{"vars":{{"pageTitle":"Dalszą cyfrową transformacją będą rządzić dane. W ciągu kilkunastu lat rozstaniemy się z prywatnością [WYWIAD]","pagePostType":"post","pagePostType2":"single-post","pageCategory":["news","wywiady"],"pageAttributes":["cyfryzacja","e-learning","kompetencje-przyszlosci","main","praca-zdalna","robotyzacja","sztuczna-inteligencja","transformacja-cyfrowa"],"pagePostAuthor":"Katarzyna Mokrzycka","pagePostDate":"9 lipca 2020","pagePostDateYear":"2020","pagePostDateMonth":"07","pagePostDateDay":"09","postCountOnPage":1,"postCountTotal":1,"postID":58213}} }
300Gospodarka.pl

Dalszą cyfrową transformacją będą rządzić dane. W ciągu kilkunastu lat rozstaniemy się z prywatnością [WYWIAD]

Przed nami etap rozwoju osensorowanej przestrzeni – publicznej, prywatnej i zawodowej. Im więcej mamy danych efektywnie przetwarzanych, tym więcej wiemy, czego odbiorcy faktycznie potrzebują– mówi socjolożka dr hab. Renata Włoch, prof. UW, koordynatorka DeLab*, zajmująca się zmianami wynikającymi z transformacji cyfrowej.

Katarzyna Mokrzycka: Zacznę od obrazka „1 minuta w internecie”, pokazującego, jaka ilość danych powstaje w popularnych kanałach w sieci, który znalazłam w pani książce „Gospodarka cyfrowa. Jak nowe technologie zmieniają świat” [rys. poniżej – przyp. red]. Dane dotyczą 2019 r. To oczywiste, że statystyki za czas pandemii zmienią tę ilustrację diametralnie. Gdzie nastąpiły najbardziej istotne zmiany?

Dr Renata Włoch, DeLab: Skok w wolumenie nowych danych, które zostały wytworzone w czasie pandemii na świecie będzie ogromny. Ruch w sieci wzrósł o 30 proc. Z badań naukowców z DeLabu wynika, że w Polsce wręcz wybuchła cyfrowa rozrywka.

Badania, które robiliśmy dwukrotnie dla Nationale Nederlanden już w trakcie trwania pandemii w lutym i marcu pokazały zaś, że ogromnie wzrosło wykorzystanie rozmaitej oferty internetowej przez dzieci. Rodzice, trochę przyparci do muru – w końcu sami musieli zdalnie pracować przez większość dnia – rozluźnili zasady korzystania z rozmaitych kanałów w internecie. Przestały obowiązywać rodzinne „kontrakty” typu: 1 godzina dziennie w sieci.

Trzecia rzecz, którą zarejestrowaliśmy – ze zdziwieniem, przyznaję – to niewielkie zainteresowanie tzw. aspirującej klasy średniej cyfrową, darmową z reguły kulturą. Polacy rzadko z tego korzystają. Wybierali raczej filmowe platformy streamingowe.

Jak nie doprowadzić do tego, żeby hasło „cyfryzacja” stało się w Polsce kolejnym wytartym sloganem, jak to miało miejsce z „innowacyjnością”?

W przypadku Polski mamy tendencję do sięgania do pewnych wzorców, które w naszych warunkach po prostu się nie sprawdzą. Tak było właśnie z innowacyjnością. Mówimy o innowacjach, utożsamiając je z wymyślaniem nowych produktów. A nasz przemysł ma szansę stanąć mocno nie na innowacjach produktowych, lecz procesowych – usprawniajmy, ulepszajmy produkty i usługi, które już kiedyś zostały wymyślone, a wartość dodana dla konsumentów i gospodarki może być nie mniejsza niż dla nowego wynalazku.

Jeśli chodzi o cyfryzację, musimy ustalić, jaki efekt końcowy chcemy osiągnąć. Konkretnie: scyfryzowana firma, czyli jaka? Scyfryzowana edukacja, czyli jakie zmiany w systemie? Scyfryzowana instytucja państwowa – co ma się zmienić w działaniu administracji?

Próba wypracowania jednego wzorca dla wszystkich sektorów jest skazana na niepowodzenie. Hasło „cyfryzacja polskiej gospodarki” rozmieni temat na drobne. Dlatego zamiast mówić o enigmatycznej „cyfryzacji wszystkiego”, trzeba po prostu zidentyfikować cel – jest nim dostarczanie spersonalizowanego produktu, dostarczanego szybko i efektywnie, dobrze się wpisującego w indywidualne potrzeby konsumenta.

Rozdziela pani w swojej książce cyfryzację od transformacji cyfrowej. Dlaczego?

Cyfryzacja to wyrywkowe działania w zakresie wdrażania technologii. Transformacja cyfrowa obejmuje również zmiany organizacyjne i procesowe – zmiany technologiczne to warunek konieczny, ale niewystarczający. W przypadku zmian procesowych należy się skupić przede wszystkim na kompetencjach pracowników, którzy muszą umieć pracować w środowisku przesyconym technologiami.

Wiele osób powiedziałoby dziś, że w okresie zdalnej pracy w całej gospodarce w czasie pandemii ten warunek został już spełniony z nawiązką.

To, co zadziało się w czasie izolacji, pokazało raczej zapóźnienia w obszarze cyfryzacji. Z dnia na dzień firmy przerzucały swoich pracowników na zdalną pracę czy rzucały się na zakładanie sklepów online. Bez strategii, bez refleksji, jak zmienić procesy wewnętrzne czy model organizacyjny. Po prostu to, co było w realu, przenoszono do świata wirtualnego.

Cyfryzacja pracy jest bardzo istotna, ale abyśmy mogli mówić o transformacji cyfrowej, cyfryzacja musi dotyczyć wszystkich aspektów gospodarki i wszystkich jej sektorów – i rolnictwa, i przemysłu, i sektora usług, edukacji na każdym jej poziomie, i administracji publicznej, i to w stopniu wykraczającym poza przesłanie maila.

Według ostatniego raportu UBS ilość danych na świecie do 2030 r. wzrośnie do 456 zetabajtów – ponad dziesięciokrotnie. To jakby każda osoba na świecie miała 840 smartfonów z pamięcią 64 GB. W swojej książce pisze pani o datafikacji życia społecznego i ekonomicznego. Czy produkowanie danych to efekt uboczny nowych technologii, czy też produkowanie danych napędza rozwój nowych technologii?

Dzisiaj już jedno i drugie. Początkowo dane rzeczywiście były efektem ubocznym, z którym nie do końca było wiadomo, co zrobić.

Pierwszą firmą, która w pełni dostrzegła potencjał wykorzystania danych było Google. Firma nie tylko zaczęła je wykorzystywać do tworzenia modeli behawioralnych swoich klientów, ale też intratnie odsprzedawać innym firmom.

Tu wracamy do personalizowania produktów i usług. W ciągu najbliższych kilkunastu lat będziemy musieli rozstać się z niektórymi wartościami głęboko wpisanymi w europejską kulturę. Chodzi mi przede wszystkim o prywatność – po prostu nie będziemy jej mieć. Prywatność będzie ułudą. Dzięki rozwojowi technologii biometrycznych będziemy mogli w znacznie bardziej bezpieczny sposób potwierdzać swą tożsamość, ale przestaniemy być anonimowi.

Pytanie brzmi – czy dla kogokolwiek to będzie problematyczne? Odnoszę wrażenie, że następne pokolenie już nie tyle nie widzi w tym nic złego, ile raczej kompletnie nie przywiązuje do tego znaczenia.

Dlatego mówię o zmianie wartości – nie w aspekcie negatywnym, tylko o tym, że faktycznie dokona się duża zmiana w naszym podejściu do tych kwestii. Nasze dane, czyli informacja, są swojego rodzaju opłatą za wszystko, co otrzymujemy w cyfrowym świecie: e-mail, strony internetowe, blogi, tańsze zakupy, ale także wiele programów (choćby e-learningowych), aplikacji itp.

Jak się wycenia dane użytkowników?

Pod kątem ich przydatności do stworzenia rozmaitych profili behawioralnych, które z kolei mogą posłużyć do tego, żeby jeszcze lepiej spersonalizować usługę.

Znacznie bardziej interesujące są dane odbiegające od masowej normy, na przykład dotyczące ludzi w przełomowym momencie życia: osoby zaręczonej, biorącej ślub albo rozwodzącej się, świeżo upieczonych rodziców, kobiety w nowej pracy, dziecka idącego do szkoły i tak dalej. Taka osoba będzie poszukiwać nowych towarów i usług.

Czyli Facebook swoją zmianę statusu wymyślił nie dla rozrywki?

To jedno z najbardziej skutecznych narzędzi zbierania danych! To było bardzo sprytne posunięcie.

Dlaczego to personalizacja jest ważna w cyfrowej transformacji?

Personalizacja, czyli inaczej dopasowanie usług czy towarów pod indywidualne potrzeby każdej osoby, to główna jakościowa zmiana, jaka zachodzi dzięki możliwościom wykorzystywania danych. Wykorzystanie danych leży zaś u podstaw drugiej rewolucji informacyjnej nazywanej też czwartą rewolucją technologiczną. Ich inteligentna integracja i wykorzystanie to istota transformacji cyfrowej.

Weźmy za przykład przemysł, bo to dziedzina, w której najwięcej się mówi o robotyzacji. Tymczasem w przypadku przemysłu istotą transformacji cyfrowej nie jest wprowadzenie zautomatyzowanej linii czy innych najnowszych technologii. Istotą tej przemiany jest umiejętność czerpania korzyści ekonomicznej ze zbieranych danych. Osensorowanie – zarówno linii produkcyjnych, budynków, ale też ucyfrowienie samego produktu – zwiększa dostęp do danych.

Cyfryzacja to podstawowy wymóg XXI w. Nie było dotąd lepszego momentu, żeby ją rozpocząć [NOWY RAPORT 300RESEARCH]

Przed nami zaś etap rozwoju osensorowanej przestrzeni – publicznej, prywatnej i zawodowej. Dzięki chmurze cyfrowej, 5G i sztucznej inteligencji możemy ten strumień informacji szybciej analizować, przetwarzać i tworzyć cyfrową wartość. I w tym również będzie personalizacja. Im więcej mamy danych i im bardziej efektywnie te dane przetwarzamy, tym więcej wiemy o osobach i instytucjach, do których powinniśmy trafić w naszej działalności. Lepiej wiemy, czego te osoby faktycznie potrzebują.

Obszarem, który akurat mi jest bliski jest edukacja. Efektem cyfryzacji w edukacji powinien być spersonalizowany produkt edukacyjny – znakomicie dopasowany do potrzeb, ambicji, perspektyw zawodowych, ale również do umiejętności, kompetencji i profilu intelektualnego ucznia. Powstanie on na bazie danych, jakie zbierają systemy i sensory mierzące efekty postępów ucznia.


Czytaj również: Raport Alma Mater Digital. Jak wyzwolić cyfrowy gen nauki w Polsce


Da się wypracować taki produkt dla każdej jednostki?

To jeszcze jest pieśń przyszłości, ale bardzo nieodległej i do tego powinniśmy dążyć, w tę stronę powinny iść wszelkie działania szkoły.

Edukacja jest tym obszarem, w którym musimy wyjść poza wąski paradygmat. Musimy wreszcie rozstać się z wizją edukacji, w której cele dyktuje XIX-wieczna potrzeba przygotowania robotników do powtarzalnych czynności. Część obszarów pracy szkoły zostanie zautomatyzowana, niektóre będą prowadzone przez sztuczną inteligencję, a w innych aspektach edukację będzie nadal musiał nadzorować człowiek.

Edukacja będzie interaktywna i angażująca, będzie obszarem wykorzystania grywalizacji i rozszerzonej rzeczywistości. To pozwoli skalować pewne rozwiązania nie tylko w skali kraju, ale i całego świata.

Kończy się też znany nam model pracy wykładowcy akademickiego. Widzę na przykład, jak bardzo bezsensowną formą przekazywania wiedzy w dzisiejszych czasach staje się półtoragodzinny wykład. Należy je skrócić do 30, a może nawet 20 minut i pozwolić studentom, by uczyli się w asynchroniczny sposób.

Wykładowca ma zaś do odegrania ważną rolę mentora, który potrafi znajdować powiązania pomiędzy rozmaitymi polami wiedzy, pokazać, gdzie szukać źródeł wiedzy i w jaki sposób tę wiedzę krytycznie oceniać.

To nie jest kwestia pokoleniowa? Czy młodsze pokolenie nie radzi sobie doskonale z poruszaniem się po cyfrowej rzeczywistości? Tak się zwykło uważać

To nie jest prawda i widać to w pracy studentów, zwłaszcza gdy zaczynają pisać prace magisterskie. Chociaż faktycznie ich kompetencje są zmienione w stosunku do tych kompetencji, które miało moje pokolenie – tracą umiejętność pracy na długich tekstach, wchodzenia w scholastyczną argumentację, za to potrafią pracować na bardzo wielu tekstach.

Wiedza jest dziś dostępna na wyciągnięcie ręki. Powoli przestawiamy się w pracy akademickiej na pisanie krótszych, mniejszych, bardziej komunikatywnych tekstów. Zaczynamy eksperymentować z pisaniem prac magisterskich w formie 20-, 25-stronicowych artykułów.

W krótkiej formie student musi się wykazać zupełnie innymi kompetencjami: jeszcze lepszego łączenia analizy i syntezy, nadawania struktury argumentacji, prowadzenia narracji i wizualizacji danych. Ale według mnie są to kompetencje znacznie lepiej dopasowane do potrzeb współczesnego rynku pracy.

Jakie to kompetencje?

Wynikające z cyfryzacji przestrzeni, w której żyjemy, czyli również pracujemy. Po pierwsze: umiejętność współpracy i to w zespołach, w których będą występowali także aktorzy nieludzcy, czyli sztuczna inteligencja, która będzie wzmacniała nasz naturalny potencjał.

Po drugie: praca w rozproszeniu geograficznym. Pracodawca może czerpać z puli talentów z całego świata. Pracownik może uczestniczyć w międzynarodowych projektach, ale globalizacja podaży pracy oznacza też większą konkurencję wśród pracowników, więc trzeba kształtować ludzi, którzy będą potrafili się wypowiadać w sposób spójny i klarowny.

Bardzo istotna jest umiejętność prezentowania efektów swojej pracy na forum publicznym, występowania przed ludźmi i wyłuszczania argumentacji.

Przede wszystkim jednak musimy kształtować ludzi mających dużą elastyczność poznawczą. Postęp technologiczny będzie następował tak szybko, że system edukacji musi się przygotowywać do stałego, nieprzerwanego aktualizowania kompetencji, dosłownie co dwa, trzy lata.

Nie można dłużej uczyć jednego zawodu. Należy kształtować wiązki umiejętności przydatnych do pracy w rozmaitych projektach. Znajdzie się też sporo pracy dla osób mających dość specyficzne kompetencje – tłumaczy pomiędzy światem technologii, a światem ludzi.

Globalizacja edukacji możliwa przez masowy e-learning, który uruchomiła pandemia, zwiększy też bardzo konkurencję między uniwersytetami. Polskie uczelnie będą na nią wystawione, a niełatwo im będzie sięgnąć do poziomu Harvardu czy Oxfordu.

Uniwersytet Cambridge już ogłosił, że cały następny rok akademicki poprowadzi online. Ale czy e-learning na uczelni może być równie efektywny, co tradycyjna edukacja?

To jest eksperyment na żywym organizmie, ale jestem przekonana, że przekazywanie uczniom i studentom uporządkowanej, klarownej wiedzy z powodzeniem można przeprowadzić za pomocą dobrze zaprojektowanego kursu e-learnigowego.

Pandemia stała się katalizatorem, ale nie ona wywołała temat zmian w edukacji wyższej – chcą ich studenci. Od jakiegoś czasu badania wskazują na niezadowolenie, frustrację czy rozczarowanie studentów i absolwentów poziomem produktu akademickiego, który jest im dostarczany w Polsce. Dlatego już teraz, a nie za rok czy dwa musimy zmienić myślenie o tym, jak będzie wyglądał nowy produkt edukacyjny. Odsyłam do mojej wcześniejszej uwagi, że trzeba zmienić model prowadzenia zajęć.

Czy widzi pani problem w tym, że nasze dane, coraz bardziej szczegółowo nas definiujące, wpadają w ręce trzech czy czterech globalnych koncernów, które decydują, co dalej się z nimi dzieje? Ta monopolizacja czy oligopolizacja rynku nie jest dla nas niebezpieczna?

Dla mnie to nie jest czarno-biała sytuacja. Monopol może być zagrożeniem, bo zabija konkurencję i powoduje, że monopolista narzuca swoje warunki gry. Ja widzę jednak także korzyści – dzięki temu, że systemy na całym świecie budują dwie czy trzy firmy, są one ze sobą kompatybilne, co ułatwia potencjalną współpracę uczelni, firm, instytucji publicznych itp.

Poza tym monopol tych firm na razie nie dotyka prywatnych użytkowników, którzy większość instrumentów dostają niemalże bezpłatnie. Z kolei odbiorcy instytucjonalni korzystają z tego, że duzi dostawcy usług starają się pod nich skroić ofertę. Tak się dzieje chociażby na uczelniach, które kupują systemy – np. do prowadzenia księgowości – dopasowane do potrzeb konkretnej placówki.

Dyskutując cały czas o tym, jak korporacje wykorzystują nasze dane, zapominamy, że stroną, która wie o nas najwięcej, jest państwo. Shoshana Zuboff pisze o kapitalizmie nadzoru. Ja bym powiedziała, że tworzy nam się też etatyzm nadzoru. Rządy szybko uczą się wyciągać wartość z danych. Integracja danych z rozmaitych źródeł na poziomie państwa daje zaś administracji państwowej ogromną wiedzę na temat każdego obywatela, a co za tym idzie – daje narzędzie do jego kontroli.

Cyfryzacja może być groźna?

To narzędzie jak każde inne, właściwie użytkowane będzie dobrze służyć. Europejscy regulatorzy próbują narzucać pewne ramy działania nowym technologiom, na tyle, na ile to możliwe. Bardzo dobrze widać to w białej księdze, którą w lutym tego roku wypracowała Komisja Europejska w odniesieniu do funkcjonowania sztucznej inteligencji.

Pojawia się tam sformułowanie, które mnie jako socjolożkę bardzo uderza: sztuczna inteligencja ma być „godna zaufania”. Zaufanie jest podstawowym czynnikiem funkcjonowania społeczeństwa. Chcielibyśmy więc, aby nowe technologie wpisywały się w obowiązujący paradygmat społeczny.

W przypadku sztucznej inteligencji coraz częściej mamy jednak do czynienia z sytuacją braku zaufania – i mówią o tym otwarcie twórcy AI. Gdy mamy do czynienia z uczeniem maszynowym opartym na głębokich sieciach neuronowych, „wkładając” jakieś wybrane dane nie do końca jesteśmy w stanie powiedzieć, w jaki sposób uzyskujemy efekt końcowy. Jak sztuczna inteligencja do tego doszła. A to oznacza, że gdy pozwalamy algorytmom, by decydowały w tak wielu obszarach życia politycznego, gospodarczego i społecznego, na końcu musi stać człowiek ze swoim krytycznym myśleniem, by interpretować pracę AI.

Sztuczna inteligencja jeszcze bardzo długo nie będzie miała tej kontekstualnej wiedzy, którą ma człowiek, wiedzy, która pozwala stwierdzać, kiedy mamy do czynienia ze związkiem przyczynowo-skutkowym, a kiedy wyłącznie z korelacjami.

Pisze pani w książce o problemach z pomiarem gospodarki cyfrowej – z czego wynikają? Tworzą swojego rodzaju szarą strefę nie uwzględnianą w PKB?

Standardowe mierniki produktywności, czyli przede wszystkim PKB, nie odzwierciedlają wpływu technologii informacyjno-komunikacyjnych. Przede wszystkim dlatego, że w cyfrowych usługach koszt i płatność zostały przesunięte w klasycznym rynkowym równaniu – wiele usług czy programów dostajemy nieodpłatnie, ale to nie znaczy, że są darmowe. Po prostu płacimy za nie inaczej i kiedy indziej.

Potrzebny jest też długi czas, żeby efekty wprowadzenia danej technologii były wyraźnie widoczne, dajmy na to, w efektywności funkcjonowania firm. Wartość dodana technologii jest oczywista, ale trudno ją zmierzyć. Dyskusja o tym, czy i jak uwzględniać w PKB sektor cyfrowy toczy się od dawna.

Powinny się pojawić nowe mierniki jako składowe PKB, czy może powinien powstać zupełnie inny miernik?

Myślę, że w ostatecznym rozrachunku pojawi się inny miernik niż PKB. To nie jest proces łatwy, ponieważ na PKB opierają się polityki fiskalne i polityki gospodarcze na całym świecie.

Problem został dostrzeżony, komunikował to już Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Zanim zostanie zrobiony kolejny krok, trzeba zbudować fundament dla zmiany, zaczynając od zdefiniowania pojęcia „gospodarka cyfrowa”, określić, w jakiej części gospodarka cyfrowa nakłada się z gospodarką klasyczną. Dopiero później można będzie dopasować miernik wartości dodanej produktów cyfrowych w gospodarce.

Wydaje się, że okres pandemii przyspieszy i te zmiany, bo przyspieszył cyfryzację. Nie będziemy potrafili dłużej radzić sobie z rozpięciem między tym, co będą mierzyły tradycyjne modele ekonomiczne, a tym, co będziemy gołym okiem widzieli w rzeczywistości gospodarczej.

 

*DELab to interdyscyplinarny instytut Uniwersytetu Warszawskiego ufundowany przez firmę Google. Projekty realizowane w ośrodku dotyczą społecznych, ekonomicznych i kulturowych konsekwencji rozwoju nowoczesnych technologii i cyfryzacji.

Jednostka współpracuje z instytucjami publicznymi, organizacjami pozarządowymi oraz otoczeniem biznesowym. DELab oferuje podmiotom zewnętrznym szeroki zakres usług badawczych, m.in. wykonuje analizy, przeprowadza ekspertyzy i konsultacje, organizuje szkolenia.