychylności rynku. Więcej, można dostać po łapach, jeśli hasło jest tylko hasłem, a za obietnicą nie idą jakieś choćby przybliżone wyliczenia, jak taką obniżkę sfinansować.
Boleśnie przekonuje się o tym właśnie rząd Liz Truss. Złożenie nie do końca chyba policzonej deklaracji obniżek podatków, wespół z planem ogromnego programu osłonowego na okoliczność inflacji skończyło się krachem brytyjskich obligacji, interwencją Banku Anglii, dymisją ministra finansów i ostrą krytyką ze strony jednego z głównych sojuszników Wielkiej Brytanii, czyli prezydenta USA Joe Bidena.
Brytyjski rząd wycofał się już z planu obniżek, A nowy szef resortu finansów Jeremy Hunt składa solenne obietnice poprawy. W mediach mówi, że przekona wszystkich (a rynek w szczególności), że jest w stanie wyliczyć wpływy z podatków i wydatki co do pensa. I w szykowanym na przyszły rok budżecie nie ma już radosnej twórczości. Hunt stara się jak może, bo potrzeby pożyczkowe brytyjskiego budżetu trzeba będzie jakoś sfinansować. I łatwiej się to robi, gdy na obligacje jest popyt (a dziś jest on niewielki).
A teraz wszyscy sobie wyobraźcie, że jest taki kraj w Europie Środkowej, gdzie obniżono właśnie podatki, rząd stosuje bardzo kosztowny program osłonowy (który zdaje się pączkować), do systemu emerytalnego dosypuje się coraz więcej grosza (ponad planowe waloryzacje) i sugeruje się waloryzację jednego z najbardziej kosztownych w swoim budżecie programów polityki prorodzinnej. Na miliardy euro z Unii Europejskiej, które mógłby dostać w formie grantów, rząd wzrusza ramionami. I twierdzi, że poradzi sobie sam.
Minister finansów tego kraju publicznie mówi, że wypychanie wydatków poza budżet państwa jest OK, bo zapewnia elastyczność w zarządzaniu wydatkami w czasach kryzysowych. Choć przy okazji zaciemnia to obraz finansów i osłabia rolę budżetu, który przecież zgodnie z konstytucją jest najważniejszym dokumentem finansowym państwa.
Bank centralny tego kraju zapowiada koniec podwyżek stóp procentowych, przy jednej z największych inflacji w Europie. Osłabienie własnej waluty – co jest przecież proinflacyjne – kwituje krótko: „kurs jest wolny”. Choć wszystkim na świecie zależy dziś na umocnieniu kursu swojego pieniądza. Ale teoria „osłabienie jest dobre dla eksporterów” jest ciągle żywa, choć wyniki w handlu zagranicznym jakoś tego ostatnio nie potwierdzają.
Organy decyzyjne tego banku są skupione same na sobie, a konkretnie na konflikcie, jaki nimi targa. Choć publikowana przez ten bank inflacja bazowa wchodzi właśnie na dwucyfrowy poziom, po raz pierwszy w historii.
No, ale może brytyjska lekcja ich nie dotyczy.
Otwarty konflikt w Radzie Polityki Pieniężnej. Czasy „cichej RPP” dobiegły końca [OPINIA]