Tylko 15 dni potrzeba dziś na wyprodukowanie ubrania od jego zaprojektowania. Korzystają na tym giganci tzw. fast fashion, czyli szybkiej mody. Dla środowiska to prawdziwe zabójstwo.
Wielu największych graczy branży odzieżowej, takich jak H&M i Zara, oparło swój model biznesowy na masowej produkcji tanich ubrań. Co tydzień wprowadzają też nowe modele. Więcej nowych modeli, które pojawiają się każdego dnia, wprowadził też lider szybkiej mody, marka Shein.
Ale jednocześnie niektóre firmy, takie jak choćby wspomniany H&M, planują zmniejszyć emisję o 56 proc. do 2030 roku i osiągnąć zeroemisyjność do 2040 roku. Inditex, właściciel hiszpańskiej sieci Zara, zamierza osiągnąć ten cel w tym samym roku.
Deklaracje to nie wszystko
Mimo tych deklaracji znaczna większość, bo 85 proc. dużych marek nadal nie ujawnia danych dotyczących rocznych produkcji. I to pomimo coraz większej liczby dowodów na nadprodukcję i marnotrawstwo odzieży – wynika z danych Fashion Revolution.
Unia Europejska chce, by do 2030 roku wszystkie ubrania sprzedawane na rynku były trwałe, nadające się do naprawy i recyklingu. Etykiety będą musiały zawierać przejrzyste informacje. Więcej ubrań będzie musiało być wykonanych z włókien pochodzących z recyklingu.
Czytaj także: Zachód się stroi i śmieci na potęgę, ale nie u siebie. Śmietniska Południa pękają w szwach
Jednak wraz z rosnącą emisją gazów cieplarnianych i kontenerami pełnymi ubrań wywożonych do Afryki, Ameryki Południowej czy Azji – przemysł idzie w dokładnie przeciwnym kierunku.
A postulaty są poważne. Aby powstrzymać ocieplenie klimatu o 1,5 stopnia Celsjusza, sektor odzieżowy musiałby emitować o 45 proc. emisji mniej do 2030 roku – wynika z raportu organizacji ekologicznej World Resources Institute. Raport przewiduje jednak, że będzie wręcz przeciwnie. Wraz ze wzrostem branży do 2030 roku sektor ten będzie emitował o 55 proc. emisji więcej.
Recykling to fikcja?
Przemysł odzieżowy odpowiada co roku za 2 proc. emisji globalnych gazów cieplarnianych. Większość z nich pochodzi z produkcji. Zużywa on także paliwa kopalne do produkcji włókien syntetycznych i gigantyczne zasoby wody do uprawy np. bawełny.
Tylko 13 proc. materiałów używanych do produkcji odzieży jest poddawanych recyklingowi. Natomiast mniej niż 1 proc. odpadów wykorzystuje się do produkcji nowych ubrań.
Ponadto tylko 24 proc. marek ujawnia, jak minimalizuje wpływ mikrowłókien. I jeszcze mniej, bo 11 proc. firm odzieżowych publikuje wyniki badań ścieków swoich dostawców, mimo że to przemysł tekstylny jest głównym czynnikiem przyczyniającym się do zanieczyszczenia wody.
Technologie na pomoc marnotrawstwu
Kolejny problem dotyczy nietrafionych zakupów. Ponad 1/3 zwrotów produktów kupionych online jest oddawana z powodu złego rozmiaru lub innego wyobrażenia o ubraniu na podstawie zdjęcia.
– Rozwiązania technologiczne, takie jak korzystanie z wirtualnej przymierzalni, gdzie klient może online przymierzyć ubranie ma szansę ograniczyć ślad węglowy i zwroty – tłumaczy Natalia Parandyk z Fashion Revolution. – To dopiero początek modowej rewolucji – dodaje.
Chcesz być na bieżąco? Subskrybuj 300Sekund, nasz codzienny newsletter!
Nie ma jednak złudzeń, że uratuje to świat mody. Ale, jak mówi – „może mu pomóc w byciu bardziej zrównoważonym”.
A starać się warto. Większość używanych, a nierzadko nawet tych nieużywanych ubrań trafia na wysypiska śmieci lub do spalarni. Pisaliśmy o tym w tym tekście. Europejczyk zużywa średnio 15 kg tekstyliów rocznie, a około 25 proc. wysyła za granicę – do Afryki, Ameryki Południowej lub Azji.
Więcej o przemyśle modowym piszemy tutaj:
- Branża modowa odrabia straty po pandemii. Wydajemy więcej na ubrania
- Czy dbamy o planetę? Niespecjalnie. Refleksja na Dzień Ziemi
- Zachód się stroi i śmieci na potęgę, ale nie u siebie. Śmietniska Południa pękają w szwach
- Zazielenić Black Friday, czyli dlaczego święto konsumpcjonizmu musi odejść w przeszłość