Ceny mieszkań w Polsce idą w górę skokowo, a nieruchomości stają się towarem luksusowym, niedostępnym dla wielu pracujących w Polsce osób. Przeanalizowaliśmy jak drożały mieszkania w ostatnim roku w dużych polskich miastach i co jest tego powodem. A także jak wpłynęło to na dostępność mieszkań dla osób zarabiających średnią płacę w danym mieście.
Polska boryka się z ogromnym problemem mieszkaniowym, który w ostatnich kilku latach staje się coraz bardziej palący. Swoje piętno odciska przede wszystkim niewystarczająca liczba mieszkań na rynku i jednoczesny niesłabnący na nie popyt.
Czytaj także: Ceny mieszkań rosną w zastraszającym tempie. „To dynamika boomu z 2021 roku”
Wojna w Ukrainie i przybycie do Polski nowych, potencjalnych lokatorów zza wschodniej granicy, wysoka inflacja czy podwyżka stóp procentowych to tylko niektóre z czynników, z którymi mieliśmy do czynienia w ostatnim roku na rynku mieszkaniowym. Prześledziliśmy więc, jak rynek reagował na zmiany w otoczeniu w kilkunastu największych polskich miastach.
Jak kształtowały się ceny mieszkań?
Jak wynika z danych Otodom z ostatnich 12 miesięcy, na większości rynków ceny mieszkań zanotowały dwucyfrowe wzrosty. Do porównań wzięliśmy średnie ceny mieszkań w największych miastach, jakie były w bazach Otodom w październiku 2022 r. i we wrześniu tego roku. Według takiego zestawienia najmocniej mieszkania podrożały w Krakowie – tam mieliśmy do czynienia z 20-procentowym wzrostem. Kolejne wysokie wzrosty odnotowały Katowice (18 proc.) i Warszawa (16 proc.).
Najmniejszy, bo 2,7-proc. wzrost mieszkań odnotowano z kolei w Zielonej Górze, ale także w Gdańsku i Bydgoszczy (ponad 4 proc.). Przedstawia to poniższa grafika:
Co jest powodem takiego skokowego wzrostu cen? Przede wszystkim wzrost nie rozłożył się równomiernie. To cecha ostatnich kilku miesięcy, bo duży wpływ na rynek miał program rządowy Bezpieczny kredyt 2 procent, który wystartował w lipcu tego roku. Zakłada on dopłaty do kredytów dla kredytobiorców. Program miał sprawić, że kupno mieszkania stanie się bardziej dostępne dla potencjalnego kupującego. Jednak w praktyce przyczynił się do sztucznego napompowania popytu, a wraz z tym – cen mieszkań.
– Wzrost cen w stolicy przyspieszył wraz ze wzrostem popytu. Nowy program mieszkaniowy „kredyt 2 procent” spowodował pojawienie się nowej grupy nabywców oraz zmotywował do szybszego podjęcia decyzji o zakupie pozostałe grupy popytowe – komentuje dla 300Gospodarki Anna Karaś, ekspertka z Residential Research.
Jak dodaje, wzrost cen w dużej mierze był skutkiem wyprzedawania się z oferty najtańszych mieszkań, spełniających wymogi programu. A mieszkań jest wciąż za mało, bo podaż nie nadąża za popytem. To z kolei efekt kilkudziesięciu lat zaniedbań, kiedy państwo nie budowało nowych mieszkań. W rezultacie, jedynie na co może polegać w tym zakresie, to prywatne inwestycje deweloperów.
Jak mówi Anna Karaś, do oferty wprowadzano głównie mieszkania dla klientów chcących skorzystać z kredytów 2 proc., w segmencie podstawowym, czyli te z najniższej półki cenowej.
Stać nas na coraz mniej
Ale i z dostępnością tych najmniejszych mieszkań może być problem. Z miesiąca na miesiąc stać nas bowiem na coraz mniej „metra kwadratowego” mieszkania.
Dla przykładu, jeszcze w lutym tego roku w Katowicach za średnią płacę w mieście można było kupić 1,08 m kw. We wrześniu było to już tylko 0,83 m kw. Podobnie jest w innych miastach, co pokazuje poniższy wykres:
Najgorsza sytuacja jest w Warszawie. Tam za średnią miesięczną pensję kupimy ledwie ponad pół metra kwadratowego mieszkania. Najbardziej przystępne cenowo są wspomniane już Katowice. Zbliżony metraż, bo 0,79 m kw. kupimy także w Łodzi czy Rzeszowie. Ceny mieszkań w stosunku do zarobków najbardziej zmieniły się natomiast w Olsztynie. Jeszcze w styczniu można tam było kupić za miesięczną pensję 0,89 m kw., we wrześniu było to już tylko 0,76 m kw.
Współpraca: Marek Chądzyński, Adrian Cibicki
Więcej o cenach mieszkań piszemy tutaj: