{"vars":{{"pageTitle":"Kryzys demograficzny w samorządach. Z problemem, który narasta, niewiele się robi [WYWIAD]","pagePostType":"post","pagePostType2":"single-post","pageCategory":["news","wywiady"],"pageAttributes":["dzieci","dzietnosc","gminy","imigracja","kryzys-demograficzny","main","miasta","mieszkania","migracja","najnowsze","obserwatorium-polityki-miejskiej-irmir","samorzady","spoleczenstwo","ukraina","wywiad"],"pagePostAuthor":"Dorota Mariańska","pagePostDate":"14 grudnia 2023","pagePostDateYear":"2023","pagePostDateMonth":"12","pagePostDateDay":"14","postCountOnPage":1,"postCountTotal":1,"postID":642511}} }
300Gospodarka.pl

Kryzys demograficzny w samorządach. Z problemem, który narasta, niewiele się robi [WYWIAD]

Wszystkie miasta mniejsze i średnie w tej chwili kurczą się, tracą mieszkańców. Jedynie jeszcze największe ośrodki metropolitalne utrzymują wzrost demograficzny za sprawą dodatniego salda migracji, ale też widzimy, że powoli i je dotyka kryzys – mówi dr Karol Janas*, kierownik Obserwatorium Polityki Miejskiej Instytutu Rozwoju Miast i Regionów.

Dorota Mariańska, 300Gospodarka: Coraz więcej mówi się o kryzysie demograficznym w Polsce. Czy samorządy zaczynają na niego reagować?

Dr Karol Janas, kierownik Obserwatorium Polityki Miejskiej Instytutu Rozwoju Miast i Regionów: Wciąż brakuje świadomości pełni konsekwencji, jakie dla rozwoju miast ma głęboki kryzys demograficzny, którego doświadczamy już od dłuższego czasu w Polsce. Dopiero teraz zaczynamy powoli dostrzegać pierwsze negatywne konsekwencje wynikające z depopulacji i deformacji struktury wieku. Do tej pory, między innymi z uwagi na dostępność środków zewnętrznych umożliwiających realizację różnego rodzaju inwestycji, ale także ciągły wzrost gospodarczy, wielu decydentów i osób odpowiedzialnych za programowanie rozwoju ulegało złudzeniu, że wszystko jest w najlepszym porządku. Natomiast teraz dochodzimy do momentu, kiedy niżu demograficznego nie da się ignorować. Brak rąk do pracy zaczyna podmywać fundamenty rozwoju gospodarczego, a starzejące się społeczeństwo w coraz większym stopniu obciąża sektor publiczny i pracujących.

Czyli miasta postawiły w większym stopniu na np. budowanie infrastruktury niż na prorodzinne, prodziecięce inwestycje?

Przyczyny kryzysu demograficznego są o wiele bardziej złożone. Niedobory dostępnej infrastruktury społecznej, która niewątpliwie jest ważnym czynnikiem wspierającym rodzicielstwo, to tylko jeden z fragmentów znacznie bardziej skomplikowanej układanki. Poza trudnymi do jednoznacznego uchwycenia kwestiami zmiany kulturowej, niewątpliwie do istotniejszych czynników należy również kwestia dostępności mieszkaniowej, bezpieczeństwa na rynku pracy (zwłaszcza w kontekście kobiet planujących ciążę), ale również szerzej rozumianego klimatu społecznego, który sprzyjałby posiadaniu dzieci.

Gdzie w Polsce kryzys demograficzny jest najbardziej odczuwalny?

On najbardziej dotyka miast położonych poza sferą oddziaływania dużych ośrodków metropolitalnych. Wszystkie miasta mniejsze, wszystkie miasta średnie w tej chwili kurczą się, depopulują. Jedynie jeszcze te największe ośrodki metropolitalne utrzymują wzrost demograficzny za sprawą dodatniego salda migracji, ale też widzimy, że powoli i je dotyka kryzys demograficzny. Dotyczy to Łodzi i obszaru metropolitalnego Katowic.

Do tej pory sytuację ratowała migracja z obszarów bardziej peryferyjnych, ludzie przyjeżdżali z mniejszych ośrodków czy ze wsi. W tej chwili wskaźnik dzietności jest niski wszędzie, więc wyczerpało się to naturalne źródło zasilające rozwój większych ośrodków i kompensujące odpływ ludności z mniejszych miast.

W jak szybkim tempie i w jak dużym stopniu następuje depopulacja? Gdzie dokonuje się najszybciej?

Zasadniczo w Polsce mamy do czynienia dziś z trzema głównymi procesami jeśli chodzi o przestrzenny aspekt zmian demograficznych. Wspomniana już depopulacja – poza pierwszym czynnikiem, czyli kwestią niskiej dzietności (obecnie ok. 1,3 dziecka na kobietę w wieku rozrodczym, a więc znacznie poniżej 2,1, czyli poziomu prostej zastępowalności pokoleń) wynika w jeszcze większym stopniu z ujemnego salda migracji, czyli odpływu mieszkańców (najczęściej młodszych, w wieku produkcyjnym). A ten nie jest w żaden sposób równoważony napływem (imigracją). Migracje za granicę nie są dziś najważniejszym kierunkiem odpływu. W związku z wojną na Ukrainie, Polska odnotowała wręcz, po raz pierwszy od wieków, dodatni bilans migracyjny w skali kraju.

Co więc „drenuje” dziś większość miast i gmin?

Tym procesem jest metropolizacja. To właśnie sześć polskich metropolii na czele z Warszawą jest tym magnesem, który przyciąga wciąż nowych mieszkańców. Większość z nich ostatecznie ląduje zresztą na ich obrzeżach, ponieważ kolejnym istotnym procesem, jaki obserwujemy w polskiej przestrzeni, jest suburbanizacja, czyli przenoszenie się mieszkańców do obszarów podmiejskich – przede wszystkim z uwagi na niższe koszty pozyskania mieszkania i – teoretycznie – wyższą jakość życia. Ta teza bywa dość szybko boleśnie weryfikowana.

Czyli obszary wokół największych polskich miast są – pod względem liczby ludności – najbardziej dynamicznie rosnącymi obszarami w kraju.

W niektórych gminach podkrakowskich i podwarszawskich notujemy wzrosty nawet rzędu 30 proc. pomiędzy rokiem 2011 a 2021. Na drugim biegunie są obszary wschodniego pogranicza Polski, zwłaszcza w województwie podlaskim, warmińsko-mazurskim czy lubelskim. Generalnie jednak głęboka zapaść demograficzna dotyka również coraz większych połaci województw centralnych i zachodnich – zwłaszcza obszarów pogranicznych pomiędzy regionami, w których zasięg oddziaływania metropolii i dostępność do nich jest najniższa.

Osoby, które przeprowadziły się do dużych miast, żeby np. mieć lepsze zarobki, spotkać partnera, nawet po osiągnięciu tych celów nie decydowały się na dzieci? Dlaczego mimo lepszego statusu majątkowego, życiowego Polacy nie myślą o dzieciach?

Tak jak wspominałem wcześniej, przyczyny są na ogół bardzo złożone a na poziomie indywidualnych decyzji – również bardzo różne. Trudno więc na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć, bo w jednym wypadku decydującym czynnikiem będzie ekonomia i chęć utrzymania, bądź dalszego polepszania statusu ekonomicznego, w innym to będzie bardziej kwestia świadomego wyboru stylu życia, a w jeszcze innym biologia, lub inne przeszkody niezależne od chęci posiadania dzieci.

Osiedlenie się w dużym mieście nie zawsze też oznacza poprawę obiektywnego poziomu życia – pomimo wyższych zarobków trudniej jest o zapewnienie bezpieczeństwa mieszkaniowego, a wysokie koszty życia i wychowania dzieci, dodatkowo zniechęcają do ich posiadania lub posiadania większej ich liczby. W mojej opinii obok kwestii ekonomicznych i presji na osiągnięcie, a później utrzymanie określonego czy preferowanego poziomu życia, duże znaczenie ma również trudno uchwytna, jednak namacalna zmiana kulturowa, która manifestuje się tym, że posiadanie dzieci i założenie rodziny przestaje być coraz częściej pierwszoplanowym celem życiowym.

Jakie konsekwencje, jeżeli chodzi o funkcjonowanie, ponoszą samorządy, w których dzietność jest najniższa?

Trudno się rozwijać w warunkach depopulacji. Mamy coraz starsze społeczeństwo, więc rosną koszty funkcjonowania miasta lub gminy. Trzeba więcej środków przeznaczać na różne usługi związane z opieką, dostosowaniem infrastruktury do potrzeb osób starszych. Ale przede wszystkim brakuje nam tego najcenniejszego kapitału ludzkiego, który napędza gospodarkę, przedsiębiorczość, innowacje itd. Oczywiście do pewnego stopnia możemy starać się aktywizować osoby starsze, ale tylko do pewnego stopnia.

Depopulacja to także mniejsze wpływy do lokalnych budżetów, konieczność zamykania albo łączenia szkół itd.

Dokładnie tak – infrastruktura techniczna cechuje się bryłowatością i dość niską elastycznością – nie tak łatwo jest ją dostosować do potrzeb kurczącego się miasta. Gdy w danej części miasta mieszka dwa razy mniej osób niż kiedyś, to nie znaczy, że musimy odśnieżyć dwa razy mniej ulic, czy zapalić dwa razy mniej lamp. Koszty są te same, a baza podatkowa się kurczy i to często znacznie bardziej niż wynikałoby to z samej liczby malejących mieszkańców. Kluczowe znaczenie ma też to, że znikają nam przede wszystkim ludzie generujący dochody, aktywni zawodowo. Zostają ci z niższymi dochodami, miej aktywni i w końcu starsi, którzy – mówiąc wprost – nie tylko nie zasilają budżetu, ale raczej go obciążają.

Czy depopulację w samorządach można zmniejszyć dzięki imigrantom? Czy jesteśmy w stanie przyciągnąć tylu imigrantów, żeby chociaż w niewielkim stopniu poprawić wskaźniki dzietności?

Mimo że mieliśmy epizod związany z wojną w Ukrainie i napływem przede wszystkim migracji z Ukrainy, z Białorusi też wiele osób do Polski przyjechało, niestety nie wszyscy zostali. Wiele z tych osób pojechało dalej na Zachód. Zasadniczo nie jesteśmy krajem imigracyjnym. Jesteśmy krajem, przez który się przejeżdża w drodze na Zachód czy Północ, więc na razie nie możemy sobie rekompensować strat ludności imigrantami.

A gdyby państwo prowadziło bardziej proimigracyjną politykę? Czy to by pomogło? Ilu imigrantów potrzebujemy, żeby zażegnać kryzys demograficzny?

To niestety nie działa tak, że „przywieziemy” sobie określoną liczbę ludzi, i kryzys zażegnany. Te liczby musiałyby być co roku mniej więcej takie, jak w okresie największego napływu uchodźców z Ukrainy, a więc widzimy, że jest to niemożliwe do zrealizowania w krótkim czasie, bo wygenerowaliśmy inne, jeszcze gorsze problemy i konflikty społeczne. Nie zmienia to faktu, że długofalowa i przemyślana polityka migracyjna jest obecnie jedynym realnym rozwiązaniem. Jednocześnie należy poszukiwać sposobów i rozwiązań, które zachęciłyby i umożliwiły zwiększenie liczby dzieci w Polsce.

Jeżeli nie imigranci, to jakie inne działania należy podjąć? A może jest to z góry przegrana walka?

Sytuacja wydaje się beznadziejna, nie jest jednak tak do końca, że nic miasto czy gmina nie może zrobić. Trzeba dobrze zdiagnozować co się dzieje, gdzie ci ludzie znikają, gdzie wyjeżdżają. W ciągu ostatniej dekady Stalowa Wola straciła 10 proc. ludności. Jak przyjrzeliśmy się, co się stało, to poza kwestią właśnie niskiej dzietności, jedna trzecia ludności to jest odpływ do gmin ościennych, kolejna jedna trzecia to odpływ do większych miast. W Stalowej Woli ciężko jest znaleźć mieszkanie, nawet na wynajem, podczas gdy ościenne gminy uzbroiły działki i stawiają na budownictwo mieszkaniowe. Jednocześnie Stalowa Wola ma w planach tereny mieszkaniowe dla ok. 20 tys. mieszkańców.


Bądź na bieżąco z najważniejszymi informacjami subskrybując nasz codzienny newsletter 300Sekund! Obserwuj nas również w Wiadomościach Google.


Dlaczego więc mieszkańcy uciekają? Na pewno nie z powodu braku pracy. Okazuje się, że wykorzystanie tych terenów pod mieszkalnictwo jest w praktyce trudne – bo kwestie własnościowe, bo rozdrobnione, bo nieuzbrojone, brak drogi itd. Łatwiej i taniej więc wybudować domek w ościennej gminie i tam płacić podatki. Jednocześnie w tym samym czasie w mieście udało się – z pomocą miasta – pozyskać teren pod dużą inwestycję komercyjną. Wniosek z tego taki, że najwyższy czas zacząć myśleć o zatrzymaniu lub przyciągnięciu nowych mieszkańców jak o „inwestycji”. Bez aktywnej polityki przestrzennej i mieszkaniowej przegramy konkurencję z tymi miastami i gminami, które zrozumieją to wcześniej.

Jeżeli pojawią się mieszkania, dzieci też zaczną się rodzić?

Jeśli stworzymy dogodne ku temu warunki, zapewniając dobrej jakości urbanistykę, blisko przedszkole, dobrą edukację i oczywiście perspektyw pracy i rozwoju, a więc “świetlaną przyszłość” dla potencjalnych dzieci – wtedy z pewnością rosną szanse. Nie tylko, że zostaną czy przyjadą, ale także że urodzą się nowi mieszkańcy. Mieszkanie, zwłaszcza własnościowe lub z opcją dojścia do własności, jest elementem bardzo silnie zakorzeniającym w mieście. Gdy nie ma takiej opcji, o wiele łatwiej podjąć decyzję o szukaniu szczęścia gdzie indziej.

Jak zatem powinna wyglądać prorodzinna polityka mieszkaniowa?

Miasto i inwestorzy powinni prowadzić wspólną politykę mieszkaniową. Być może trzeba pomyśleć o specjalnych strefach mieszkaniowych w partnerstwie publiczno-prywatnym. Widzimy, że to zaczyna się dziać. Jest to jednak wyjątek. Jest takie małe miasteczko na Pomorzu – Karlino, które prowadzi politykę zmierzającą do tego, żeby mieszkańcy mieli gdzie mieszkać. To robią razem z inwestorami. Tam są dwie fabryki. Tym przedsiębiorstwom zależy, żeby mieć ręce do pracy. Więc doinwestowują, dokładają się do inwestycji mieszkaniowej, bo widzą w tym swój żywotny interes. Jednocześnie doinwestowywane i rozwijane są lokalne szkoły średnie, których profil kształcenia w dużej mierze ukierunkowany jest na potrzeby lokalnego rynku pracy.

*Dr Karol Janas, współtwórca i kierownik Obserwatorium Polityki Miejskiej Instytutu Rozwoju Miast i Regionów. Bada problematykę przemian społeczno-gospodarczych miast postsocjalistycznych i rozwoju regionalnego w krajach Europy Środkowo-Wschodniej. To także ekspert UN-Habitat odpowiedzialny za koordynację prac badawczych realizowanych w ponad 20 krajach, mających na celu przygotowanie raportu o stanie miast w dobie transformacji.

To też może Cię zainteresować: