{"vars":{{"pageTitle":"Dlaczego tradycyjna telewizja wciąż trzyma się mocno i jak się dalej zmieni - wywiad z prezesem Emitela [WYWIAD]","pagePostType":"post","pagePostType2":"single-post","pageCategory":["news","nowe-technologie","wywiady"],"pageAttributes":["cyfryzacja","digitalizacja","media","media-spolecznosciowe","nowe-technologie","reklama","sztuczna-inteligencja","telewizja"],"pagePostAuthor":"Katarzyna Mokrzycka","pagePostDate":"2 listopada 2020","pagePostDateYear":"2020","pagePostDateMonth":"11","pagePostDateDay":"02","postCountOnPage":1,"postCountTotal":1,"postID":69248}} }
300Gospodarka.pl

Dlaczego tradycyjna telewizja wciąż trzyma się mocno i jak się dalej zmieni – wywiad z prezesem Emitela [WYWIAD]

Oglądalność telewizji w Polsce w czasie pandemii jeszcze wzrosła. Okazała się ona medium, do którego widz ma większe zaufanie niż do treści internetowych – mówi w wywiadzie z 300Gospodarką Andrzej J. Kozłowski.

Andrzej J. Kozłowski to prezes firmy Emitel, który wszedł do pierwszej trzydziestki Rankingu Najbardziej Wpływowych Osób Polskiej Gospodarki 2020 przygotowanym przez portale 300Gospodarka.pl, Money.pl oraz radio RMF FM. 

Emitel świadczy usługi radiodyfuzyjne, czyli emituje sygnał telewizji i radia w Polsce. Jest monopolistą infrastruktury przesyłowej. Decyzje prezesa mają kluczowe znaczenie dla branży mediów. Właścicielem firmy jest amerykański fundusz Alinda Capital Partners, który jest także m. in. właścicielem londyńskiego Heathrow, największego lotniska w Europie. 

Katarzyna Mokrzycka, 300Gospodarka: NASA zatrudniła Nokię do zbudowania sieci internetowej na Księżycu. Chciałby pan realizować taki kontrakt?

Andrzej J. Kozłowski, prezes Emitela: Wprawdzie nie świadczymy tego typu usług, ale oczywiście, że tak. To byłoby bez wątpienia bardzo interesujące zadanie dla Emitela. Na razie to jest wprawdzie niszowy projekt, ale fascynujące jest to, że NASA przechodzi tą decyzją do kolejnego etapu podboju kosmosu, bo ona oznacza, że przechodzimy od zapowiedzi powrotu człowieka po 50 latach i budowy bazy na Księżycu do realizacji tego planu.

Jak może wyglądać budowa takiej księżycowej sieci internetowej – czy mają tam stanąć wieże przekaźnikowe, czy chodzi o satelity orbitujące gdzieś wokół? Czy pan ma jakieś wyobrażenie?

Nie jestem inżynierem, ale wyobrażam sobie, że może to być kombinacja tych dwóch rozwiązań – niewielkich stacji bazowych, które zostaną umiejscowione przez bezzałogowe pojazdy na powierzchni Księżyca, w połączeniu z satelitą umieszczonym na orbicie wokół Księżyca, czymś w rodzaju rozwiązania Starlink Elona Muska.

Dla NASA sieć LTE ma zapewne służyć pracy robotów na niezbyt dużym obszarze. Na tym etapie będzie służyła dosyć prostym celom, zakładam, że chodzi głównie o sterowanie maszynami, czyli w gruncie rzeczy o bardzo zaawansowany internet rzeczy (Internet of Things, IoT) oraz przesyłanie obrazu i danych na Ziemię.

No to zejdźmy na Ziemię. Prezes PFR Paweł Borys, który zarządzał tarczami antykryzysowymi, podzielił się niedawno na Twitterze informacją, że sektor telekomunikacyjny dostał marginalne wsparcie w czasie pandemii, bo generalnie zanotował tylko nieznaczne spadki przychodów. Czy dla sektora komunikacji i mediów pandemia to okres żniw?

Lwią część naszych przychodów stanowią usługi radiodyfuzyjne, czyli emisja sygnału telewizji i radia. Działamy w segmencie B2B, nie mamy relacji z klientem końcowym, ale rozumiem, dlaczego mnie pani o to pyta, bo z oczywistych powodów temat nie jest mi obcy.

Podczas lockdownu w marcu odnotowaliśmy ogromny wzrost oglądalności tradycyjnej telewizji. Według badań Nielsen i tak wysoka średnia dobowa oglądalność w Polsce jeszcze w czasie pandemii wzrosła o 52 minuty – do 5 godzin i 13 minut.

Czyli pogłoski o śmierci TV okazały się przedwczesne?

Absolutnie tak. Moim zdaniem telewizja okazała się medium, do którego widz ma większe zaufanie niż do treści internetowych, a w stanie poczucia zagrożenia w pierwszej fali pandemii, gdy wszyscy poszukiwaliśmy wiadomości o tym, co się dzieje, miało to ogromne znaczenie. Poza tym przez to, że siedzieliśmy zamknięci w domach, telewizory grały pewnie na okrągło.

Z drugiej strony jednak sektor medialny przeżył ogromne tąpnięcie, bo z hukiem spadły przychody z reklam, z których przecież większość mediów się utrzymuje – efekt lockdownu. Czyli za wzrostem oglądalności nie szły przychody, bo kampanie były wycofywane.

Najmocniej po kieszeni dostały stacje radiowe, szczególnie rozgłośnie regionalne, które zależą w dużym stopniu od lokalnych biznesów. Zamykające się restauracje, siłownie, punkty usługowe w pierwszej kolejności zwykle całkowicie rezygnowały z wydatków na promocje i marketing. Przychody stacji lokalnych spadały nawet o 80 proc. Jeśli chodzi o te większe media, to spadki także były dwucyfrowe, ale nie aż tak duże.

Czy sposobem na odzyskanie konsumenta będzie postępująca personalizacja reklamy? To już niemal powszechne w internecie – w mediach społecznościowych i na stronach www. Kolej na TV?

Tak, ale nie wiązałbym tego z sytuacją wywołana przez Covid-19. To i tak by się wydarzyło, bo koncept był testowany jeszcze przed pandemią. Telewizja musi odpowiedzieć na to, co się dzieje w internecie, inaczej straci reklamodawców.

Technologia DAI (z ang. Dynamic Ad Insertion) w zasadzie przenosi sposób serwowania reklamy internetowej do telewizji, stwarza nieograniczone możliwości segmentacji widza i serwowania mu tego, czego on oczekuje nawet w lepszy sposób niż internet. Personalizowana reklama w TV będzie bowiem znacznie mniej nachalna – nadal będzie operowała blokami reklamowymi, bez tych wszystkich wyskakujących okienek, ale będzie serwowała lepiej dostosowaną i skrojoną do odbiorcy ich treść.

Czyli każdy z nas będzie widział w telewizji trochę inny zestaw reklam?

Pewnie nie każdy, jeżeli będziemy siedzieć na kanapie całą rodziną. Wtedy zwykle przekaz będzie kierowany do tych, którzy mają siłę zakupową czyli odpowiadają za wydatki w gospodarstwie domowym. A wtedy taki klient nie zobaczy już po prostu reklamy auta czy telefonu – zobaczy spot konkretnej marki samochodu, być może nawet w kolorze, który najbardziej lubi.

Dwa lata temu prognozował pan, że będzie spadać wykupywanie tradycyjnych abonamentów z pakietami TV w stronę opłaty za to, co chcę oglądać. W międzyczasie jednak bardzo się spopularyzowały w Polsce platformy streamingowe z filmami, i w dodatku bardzo często jest tak, że – jak w moim przypadku – płacimy za trzy, nie oglądamy żadnej. Jaki jest zatem aktualny trend?

Patrząc z perspektywy operatora technicznego sieci naziemnej telewizji, która ma 30 darmowych kanałów, wygląda to tak, że kiedyś dla widza było to „tylko 30 programów”, dzisiaj jest to „atrakcyjny pakiet aż 30 dobrej jakości programów”. Bo trend jest taki, że mnogość przestaje być atrakcyjna. Mamy w Polsce ponad 200 kanałów polskojęzycznych – nie sposób wszystkiego oglądać, bardziej skłonni jesteśmy zapłacić za to, co my chcemy oglądać w danej chwili, a nie to, co jest w danym czasie w ramówce. Coraz częściej wybieramy więc pakiet kanałów darmowych, a filmy czy serial dokupujemy w ramach serwisów VOD czy OTT (TV przez internet).

W trakcie lockdownu ten trend został nieco zaburzony, ponieważ z jednej strony oglądaliśmy telewizję trochę dla zabicia czasu, z drugiej strony zniknęły niektóre treści – przede wszystkim sportowe. Ci, którzy zwykle oglądali np. mecze, dokupywali pakiety familijne czy przyrodnicze. Ale myślę, że jest to przejściowe.

Jeżeli chodzi o seriale, to przyznam, że jestem ich fanem i staram się znaleźć na nie czas. W tej chwili czekam na dwie premiery. Pierwsza to kolejny sezon „The Crown”, druga – ekranizacja „Króla” Szczepana Twardocha.

A oglądał pan na Netfliksie „Social Dilemma”, o tym, jak media społecznościowe przejmują „rząd dusz”?

Tak i uważam, że był mocno przerysowany. Nie widzę w tej rzeczywistości mediów społecznościowych jakiegoś szatana czy władcy umysłów, który wszystko to zaplanował od początku do końca, włożył ludzi w trybiki i kontroluje proces monetyzowania. Raczej widzę produkt, który się sam kształtuje. Oczywiście są ludzie, którzy potrafią to wykorzystać i zarobić na tym pieniądze, ale nie mają nad tym absolutnej kontroli.

Social media to jest droga na skróty do tego, żeby sobie wychować konsumenta i prowadzić go za rękę przez cały cykl jego życia. Zamiast nad tym lamentować trzeba od małego uczyć dzieciaki krytycznego myślenia, samodzielnego podejmowania decyzji. To zadanie dla rodziców i szkoły – jako dorośli też jesteśmy konsumentami, na nas też się poluje, ale doświadczenie życiowe pozwala nam uniknąć pułapek, których młodzi najczęściej nawet nie definiują jako pułapki tylko coś, co jest fajne lub trendy.

Nie ma pan wrażenia, że mimo ogromnego skoku technicznego ten świat rozrywki telewizyjnej, przekazu treści video zmienia się znacznie wolniej niż mówiły o tym prognozy? Że pewne prognozowane trendy wcale nie wyparły starej rzeczywistości?

A mógłbym prosić o jakiś przykład?

A choćby ten zapowiadany zgon tradycyjnej TV. Skoro telewizja sobie radzi, to może i inne trendy się nie przyjęły?

Zgoda. Po pierwsze trzeba się zastanowić, jak powstają trendy – są tworzone przez ludzi, którzy dokonują pewnych prognoz na podstawie doświadczeń i własnych wyobrażeń o przyszłości. A prognozowanie staje się coraz trudniejsze, ponieważ robi się coraz bardziej złożone.

Kiedyś brało się pod uwagę znacznie mniej zmiennych i czynników czy bodźców. Myślę, że jakieś dziesięć razy mniej niż dziś. Ich mnogość powoduje, że prognozowanie staje się coraz trudniejsze. Kiedyś horyzont prognoz sięgał nawet 20-30 lat naprzód, dzisiaj nikt się nie odważy wybiegać tak daleko, trudno jest wręcz przewidzieć najbliższe 3-5 lat.

Druga rzecz to pułapka myślenia życzeniowego. Wiele trendów czy prognoz tworzonych jest przez firmy, które mają np. jakiś swój pomysł na biznes i starają się przekonać inwestorów i konsumentów, że mają rację, że ma sens to, co planują sprzedać. W momencie, w którym pojawia się myślenie życzeniowe, tracimy jednak niestety trochę obiektywizmu, dlatego potem często okazuje się, że zapowiedź była nietrafiona, a trendy chybione.

Jakie trendy, które z nami zostaną, wykreowała pandemia?

Nie odważę się dziś odpowiedzieć. Pandemia się jeszcze nie skończyła, nie wiemy, jaki będzie miała przebieg przez kolejne miesiące, nie wiemy, czy i kiedy będzie szczepionka, nie wiemy, czy nadejdzie trzecia fala. Trudno sobie wyobrażać świat po pandemii skoro jesteśmy w jej środku. A może nawet na początku? Sam jestem bardzo ciekaw, jak to będzie wyglądało.

A Emitelowi konkretnie pandemia pokrzyżowała jakieś plany?

Niestety, projekty, które nie były niezbędne zostały odsunięte w czasie. To dotyczy na przykład rozwiązań smart cities w oparciu o rozwiązania internetu rzeczy, w których naszymi partnerami są samorządy. Po pierwsze urzędy też ograniczały pracę, po drugie samorządowcy z dnia na dzień musieli zmienić priorytety, wreszcie ich wpływy budżetowe poważnie spadły, więc wdrażanie nowatorskich planów musi poczekać na lepsze czasy.

Jakie to rozwiązania?

Ostatnie nasze wdrożenia dotyczyły np. monitorowania zajętości miejsc parkingowych w Piasecznie. Dla Wrocławia realizowaliśmy podobny projekt związany z parkingiem dla autokarów turystycznych. Inne rozwiązania to np. czujniki monitorowania zajętości pojemników na śmieci, po to, żeby optymalizować trasy przejazdu śmieciarek.

Bardzo ciekawe są też rozwiązania z obszaru smart metering, czyli zdalnego odczytu wodomierzy, liczników energii. Podłącza się do nich czujniki, które automatycznie w określonych cyklach raportują odczyt tego licznika i przekazują go dalej.

To stosunkowo niewielkie rozwiązania, które robią dużą różnicę – albo pod kątem optymalizacji kosztowej, albo też mają walor ekologiczny. Przykładowo w Szczecinie testowaliśmy zjawisko tzw. Miejskiej Wyspy Ciepła, czyli monitorowania temperatury w określonych miejscach miasta, po to, żeby nie budować kolejnych obiektów tam, gdzie zwyczajnie robi się za gorąco.


Czytaj także nasz raport: Samorządy przyszłości – przewodnik po najlepszych praktykach ze świata


Wiele miast w Polsce interesuje się tymi innowacjami?

Jesteśmy jeszcze na etapie sprzedawania idei, ale samorządowcy szybko się uczą, podpatrują, co robią inni na świecie, przygotowują budżety. Ci, którzy rozumieją tę ideę i płynące z niej korzyści, są bardziej skłonni do działania, ale to jest tylko kwestia czasu, kiedy faktycznie to wybuchnie na szerszą skalę. I to nie tylko w dużych miastach, ale też w mniejszych ośrodkach.

Kiedy nastąpi ten etap osensorowania miast na szeroką skalę, na każdym możliwym odcinku działania tej tkanki miejskiej?

Gdyby nie covid, to powiedziałbym, że to jest perspektywa już przyszłego roku. Teraz wydaje mi się, że nastąpi przesunięcie i to będzie bardziej perspektywa trzech do pięciu lat. I wcale nie musimy tutaj czekać na 5G, bo smart city na tym pierwszym etapie nie potrzebuje do tego sieci piątej generacji. Wystarczą obecnie istniejące technologie, choćby sieci oferowane przez operatorów komórkowych albo sieci niskoenergetyczne, np. LoRa, które my wykorzystujemy.

Czujniki zużywają niewiele energii, komunikacja danych na tym etapie to są raczej bajty, a nie megabajty czy terabajty. Internet rzeczy będzie potrzebował szybszej transmisji danych – 5G, 6G – gdy zaczną się pojawiać autonomiczne pojazdy np. w komunikacji miejskiej, automatyczne maszyny rolnicze i przemysłowe albo sprzęt wykorzystywany w logistyce.

Mój mąż ma taką teorię, że dzięki osensorowaniu miast wkrótce zupełnie wyparte zostaną smarfony, bo ich funkcje będzie spełniała każda tablica na przystanku albo słupek przy przejściu dla pieszych.

Tak sądzę – że będziemy odchodzić od fizycznego przedmiotu, jakim jest telefon. Dążymy do tego, że wszystko może być ekranem i że wszystko może służyć interakcji. Augmented reality może nam zastąpić telefon, a my możemy po prostu wyświetlić pewne funkcje nawet stosując jakieś technologie radiowe. Oczywiście nadal będziemy używać różnego rodzaju noszonych drobiazgów, jak choćby zegarków, ponieważ one mają też inne funkcje, związane z modą czy stylem życia.

5G – a ja myślę już nawet raczej o 6G, sztuczna inteligencja, rozszerzona rzeczywistość – to wszystko radykalnie zmieni nasze życie, ale trzeba równocześnie tworzyć zasady bezpiecznego rozwoju tych technologii, zwłaszcza AI. Musimy mieć większą kontrolę, bo one mogą stać się niebezpieczne. Bardzo użyteczne, ale też niebezpieczne.

Dalszą cyfrową transformacją będą rządzić dane. W ciągu kilkunastu lat rozstaniemy się z prywatnością [WYWIAD]

 Co niebezpiecznego pan w nich dostrzega? 

Pierwsza sprawa, dopuszczenie pewnych dostawców do budowania sieci – chodzi o ryzyko wykorzystania tej technologii do nieodpowiednich celów.

Oboje myślimy zapewne o Chinach, więc powiem to głośno. A jeśli chodzi o niebezpieczeństwo płynące z technologii?

Sztuczna inteligencja, która już sama się uczy, może w pewnym momencie wymknąć się spod kontroli. W pewnym momencie może już nie być możliwości zatrzymania pewnych procesów. Tu nie będzie możliwości wyciągnięcia wtyczki.

Nie twierdzę oczywiście, że powinniśmy zatrzymać rozwój AI – to byłoby sprzeczne z naturą ludzką, dążeniem do ciągłego rozwoju. Wszystkim polecam książkę „Our Final Invention” Jamesa Barrata. Kapitalna pozycja, która opisuje proces przechodzenia ludzi zaangażowanych w rozwój sztucznej inteligencji od fascynacji nią do etapu, gdy zdali sobie sprawę, jak groźny może to być wynalazek, jak trudno będzie kontrolować, a nawet przewidywać działania czegoś, co może stać się bytem bardziej inteligentnym niż ludzie.

Emitel wspomaga się sztuczną inteligencją? W jakich obszarach?

Na przykład w zarządzaniu siecią i usuwaniu awarii. Pomaga optymalizować realizację napraw, ale też prognozować wystąpienia awarii.

Algorytmy uczą się na bazie doświadczeń i już wprowadzonych raportów z awarii, które się wydarzyły, prognozują, gdzie albo w jakich okolicznościach może dojść do różnych zdarzeń.

Przykładowo, jeżeli w jakimś regionie mamy burzę i wysiadła jakaś część infrastruktury, to system może później zamodelować, co się wydarzy w sytuacji podobnego zjawiska meteorologicznego w przyszłości, a my mamy szansę na działania prewencyjne zmniejszające skutki awarii lub przygotowanie się do naprawy.

Gdy myśli pan o końcu pandemii, to wyobraża pan sobie, że – powiedzmy za rok – skończy się ten najgroźniejszy moment i świat zacznie wracać do norm, jakie znamy sprzed pandemii, czy raczej że zaczniemy rozbudowywać rzeczywistość naprędce wykreowaną w czasie pandemii? Na przykład służbowe podróże interkontynentalne –wrócą czy zadowolimy się przekazem online?

Nie sądzę, że dzień po ogłoszeniu, że pandemię mamy za sobą wszystko wróci do stanu z końca 2019 roku, ale uważam, że natury ludzkiej nie da się oszukać, trudno też zmienić wiele przyzwyczajeń i sposób, w jaki korporacje funkcjonowały przez dziesięciolecia, np. w obszarze bezpośredniej komunikacji.

Korporacje na całym świecie dostrzegły akurat możliwość oszczędzenia na dietach milionów euro czy dolarów, więc być może nie będzie im zależało na zmienianiu tego stanu?

Nasi udziałowcy mają siedzibę w USA i, rzeczywiście, widzimy konkretne oszczędności z tytułu wstrzymanych wyjazdów albo szkoleń, targów i konferencji.

Ale widzimy też, że w pewnych obszarach, np. związanych z pracą kreatywną albo z negocjacjami, bardzo dużo się traci pracując przez łącza video. Negocjacje się niesamowicie wydłużają, strony są mniej skore do kompromisu. Networking i szkolenia to są rzeczy w biznesie niezbędne. Dlatego uważam, że wrócą podróże i wróci praca biurowa.

A wrócą kina i teatry? Szybki dostęp do filmów w internecie zabił kiedyś wypożyczalnie DVD, później pojawiły się platformy streamingowe – ludzie nauczyli się, że w domu może być wygodnie, a często także taniej niż w kinie. Kina wyjdą z mody? Teatry mają jeszcze trudniej, bo ich utrzymanie – aktorzy – jest znacznie bardziej kosztowne, a działają w mocno ograniczonym zakresie albo wcale. Może to dobry moment, żeby pomyśleć o prawdziwej digitalizacji kultury wyższej?

To są dobre pytania. Ja poszedłem do kina, gdy tylko się otworzyło i pojawił się pierwszy fajny film, który chciałem zobaczyć na dużym ekranie – „Tenet” Christophera Nolana. Myślę, że to jest pewien rodzaj rozrywki, która jest atrakcyjna dla ludzi od ponad stu lat i dlatego z niej nie zrezygnujemy.

Dużo zależy od producentów, bo jeśli zaczną przenosić na platformy streamingowe wielkie premiery, to kino będzie miało trudniej. Trzeba też pamiętać, że kino to olbrzymie pieniądze i od lat obowiązuje model kilkukrotnej sprzedaży tego samego kontentu: najpierw na dużym ekranie, potem w serwisach streamingowych, wreszcie na Blue Ray czy DVD i telewizji.

Co do teatru, który uwielbiam – mówiąc wprost: rynek czeka optymalizacja, spodziewam się, że wiele teatrów zostanie zamkniętych.

Dlaczego zatem nie próbować udostępniać tych treści online? Żeby nie oddać meczu walkowerem. Filharmonia Berlińska spopularyzowała swoje koncerty tą drogą na długo przed pandemią, mają nawet własną aplikację na smartfony, a w czasie lockdownu przedstawienia online emitowały wszystkie największe światowe teatry, opery i balet. Żeby to robić na stałe potrzebne są odpowiednie inwestycje, profesjonalne przygotowanie, z wysokiej jakości obrazem i dźwiękiem. Pytanie czy jesteśmy skłonni za to zapłacić?

Myślę, że jeszcze nie. Jakiś czas temu Borys Szyc uruchomił taką platformę, ale mi osobiście nie bardzo odpowiadał ten model.

Zdaje się, że projekt nie wypalił, bo wprawdzie strona działa, ale nie pojawiła się tam od roku żadna premiera.

No właśnie, ja też tego „nie kupuję”.

Dlaczego?

Trudno to opisać słowami, ale dla mnie spektakl to jest doświadczenie, gdzie wagę mają wszystkie te drobne czynniki towarzyszące – skrzypiące krzesło i specyficzny zapach sali, muzyka, różne dźwięki dookoła, reakcja widzów, aktorów. Widzę tego aktora, dostrzegam nawet stróżki potu i to ja sam decyduję, na co patrzę – a kamera niestety wybiera za mnie.

Ale mam świadomość, że teatr traci widzów, książki i gazety tracą czytelników. Teatr się „kończy”, bo to treść staje się nieatrakcyjna dla młodego pokolenia. Proszę zobaczyć, co oglądają dzieci i młodzież. Nie są w stanie skupić się na dłuższych formach, stąd fenomen YouTube’a. Powstaje też szereg kanałów telewizyjnych, które transmitują e-gaming, a mnie do głowy by nie przyszło, że można usiąść przed telewizorem i oglądać, jak dwie osoby grają w Fortnite.

A przyszłoby panu do głowy, że można usiąść przed telewizorem i oglądać, jak dwie osoby grają na przykład odbijając piłkę na korcie tenisowym? I to o 5 rano polskiego czasu, gdy mecz trwa w Australii.

W tenisa ludzie grali od dekad, a pierwsza transmisja turnieju z kortów Wimbledonu została zrealizowana w 1937 roku. W gry komputerowe – od lat 90., ale kiedyś nikt tego nie chciał oglądać w telewizji. Wtedy po prostu nie byliśmy gotowi na taką treść, teraz to się zmienia.