{"vars":{{"pageTitle":"Dzięki pandemii wracamy do pytań sprzed 12 lat: czy era globalnego wzrostu gospodarczego się kończy?","pagePostType":"post","pagePostType2":"single-post","pageCategory":["opinie"],"pageAttributes":["epidemia","felieton","koronawirus","kryzys","makroekonomia","opinie","piotr-arak","pkb","polski-instytut-ekonomiczny","postwzrost"],"pagePostAuthor":"Daniel Rząsa","pagePostDate":"31 marca 2020","pagePostDateYear":"2020","pagePostDateMonth":"03","pagePostDateDay":"31","postCountOnPage":1,"postCountTotal":1,"postID":46869}} }
300Gospodarka.pl

Dzięki pandemii wracamy do pytań sprzed 12 lat: czy era globalnego wzrostu gospodarczego się kończy?

W obliczu nadciągającego kryzysu będziemy dziś prowadzić podobną dyskusję do tej, która pojawiła się tuż po kryzysie finansowym 12 lat temu: przed nami koniec wzrostu gospodarczego, przynajmniej w krajach wysokorozwiniętych – pisze w komentarzu dla 300Gospodarki Piotr Arak, dyrektor Polskiego Instytutu Ekonomicznego, publicznego think tanku.

Dekadę temu dyskusję wywołał amerykański ekonomista Robert Gordon z Northwestern University, który opublikował raport o coraz mniej przełomowym charakterze innowacji, co staje się czynnikiem spowalniającym wzrost. Przeciwko wzrostowi działa m.in. kwestia demografii czy zmiany klimatu i kosztów adaptacji do niego.

Do tego wyszły jeszcze książki End of Growth Richarda Heinberga, czy The Great Stagnation Tylera Cowena oraz wiele innych, które pokazywały kwestie wyczerpujących się surowców i tym podobnych.

Richard Heinberg pisał, że ludzkość osiągnęła fundamentalny punkt zwrotny w swojej historii gospodarczej. Ekspansywna trajektoria cywilizacji przemysłowej zderzyła się z granicami naturalnymi. Czynnikami, które miały do tego doprowadzić miały być wyczerpujące się zasoby, a także miażdżący poziom zadłużenia w wielu krajach (w tym m.in. w USA).

Tyler Cowen zwracał uwagę na zróżnicowanie sytuacji poszczególnych grup społecznych ze względu na technologię. Według niego miała pojawić się pewna grupa ludzi, którzy znakomicie będą mogli używać nowych technologii, tworzyć oprogramowanie czy wręcz programować technologie przyszłości.

To miało być może 10-20 procent ludności, które będzie się bogacić, a cała reszta będzie żyć w stagnacji lub wręcz ich realne dochody będą spadać.

Dani Rodrik z Uniwersytetu Harvarda po kryzysie pisał, że „szybki wzrost będzie raczej wyjątkiem niż regułą w nadchodzących dekadach”. Zwracał uwagę, że także w krajach wschodzących wyczerpuje się potencjał wzrostu w oparciu o szybkie uprzemysłowienie.

Konkurencyjność ich przemysłu obniża się – zwracali uwagę inni autorzy – ze względu na szybki wzrost płac (Chiny) i rosnące wyczulenie na niestabilność długich łańcuchów dostaw po katastrofach żywiołowych (Tajlandia), co skłania niektóre zachodnie koncerny nawet do przeniesienia produkcji z powrotem do krajów macierzystych.

Dochodzą do tego wojny handlowe i protekcjonizm, który się odrodził i dołożył do tego argumentu.

Wielka stagnacja 12 lat później?

Przypomniałem sobie o tych pesymistycznych argumentach sprzed dekady w momencie, w którym wszystko wskazuje na to, że w 2020 roku globalna gospodarka najpewniej się skurczy. Większość rządów walczy z reperkusjami pandemii COVID-19, przy okazji wprowadzając ogromne obostrzenia dla działalności gospodarczych, pracy i handlu.

Gospodarki są w trybie wojennym, ale produkcja tak naprawdę jest zastopowana.

W takiej sytuacji warto przyjrzeć się temu, czy ten stary argument o granicach wzrostu przypadkiem nie jest prawdziwy, bo do kryzysu 2008 r. z dekady na dekadę spadał średnioroczny wzrost gospodarczy liczony per capita na świecie.

Według danych Banku Światowego w dekadzie 1960-1970 gospodarka globalna urosła średnio o 3,3 proc. per capita. W kolejnej wzrost ten wynosił już 1,9 proc., w latach 1980-1990 było to 1,3 proc.

W kolejnej podobny odsetek, a w tej do 2010 r. było to już 1,6 proc. – prosperity przed kryzysem pozwoliło uzyskać przeciętnie niezły wynik.

W ostatnie dekadzie trwającej do 2020 r. – jeżeli będziemy mieli taką samą globalną recesję, jak 12 lat temu –  wzrost gospodarczy wyniesie tylko 1,2 proc.

Widać więc, że ten średni wzrost jest niższy obecnie niż w latach 60.

Wzrost w krajach rozwiniętych

O wiele niższy jest jednak wzrost w państwach o wysokim dochodzie według definicji Banku Światowego (do tej grupy zalicza się także Polska).

Przeciętny wzrost gospodarczy per capita w latach 60. w tej grupie krajów wynosił 4,1 proc., w latach 70. – 2,6 proc., w 80. – 2,4 proc., w 90. – 2,0 proc.

W pierwszej dekadzie XXI wieku był to 1 proc., a w kolejnej – przy recesji w 2020 r. – będzie to 0,8 proc.

Wzrost gospodarczy w grupie naszych krajów spowalnia. Nie nadrabiamy okresami prosperity tego, co zabiera każdy kryzys. Rozwijamy się zbyt wolno.

W krajach wschodzących urósł za to udział usług w produkcie krajowym, a w tej sferze uzyskanie wyższej produktywności, a zatem i wyższego wzrostu gospodarczego, jest znacznie trudniejsze niż w produkcji.

To obserwujemy wśród bogatych gospodarek. Do tego pewnie można dodać ogólne narzekania na politykę gospodarczą i społeczną prowadzoną przez państwa rozwinięte, dyskusje o efektywności strefy euro itp.

Znowu się mylimy?

Czarnowidze dotychczas często nie mieli racji – poczynając od Malthusa, a kończąc na sławetnym Klubie Rzymskim, który opublikował „Granice wzrostu” w 1972 roku, przewidując, że jeszcze w XX wieku wyczerpią się surowce naturalne.

Czy tym razem sceptycy również się mylą? Najgorsze jest, że trudno powiedzieć. Spowalnianie wzrostu jest faktem. Obecna dekada może wygenerować najniższy poziom średniorocznego wzrostu gospodarczego podzielonego przez liczbę mieszkańców Ziemi po II Wojnie Światowej.

Dodając do tego koszty zmiany klimatu, starzenie się europejskich społeczeństw, nierówności w sposobie rozdysponowania przychodów, rosnącą sumę podatków płaconych przez najbogatszych w rajach podatkowych, trudno uwierzyć, że wzrost gospodarczy w latach 2020-2030 nagle wystrzeli.

Pytanie, które teraz warto zadać, to czy fakt, że potencjalnie będziemy się wolniej rozwijali to źle, czy dobrze? Nie umiem jeszcze odpowiedzieć na to pytanie.

Postwzrost

Kryzys gospodarczy lat 70. XX wieku i ówczesny rozpad systemu Bretton Woods doprowadziły do popularyzacji idei degrowth (postwzrostu), który jest oparty na ideach antykapitalistycznych i antykonsumpcjonistycznych.

Zwolennicy degrowth opowiadają się za stworzeniem modelu socjoekonomicznego, którego podstawą nie jest wzrost gospodarczy i jednocześnie w ramach którego zmniejszenie konsumpcji prowadzi do rzeczywistego wzrostu jakości życia i dobrostanu.

>>> Czytaj więcej o idei postwzrostu tutaj: Ekonomiści są bezradni, jeśli chodzi o szacowanie ryzyka klimatycznego – wywiad z Janem Chudzyńskim

Coraz więcej polityków europejskich myśli tymi kategoriami, mniej lub bardziej świadomie. Mówimy o mierzeniu innych wskaźników niż wzrost PKB, np. o pomiarze szczęścia i zdrowia ludności.

Dzisiaj w czasie pandemii te hasła wydają się szczególnie atrakcyjne, bo chroniąc zdrowie społeczeństw poświęciliśmy całe sektory gospodarki, które dzisiaj nie działają.

Konsekwencją pandemii jest kryzys gospodarczy, który spowoduje wzrost bezrobocia i zubożenie wielu rodzin. Już docierają o tym sygnały z całego świata. Zdrowie uważamy za cenniejsze od bogacenia się.

Czas po pandemii, o którym teraz marzymy, może przynieść więcej tego typu rozważań, zwłaszcza, że szansa na wyższy poziom wzrostu gospodarczego wśród państw bogatych niż przez ostatnią dekadę jest nikły.

Edwin Bendyk pisał na swoim blogu, że wzrost gospodarczy to epizod w dziejach, który trwał jakieś 250 lat. Wcześniej coś takiego, jak wzrost praktycznie nie istniało, zwłaszcza w czasach epidemii dżumy.

Czeski ekonomista Tomáš Sedláček w książce Ekonomia dobra i zła pisał, że możemy obyć się bez wzrostu. Warunkiem dla tego byłaby jednak zmiana myślenia o życiu, jego jakości i dobrobycie.

Pytanie, czy wszyscy umiemy przeorientować swoje życiowe cele i przede wszystkim czy będziemy mieli wybór, bo wzrostu może faktycznie nie być.

Polecany także:

>>> Stefan Kawalec: Jak przejść przez epidemię i przygotować gospodarkę do odbudowy

>>> Straciliśmy poczucie tego, jak działa świat. A procesy przyrodnicze warunkują decyzje w biznesie, ekonomii, polityce – wywiad z prof. Szymonem Malinowskim