{"vars":{{"pageTitle":"300SEKUND: Jak wygląda Hiszpania po wyborach, Dlaczego Polskę interesuje gaz z Izraela, Co dalej z aferą prania pieniędzy w Danske","pagePostType":"post","pagePostType2":"single-post","pageCategory":["newsletter-300gospodarki"],"pageAttributes":["danske-bank","gaz","hiszpania","izrael","nadzor","nadzor-bankowy","pgnig","pranie-pieniedzy","wybory"],"pagePostAuthor":"300SEKUND","pagePostDate":"29 kwietnia 2019","pagePostDateYear":"2019","pagePostDateMonth":"04","pagePostDateDay":"29","postCountOnPage":1,"postCountTotal":1,"postID":7403}} }
300Gospodarka.pl

300SEKUND: Jak wygląda Hiszpania po wyborach, Dlaczego Polskę interesuje gaz z Izraela, Co dalej z aferą prania pieniędzy w Danske

Dziś w 300SEKUND przeglądamy dla was m. in. BBC, Süddeutsche Zeitung i Financial Times.

Jeśli chcesz codziennie rano dostawać taki newsletter na swoją skrzynkę mailową, zapisz się tutajhttp://bit.ly/Newsletter300SEKUND.

LICZBA DNIA

30%

– wstępnie szacuje się, że takie poparcie uzyskała we wczorajszych wyborach Hiszpańska Socjalistyczna Partia Robotnicza (PSOE), na czele której stoi obecny premier tego kraju Pedro Sánchez.

Do tej pory PSOE rządziło wspólnie z radykalną lewicą – partią Podemos. Po wyborach jednak ugrupowania wspólnie zajmą 167 miejsc w parlamencie (128 deputowani PSOE i 39 reprezentanci Podemos), czyli zabraknie im 9 mandatów do większości.

Lewicowe formacje mogą na trzeciego koalicjanta dobrać sobie partię zabiegających o autonomię dla regionu Katalonii i baskijskich nacjonalistów, którzy wprowadzą do Kongresu Deputowanych 15 reprezentantów.

Konserwatywna Partia Ludowa, która straciła mandat do rządzenia w wyniku votum nieufności w maju zeszłego roku, dostała się do parlamentu, jednak z najgorszym wynikiem w historii – 65 miejsc. Centroprawicowa Partia Obywatelska zdobyła 57 mandatów.

Oprócz wspomnianych ugrupowań do parlamentu w Madrycie wejdzie skrajne ugrupowanie Vox opowiadające się przeciw feminizmowi i migracji. To pierwszy raz w historii kraju, kiedy partia głosząca tak ekstremalne hasła będzie miała swoich reprezentantów w Kongresie. (BBC)

W ostatnim czasie Hiszpania nie należała do krajów stabilnych politycznie. Winę za to można zrzucić na problem z otrząśnięciem się po traumie kryzysu 2008 r.

Ojczyzna Pabla Picassa silnie odczuła recesję. Bezrobocie z poziomu 8,4 proc. w 2007 r. wzrosło do 27 proc. notowanych w 2013 r.

Wśród młodych osób zaledwie 43 proc. mogło się cieszyć zatrudnieniem. Szacuje się, że celem znalezienia pracy z kraju wyjechało 800 tys. młodych ludzi.

Ani rząd centralny, ani też administracja regionalna nie mogły pomóc swoim obywatelom, gdyż ich skarbce świeciły pustkami. Süddeutsche Zeitung przypomina symptomatyczną historię, kiedy to brytyjski telekom Vodafone zapłacił trzy mln euro, aby przez trzy lata jednak z głównych stacji metra w Madrycie nazywała się ‚Sol Vodafone’ (zamiast ‚Sol’).

Chociaż w oczach Madrytczyków było to upokarzające, na ten warunek musiano przystać, bo tylko dzięki temu miasto mogło pozwolić sobie na przeprowadzenie niezbędnych remontów na tej stacji.

W teorii kryzys się skończył. Bezrobocie szacowane jest na 14,7 proc., czyli dużo powyżej przedkryzysowej statystyki, a wzrost gospodarczy w zeszłym roku wyniósł 2,6 proc. Dla porównania: obecnie w Polsce mamy 3,5 proc. bezrobocia, a wzrost PKB za 2018 r. wyniósł 5,1 proc.

Tempo odrabiania strat nie jest więc imponujące. To szczególnie odczuwalne jest na rynku pracy, gdzie pomimo że większość ludzi może znaleźć zatrudnienie, często na więcej niż płaca minimalna nie ma co liczyć.

To prowadzi do sytuacji, w której co piąty mieszkaniec Hiszpanii jest zagrożony ubóstwem.

Od czasu przejęcia władzy w 2018 r. PSOE zdążyło podnieść płacę minimalną o 22 proc. do poziomu 900 euro na miesiąc w przypadku pełnoetatowego zatrudnienia.

Problemem jest też jakość zatrudnienia. Wiele osób, pomimo że ma pracę, nie wykonuje swojego wyuczonego zawodu, a para się kelnerstwem lub pracami pomocowymi na niestałych umowach.

Czy lewicowym ugrupowaniom uda się wyprowadzić Hiszpanię z kryzysu po ponad 10 latach po jego wybuchu? (Süddeutsche Zeitung)

Polaków interesuje gaz z Izraela. To element strategii uniezależniania się od dostaw surowca z Rosji. Obecnie państwowa firma z sektora oil&gas PGNiG ponad połowę sprzedawanego gazu kupuje w ojczyźnie Puszkina.

‚Chcemy być firmą, która stoi na skrzyżowaniu dróg z Północy na Południe i ze Wschodu na Zachód… potrzebujemy więc czegoś na południu. Czegoś godnego zaufania. Przyglądamy się zatem wszystkim miejscom na południe od Polski… także: tak, jesteśmy zainteresowani Izraelem’ – tymi słowami Piotr Woźniak, prezes PGNiG potwierdził redakcji brytyjskiej agencji informacyjnej Reuters pogłoski o pojawiających się pomysłach kupowania gazu w Izraelu.

Po odkryciu offshorowych złóż gazu w wyłącznej strefie ekonomicznej Izraela, kraj pod koniec 2018 r. podpisał umowy z Włochami, Grecją i Cyprem i planuje położyć najdłuższy gazociąg w historii ludzkości. (WIN – World Israel News)

Europejski Urząd Nadzoru Bankowego nie uważa, aby Danske prał pieniądze w Estonii, a twórcy europejskiego systemu finansowego nie uważają, aby Urząd miał rację. 

CYTAT DNIA 

‚To rozczarowujące, że rada Urzędu nie podjęła tematu jednego z największych skandali prania pieniędzy w Europie’

– powiedział Financial Timesowi Valdis Dombrovskis, wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej odpowiedzialny za regulacje rynku usług finansowych.

Zaczynając od początku: pod koniec zeszłego roku wybuchała afera, w której okazało się, że duński bank Danske przeprał ok 200 mld euro w swojej filii w Estonii. Pieniądze należały do oligarchów rosyjskich i biznesmenów z krajów byłego ZSSR.

W ciągu kilku miesięcy do listy oskarżonych dołączyły dwa inne nordyckie banki: Nordea i Swedbank.

Sprawą żyła cała Europa, w tym czytelnicy 300SEKUND, a tu w piątek Europejski Urząd Nadzoru Bankowego wysyła do Komisji Europejskiej list, w którym informuje, że rada jednostki odrzuciła raport dotyczący sprawy Danske.

Taki obrót spraw nie spodobał się Dombrovskisowi, który nie omieszkał się przemyśleniami podzielić z przedstawicielami mediów. Jego zdaniem to znak, że europejski system nadzoru bankowego potrzebuje przebudowy.

Na to, co dalej z oburzeniem się stanie będziemy musieli poczekać do ‚po wyborach’, które już pod koniec maja. (Financial Times)