Ukraina mogła stracić nawet 40 proc. swojej infrastruktury energetycznej. Ataki są tak precyzyjne, że ukraińscy eksperci podejrzewają, że to rosyjscy energetycy pomagali przy opracowaniu ich planów.
Zmasowane rosyjskie naloty na infrastrukturę krytyczną Ukrainy trwają nieprzerwanie od 10 października. Co konkretnie zniszczono tego oficjalnie nad Dnieprem najczęściej nie podają. W oficjalnych komunikatach mowa zwykle o „krytycznych elementach” albo „obiektach energetyki”.
Co już zniszczyli Rosjanie
Ale ze strzępów informacji można określić, w co najczęściej uderzały rakiety agresora. Wiadomo o kilkukrotnym ostrzale elektrowni w Bursztynie w obwodzie iwano-frankowskim. To obiekt o mocy 2,3 gigawata, a więc niemało. Dla porównania największa polska Elektrownia Bełchatów wytwarza ponad 5 gigawatów, co załatwia jedną piątą potrzeb energetycznym całego kraju.
Rosyjskie rakiety spadały też na elektrownię w Ładyżynie w obwodzie winnickim, która mogła wytwarzać 1,8 gigawata. Kolejne cele to elektrownia w Dnieprze (1,765 GW), elektrownia Trypilskia w obwodzie kijowskim (1,8 GW), Zmijiwska w obwodzie charkowskim (2,2 GW) oraz lokalna elektrociepłownia w Kijowie.
Jednak większość ataków kierowana jest na węzłowe punkty sieci przesyłowej wysokiego napięcia: stacje elektroenergetyczne, od których działania zależy stabilna praca systemu energetycznego w całym kraju. Według danych ukraińskiego ministerstwa energetyki od 10 do 20 października Rosjanie dokonali prawie 300 uderzeń na infrastrukturę energetyczną używając do tego rakiet, dronów i prowadząc ostrzał artyleryjski.
Starannie dobrane cele
Ukraińscy eksperci zwracają uwagę, że uderzenia, jakie wymierza Rosja, to nie są chaotyczne ciosy na oślep. Zajmujący się sprawami gospodarczymi ukraiński kanał Telegram Monopolist opublikował raport opracowany przez analityków z branży energetycznej, z którego wynika, że rosyjskie plany ataków na infrastrukturę Ukrainy mogli przygotować znający się na rzeczy energetycy.
Bo rakiety nie spadają na same zakłady wytwarzające prąd, a koncentrują się raczej na stacjach rozdzielczych łączących generację energii z siecią przesyłową. Dzieje się tak z dwóch powodów. Po pierwsze, dość łatwo w to trafić: rosyjskim rakietom, precyzyjnym jedynie z nazwy, prościej jest dosięgnąć celu o dużej powierzchni, a stacje przesyłowe zajmują dużą powierzchnię. Po drugie, uderzenie w wypełniony olejem transformator powoduje trudny do ugaszenia pożar i przez to znaczne zniszczenia. A skutek zostaje osiągnięty, czyli odcięcie dostaw prądu.
Polecamy: Rosjanie zniszczyli 30% ukraińskich elektrowni. Zełenski: nie ma już miejsca na negocjacje
Priorytetowymi celami rosyjskich ataków są stacje elektroenergetyczne koncernu Ukrenerho o znaczeniu ogólnokrajowym na liniach 750 kilowoltów (na które podawany jest prąd z elektrowni atomowych i wielkich elektrowni węglowych) i 330 kilowoltów A także analogiczne stacje lokalnych operatorów sieci rozdzielczej 110 kilowoltów na poziomie obwodu, czyli odpowiednika polskiego województwa.
– Ci którzy planują zmasowane ataki rakietowe na obiekty energetyczne Ukrainy, jakie trwają drugi tydzień mają specyficzną wiedzę. Bo trzeba rozumieć jak pracuje system energetyczny, żeby wiedzieć gdzie bić, z jaką częstotliwością dokonywać uderzeń i w jaki sposób prowadzić ataki. Top-menedżerowie ukraińskich firm energetycznych mówią, że wojskowym Federacji Rosyjskiej pomagają w tym rosyjscy energetycy. Prawdopodobnie konsultują ich fachowcy z operatora sieci energetycznej Rosssiet albo z rosyjskiej firmy energetycznej Inter RAO – oceniają eksperci Monopolista.
Niszcząc sieciową infrastrukturę Rosja stara się rozdzielić system energetyczny Ukrainy na kilka izolowanych części, żeby pozbawić możliwości przekazywania energii elektrycznej z regionów z nadwyżką tej energii do cierpiących na jej brak.
Wymuszone oszczędzanie prądu
Mimo wszystko Ukraina radzi sobie całkiem dobrze. Po pierwszej fali nalotów służby zdołały szybko przywrócić system energetyczny do pracy. Choć tylko pierwszego dnia ataku Rosja kilkadziesiąt razy uderzała w obiekty energetyki w Kijowie i 11 obwodach, to większość szkód udało się naprawić jeszcze tego samego dnia. Z większych miast prądu przejściowo nie było w Charkowie, Sumach i Żytomierzu a poza nimi w około 4 tysiącach innych miejscowości w obwodach połtawskim, sumskim, kijowskim, chmielnickim, tarnopolskim i lwowskim. Dla porównania dzień wcześniej bez prądu według danych państwowego operatora sieci Ukrenerho było 1283 miejscowości, głównie we frontowych obwodach charkowskim, donieckim i ługańskim.
Czytaj też: Oszczędzanie energii na Ukrainie: rząd apeluje o zmniejszenie zużycia prądu o 20 proc.
Łączny bilans dotychczasowych uderzeń? Rosja uszkodziła 28 obiektów infrastruktury energetycznej. To oficjalne informacje płynące z ukraińskiego rządu.
Mimo to, jak zauważał premier Denys Szmyhal, ukraiński system energetyczny pracował w normalnym reżimie.
– Nie prosiliśmy o awaryjną pomoc naszych europejskich sąsiadów. Nie ma deficytu mocy. Byliśmy gotowi, do tego że Rosja spróbuje zniszczyć ważne obiekty infrastruktury i opracowywaliśmy różne scenariusze reagowania. Zakupiliśmy niezbędne rezerwowe oprzyrządowanie – mówił szef rządu. Choć podkreślił, że wszyscy powinni być gotowi do tymczasowych przerw dostaw energii związanych z pracami remontowymi
Żeby ustabilizować uszkodzoną sieć, w samym Kijowie, obwodach kijowskim, czernihowskim, czerkaskim i żytomierskim już wprowadzono grafik awaryjnych wyłączeń prądu. Rząd zaapelował też do obywateli by ułatwili pracę ekip remontowych i na kilka dni ograniczyli zużycie energii w godzinach wieczornych, rezygnując w tym czasie z włączania boilerów, pralek, czy ogrzewaczy.
W przyfrontowym Mikołajowie na południu kraju wyłączeń prądu nie było, za to władze miejskie w celu ograniczenia jego zużycia zadecydowały o pozostawieniu w zajezdniach 60 proc. tramwajów i trolejbusów oraz wyłączyły uliczną sygnalizację świetlną.
W ocenie ministra energetyki Hermana Hałuszczenki skuteczność rządowych apeli była duża – w obwodach równeńskim i kijowskim oraz w samym Kijowie zużycie energii spadło o 10-11 proc. Jednak rząd chciałby więcej – ograniczenia zużycia aż o 20 proc. Jak przekonuje Hałuszczenko taki poziom pozwoliłby znacząco ulżyć systemowi energetycznemu kraju.
Ukraina chce się móc bronić
Jak duże są zniszczenia i na ile krytyczne dla funkcjonowania ukraińskiego systemu energetycznego? Tu opinie nawet w ukraińskich kręgach rządowych są podzielone.
Ukraiński minister energetyki Herman Hałuszczenko skalę zniszczeń infrastruktury energetycznej już po dwóch dniach rosyjskich ataków szacował na 30 proc. Zdaniem ministra zmasowane ataki to reakcja Kremla na ukraiński eksport energii elektrycznej do odbiorców z Unii Europejskiej, łagodzący skutki gazowego szantażu ze strony Rosji.
Zobacz: Kijów ostrzelany przez Rosjan z irańskich dronów. Zełenski: Wróg nie zdoła nas zniszczyć
Inną opinię na ten temat miał sekretarz Rady Narodowego Bezpieczeństwa i Obrony Ołeksandr Danyłow. Nazwał oceny ministerstwa energetyki dotyczące skali zniszczeń „nieprawidłowymi” i „nieodpowiadającymi rzeczywistości”.
– Nie należy straszyć ludzi, że nie mamy 30 procent mocy energetycznych. To nie odpowiada prawdzie – komentował. Jak zauważał, może i w rosyjskich planach nakreślono takie założenia ale nie udało się go zrealizować.
Według najnowszych informacji z 20 października pochodzących od doradcy ukraińskiego ministra energetyki Ołeksandra Harczenki rosyjskie ataki uszkodziły do tej pory 40 proc. infrastruktury energetycznej Ukrainy.
W jednym ukraińscy politycy na pewno są zgodni: Ukraina potrzebuje nowoczesnych systemów obrony przeciwlotniczej, bo Kreml nie zamierza przestać i jest nieobliczalny.
Ukraina potrzebuje miliardów dolarów, żeby zbilansować swój budżet. Zełenski apeluje o pomoc