Jeśli podwyższymy kwotę wolną od podatku do 60 tysięcy zł, to poważnie osłabimy system finansów publicznych. To nie jest czas na obniżanie podatków. Wręcz przeciwnie. W sytuacji, gdy musimy silnie podnieść wydatki na zbrojenia, należy rozważyć podniesienie podatków – mówi w wywiadzie z 300Gospodarką ekonomista Uniwersytetu Warszawskiego prof. Łukasz Hardt, przewodniczący rady nadzorczej ZUS, były członek Rady Polityki Pieniężnej.
Katarzyna Mokrzycka, 300Gospodarka: Jest pan przewodniczącym rady nadzorczej ZUS. Jak pan ocenia odwołanie prof. Gertrudy Uścińskiej ze stanowiska prezes ZUS?
Prof. Łukasz Hardt: O tym, że pani minister Agnieszka Dziemianowicz-Bąk złożyła u premiera wniosek o odwołanie szefowej ZUS prezes Uścińska dowiedziała się z wpisu pani minister w serwisie X – było to nieprofesjonalne. Prof. Uścińska jest znakomitym ekspertem od ubezpieczeń społecznych, przewodniczącą Komitetu Nauk o Pracy i Polityce Społecznej w Polskiej Akademii Nauk. Pani profesor świetnie zarządzała ZUS i jej działania przyczyniły się do unowocześnienia tej instytucji.
Mówi się, że powodem odwołania jest spór ze związkami zawodowymi.
W instytucji, która zatrudnia 43 tysiące osób spory ze związkami zawodowymi są naturalne. Prezes Uścińska w profesjonalny sposób prowadziła dialog społeczny w Zakładzie.
Jak powinien być wybierany szef takiej instytucji żebyśmy nie zamienili jednej uznaniowości na inną uznaniowość polityków? W konkursie?
W wielu krajach wybór prezesa krajowej instytucji ubezpieczeniowej odbywa się przy dużym udziale jej interesariuszy. Nie mówię już nawet o przykładzie niemieckim, który jest absolutnie krańcowy, bo rząd nie ma tam wpływu na powołanie prezesa – robią to związki pracodawców wspólnie ze związkami zawodowymi.
Chcesz być na bieżąco? Subskrybuj 300Sekund, nasz codzienny newsletter! Obserwuj nas też w Wiadomościach Google.
Standardy Światowej Organizacji Pracy mówią o tym, że w każdym kraju powinna istnieć przedstawicielska instytucja ogółu ubezpieczonych, przedsiębiorców. W naszym przypadku jest to rada nadzorcza ZUS: mamy trzech przedstawicieli związków, trzech pracodawców, jedną osobę od emerytów i trzy wskazane bezpośrednio przez rząd, w tym przewodniczący.
Rada nadzorcza ZUS mogłaby otrzymać większe uprawnienia do współwskazywania kandydata na prezesa ZUS, np. przez rekomendowanie premierowi trzech kandydatów do wyboru.
Czy rzeczywiście istnieje realna groźba zapaści w systemie emerytalnym? I czy w związku z tym jest pan za podniesieniem wieku emerytalnego, by wydłużyć okres składkowy?
Zapaść nam nie grozi, choć stopa zastąpienia będzie maleć. Co do wieku emerytalnego, to jestem za działaniami służącymi podniesieniu efektywnego wieku emerytalnego.
To znaczy?
Polacy powinni jak najpóźniej przechodzić na emerytury. Wiek emerytalny nie jest zobowiązaniem, że musisz przestać pracować. Coraz więcej osób pracuje po osiągnięciu ustawowego wieku emerytalnego. A jednak temat zmiany wieku emerytalnego budzi wciąż ogromne emocje w debacie publicznej w Polsce. Dlatego uważam, że zamiast dyskutować o podniesieniu wieku ustawowego należy dyskutować o wprowadzeniu kompleksowych zachęt do tego, aby ludzie sami nie chcieli na emerytury odchodzić. Nie ruszajmy wieku emerytalnego, dajmy ludziom narzędzia i zachęty, dzięki którym sami przedłużą swoją aktywność zawodową.
Co więc powinno być pierwszym elementem modelu kompleksowych zachęt?
Jeśli pracujesz dalej po osiągnięciu wieku emerytalnego, to nie będziesz płacić podatku dochodowego, co już się dzieje. Trzeba jednak pójść dalej i zwolnić takie osoby z obowiązku opłacania składki rentowej i zdrowotnej. Także dla pracodawcy koszty powinny zejść do zera. Po prostu dochód netto dla takiego pracownika powinien równać się dochodowi brutto.
Przeciwnicy dłuższej pracy zwykle mówią, że łatwo powiedzieć tym, którzy pracują przy biurku. Ci z łopatą mają trudniej.
Dlatego ustawowy wiek emerytalny nie powinien się zmieniać. Kto się nie czuje na siłach, by pracować dłużej – nie musi.
Ile osób w wieku emerytalnym wciąż pracuje, według ZUS?
Z roku na rok coraz więcej. Na koniec 2022 r. pracowało 826 tys. emerytów. Stanowili oni 13,5 proc. populacji emerytów oraz 6 proc. populacji osób pracujących w gospodarce narodowej. W okresie 2015-2022 liczba pracujących emerytów wzrosła o blisko 44 proc. Zachowują się racjonalnie, bo stopa zastąpienia spada, więc rezygnacja z pracy oznacza radykalny spadek dochodów. Ponadto, im dłużej popracujesz, tym wyższa będzie twoja emerytura.
Jaki jest dziś stan finansów Funduszu Ubezpieczeń Społecznych?
W tym momencie sytuacja jest pod kontrolą, mamy pokrycie wydatków FUS składkami na poziomie ok. 85 proc. Ten wskaźnik ze względu na starzenie się społeczeństwa będzie jednak się pogarszał. Co więcej, wciąż dyskutowane są różne potencjalnie ryzykowne pomysły, na przykład emerytury stażowe, które byłyby instrumentem poważnie obciążającym FUS. Emerytura stażowa ma sens w systemie, gdzie ustawowy wiek emerytalny jest wysoki, czyli nie w Polsce.
Zmienię temat. Gdyby dziś był pan członkiem RPP głosowałby pan za obniżaniem stóp procentowych, czy należy z tym czekać?
To nie jest moment na zmianę stóp procentowych. Inflacja cały czas jest powyżej celu. Czeka nas wprawdzie przejściowy spadek inflacji, ale później znów wzrośnie i będzie powyżej górnej granicy odchyleń od celu. NBP w tym roku nie powinien obniżać stóp procentowych i osobiście uważam, że do obniżek nie dojdzie. Na szczęście, bo to będzie trzymało, mam nadzieję, inflację w trendzie spadkowym.
To, co Narodowy Bank Polski musi zrobić to pokazać determinację do trzymania inflacji w ryzach i możliwie szybkiego powrotu do celu.
Jak pan odbiera zmianę nastawienia w polityce pieniężnej po wyborach? Do wyborów te same argumenty były używanie do uzasadnienia obniżek stóp, a po wyborach już są argumentami za utrzymaniem ich na tym obecnym poziomie?
Obniżki stóp z września i z października, w sumie o 100 punktów bazowych, kiedy inflacja była kilkukrotnie powyżej celu, a projekcja, którą dysponowała Rada nie wskazywała na szybkie zejście inflacji do 2,5 proc., były niezrozumiałe. Stopy tnie się o 75 pb, gdy dzieje się coś nadzwyczajnego – nic takiego we wrześniu nie miało miejsca.
Chciałabym Panu coś przeczytać. To propozycje sztucznej inteligencji, jak powinien wyglądać model polskiej polityki pieniężnej w tym roku. Proponuje m.in., aby bank centralny wspierał wzrost gospodarczy i tworzenie miejsc pracy, stymulował inwestycje i przedsiębiorczość, wspierając sektory o wysokim potencjale wzrostu innowacyjności. AI sugeruje też wprowadzenie nowych narzędzi polityki pieniężnej i wykorzystanie nowych technologii, jak cyfrowa waluta. To się powinno dziać, czy jednak AI bardzo się pomyliła?
Pomyliła się bardzo jeśli chodzi o możliwości na ten rok. Bo gdy inflacja jest wysoka, jedynym celem banku centralnego musi być dbanie o wartość pieniądza, o obniżenie inflacji.
Jeśli inflacja jest w ryzach, jeśli prognozy nie pokazują ryzyka odejścia od celu, a oczekiwania inflacyjne są dobrze zakotwiczone, to zgodnie z art. 3 ustawy o NBP polski bank centralny może wspierać politykę gospodarczą rządu. Jeśli inflacja rzeczywiście jest na niskim poziomie, w celu, to nie ma żadnych przeciwskazań, żeby na przykład Narodowy Bank Polski, w sposób dobrze komunikowany rynkowi, wspierał chociażby transformację energetyczną w Polsce. Na przykład redukując haircuty od zielonych obligacji, które mógłby brać pod zastaw w ramach operacji repo, dając bankom komercyjnym płynność.
Czy te instrumenty polityki pieniężnej, którymi dysponuje NBP są wciąż wystarczające czy powinien wprowadzać nowe?
Tak, choć dobry moment na zwiększenie ich liczby minął. W kwietniu 2020 r., po wybuchu pandemii, oprócz wniosku o obniżenie stopy referencyjnej na stole leżał również wniosek, aby wprowadzić dodatkowy instrument – długoterminowe operacje repo o oprocentowaniu poniżej referencyjnego, dzięki czemu banki komercyjne dostawałyby tanio płynność, ale pod warunkiem, że „przekażą” ją przedsiębiorstwom. Byłby to instrument częściowo zbieżny z TLTRO Europejskiego Banku Centralnego. Propozycja ta została odrzucona.
Zresztą, nawet na temat tych narzędzi, które są nie ma często żadnej dyskusji.
A dlaczego być powinna?
Bo niektóre ruchy NBP są wciąż niezrozumiałe. Trwa dyskusja, że NBP „obiecał” do budżetu 6 mld zł, a teraz ich nie ma. Ale banki komercyjne narzekać nie mogą. Szacuję, że w ubiegłym roku z tytułu oprocentowania środków rezerwy obowiązkowej NBP przekazał bankom komercyjnym około 4 mld zł. i to w sytuacji, gdy banki mają rekordowe wyniki, a sektor bankowy, finansowy w Polsce ma strukturalną nadpłynność i gdy inflacja jest wysoka, to NBP jeszcze kreuje 4 miliardy złotych z tytułu oprocentowania rezerw.
Bank centralny ma możliwość manewru i mógłby to zmienić?
Ma taką możliwość. Rezerwy obowiązkowe, które banki składają w NBP są oprocentowane na poziomie stopy referencyjnej. NBP może obniżyć to oprocentowanie prawie do zera.
Z jakiego powodu tego nie robi?
Nie wiem. To jest temat obecny także w debacie europejskiej. Europejski Bank Centralny jakiś czas temu ściął przecież do zera oprocentowanie rezerw.
Brzmi, jakby pan chciał powiedzieć, że bank centralny działa głównie na korzyść banków komercyjnych.
Nie chcę wchodzić w taką narrację.
Ale tak to brzmi.
Tak wysokie oprocentowanie rezerw obowiązkowych jest na korzyść banków komercyjnych.
Inne banki centralne są bardziej elastyczne do zmieniającej się rzeczywistości?
Europejski Bank Centralny przed pandemią przeprowadził przegląd strategii polityki pieniężnej. Jego rezultatem była delikatna modyfikacja celu inflacyjnego. Przy tej okazji EBC „wyprodukował” obszerny zasób wiedzy – od cyfrowego euro, przez zieloną politykę pieniężną, po kwestie związane z interakcjami polityki pieniężnej z polityką fiskalną.
Fed również zrobił fundamentalny przegląd swojej strategii. A my nie. A jest cała masa pytań, np. czy bank centralny w swoich działaniach powinien odejść od fundamentalnej reguły neutralności rynkowej i angażować się np. w finansowanie zielonej transformacji. NBP milczy, nie jest obecny w tych dyskusjach.
Kiedyś NBP był w awangardzie banków centralnych naszego regionu, chociażby w zakresie prowadzonych badań. Prezes Sławomir Skrzypek powołał Instytut Ekonomiczny, który został zlikwidowany za kadencji prezesa Adama Glapińskiego.
Czy wystarczająco awangardowy nie był w NBP skup obligacji rządowych oraz PFR i BGK w czasie pandemii?
Skup aktywów był zasadny. To był potrzebny ruch na niestandardowe czasy. Za tym głosowałem jako członek Rady Polityki Pieniężnej. W sytuacji, gdy stopa referencyjna była blisko zera, gdy nam urywały się kanały transmisji pieniężnej, gdy na początku pandemicznego kryzys nie wiedzieliśmy, czy to nie przerodzi się w kryzys płynnościowy, to absolutnie – i ekonomicznie, i prawnie – takie działanie było dopuszczalne i konieczne.
Natomiast zejście ze stopą procentową do poziomu 0,1 proc. było niezasadne. To była zbyt duża obniżka w sytuacji, gdy wchodziliśmy w pandemię z inflacją na poziomie 4,7 proc., w strefie euro inflacja wynosiła wtedy 1,2 proc. Błędem było osłabienie przez NBP złotego na koniec 2020 roku.
Pana kolega po fachu, ekonomista Sławomir Dudek, napisał ostatnio w serwisie X, że prezes Glapiński wprowadził w błąd Ministerstwo Finansów, obiecując do budżetu 6 miliardów zł i że nie trzeba Trybunału Stanu, wystarczy zwykły prokurator. Zgadza się pan z koniecznością ścigania prezesa Glapińskiego?
Ale za co?
Za – cytuję internety – sprzeniewierzenie się mandatowi prezesa NBP.
A co to znaczy?
Jak rozumiem, to znaczy, że zarzuca mu się złamanie zasad.
Ja nie widzę argumentów za żadnym trybunałem. Byłem bardzo krytyczny wobec działań prezesa Glapińskiego i to widać chociażby w głosowaniach RPP z 2021 roku. Negatywnie oceniałem też sposób zarządzania przez prezesa tą instytucją, czemu dałem wyraz chociażby w 2018 roku głosując przeciwko sprawozdaniu z działalności zarządu za 2017 rok.
Ale podjęte decyzje nie mogą być powodem ścigania. Inne banki centralne też popełniły błędy. Christine Lagarde, jako szefowa EBC, kiedyś powiedziała: „Nie będziemy się przejmowali spreadem włoskich obligacji do niemieckich bundów.” To był poważny błąd. Włochy się zachwiały, ona musiała się z tego wycofać. I co? Powiemy, że Lagarde sprzeniewierzyła się mandatowi prezesa banku centralnego albo traktatowi o funkcjonowaniu Unii? I rozpoczniemy procedurę odwołania, bo popełniła błąd?
Jakby to zostało odebrane na arenie międzynarodowej, gdyby jednak zapadła decyzja o jakiejś formie ścigania i ukarania szefa banku centralnego w Polsce?
Byłaby to sytuacja bezprecedensowa, ale jej wpływ na gospodarkę byłby zapewne mocno umiarkowany.
Wciąż nie mamy budżetu na ten rok, ale plan zakłada wyższe wydatki niż pierwotnie planował rząd PiS i niższe dochody. Czy w tym, co nowy rząd dostał w spadku, mógł nie powiększać deficytu?
Z pewnością nie powinien tak silnie powiększać deficytu.
A to, co zaplanował w projekcie, to silne powiększenie?
No tak, bo jednak rząd komunikuje, że gdzieś w przyszłości będzie kwota wolna od podatku na poziomie aż 60 tysięcy. Nie słyszałem premiera, żeby powiedział, że na to nas nie stać, czyli na stole wciąż leży ta propozycja. Jeśli podwyższymy kwotę wolną od podatku do 60 tysięcy zł, to poważnie osłabimy system finansów publicznych.
Co więcej, spodziewam się, że na horyzoncie pojawia się ryzyko wzrostu rentowności polskich papierów skarbowych.
Dlaczego?
Bo jeśli w wyborach w USA wygra Donald Trump, to premia za ryzyko na polskich papierach pójdzie w górę, ponieważ zapowiada on ograniczenie wsparcia dla Ukrainy.
Sytuacja wojny w sąsiednim kraju, kiedy trzeba podnosić wydatki zbrojeniowe, rynek wciąż wychodzi ze strat pandemicznych, kiedy mamy do odrobienia wielki dług zdrowotny i edukacyjny po pandemii, to nie jest czas na obniżanie podatków. Wręcz przeciwnie. W sytuacji, gdy musimy – to jest racja stanu – silnie podnieść wydatki na zbrojenia, należy rozważyć podniesienie podatków.
Których?
Nie potrafię powiedzieć, czy ma być jakiś specjalny podatek na modernizację sił zbrojnych itd., ale to nie są czasy na obniżanie podatków.
Czy najlepiej zarabiający powinni płacić wyższe podatki?
Tak. Dyskusji wymaga przede wszystkim kwestia składki na ubezpieczenie społeczne od jednoosobowych działalności gospodarczych.
Ma Pan na myśli jej obniżenie czy podwyższenie?
Uzależnienie jej od osiąganego dochodu. Nie może być tak, że ktoś na JDG, zarabiający 3 tys. złotych miesięcznie płaci do ZUS tyle samo, co ktoś osiągający dochód na poziomie kilkunastu tysięcy.
Na razie rząd rozważa wprowadzenie dla firm miesięcznych wakacji od ZUS. Dobry pomysł?
Zły pomysł. Jeśli ktoś mówi o wakacjach od ZUS, to może w kolejnym kroku wpadnie też na pomysł wakacji od podatków. To może po prostu zróbmy wakacje od państwa, skoro robimy wakacje od obciążeń na jego rzecz: nie ma dostępu do służby zdrowia, do szkół, do żłobka, do publicznej komunikacji. Ty nie płacisz składek, podatki zbijamy ci praktycznie do zera, ale też państwo nie ma wobec ciebie żadnych zobowiązań i za szpital musisz zapłacić sam.
Miesięczna przerwa w płaceniu składek może być groźna?
Miesięczna jeszcze nie, ale już trzymiesięczna byłaby dewastująca. Bo tu jest też inny problem – redystrybucyjny. Przedsiębiorcy, jednoosobowe działalności gospodarcze, to nie jest najbiedniejsza grupa. A tego typu wakacje – de facto podatkowe, bo składka jest jakimś quasi podatkiem – będą działały bardziej na korzyść tych lepiej zarabiających niż tych mniej zarabiających.
Wiele osób nie rozumie jak działa budżet i system finansowania usług czy emerytur. Pewna blogerka napisała na Instagramie: „Może zmieńmy nazwę podatki na subskrypcja na państwo. Ludzie wtedy lepiej zrozumieją, jak to działa.” Do młodego pokolenia wychowanego na kanałach internetowych mogłoby to przemówić.
Ciekawy pomysł dla edukatorów. Mamy rok edukacji ekonomicznej, będziemy pracowali nad zwiększaniem tej wiedzy. Polskie Towarzystwo Ekonomiczne jest w to zaangażowane.
Czy dziś redystrybucja jest w Polsce na właściwym poziomie? Biorąc pod uwagę jedną ważną rzecz: dochody budżetu.
Na razie nie mamy dobrych danych przekrojowych, ale już wiemy, że w okresie pandemii bardzo silnie wzrosły nierówności zdrowotne i edukacyjne.
Nie chcę jednak mówić, że poziom redystrybucji jest wyłącznie za mały, czasami jest po prostu źle skalibrowany.
Chodzi panu o to, że pieniądze z budżetu mogłyby popłynąć gdzie indziej niż płyną?
Właśnie tak. Kluczowe jest zwiększenie jakości usług publicznych, a to nie uda się bez ich silnego dofinansowania.
Czy to, o czym Pan teraz powiedział, to nie jest bardziej kwestia zmiany priorytetów budżetowych niż redystrybucji? Odjąć jednej dziedzinie i dać kolejnej.
Można by tak to nazwać.
To skąd przelać do tej edukacji więcej? Może czas się pochylić nad takimi transferami, jak 800+ i przekazywać je według kryterium dochodowego, a nie wszystkim?
Nie chcę iść w tanią publicystykę. Są różne źródła. Wiemy, ile kosztuje państwo dofinansowanie różnych nierentownych gałęzi przemysłu. Widziałem dane, ile nas kosztowało w ciągu dwóch dekad dofinansowanie wydobycia w Polsce węgla kamiennego. Gdyby te pieniądze zainwestowano w polską szkołę bylibyśmy w kompletnie innej sytuacji. Ale politycznie było to niemożliwe.
Może zatem trzeba oficjalnie ogłosić zmianę modelu rozwojowego naszej gospodarki? Z planem Morawieckiego nie wyszło, warto zrobić nowe podejście?
Ten model już się zmienia, bo też nasza gospodarka się zmienia. Wciąż jest bardzo adaptacyjna, dostosowuje się, ale jesteśmy już na takim etapie rozwoju, że gospodarka coraz bardziej potrzebuje sprawnego państwa, prowadzącego mądrą politykę prorozwojową.
Kończy się model oparty na niskich kosztach pracy, co wpływa także na obniżenie potencjału wzrostu PKB – jest niższy niż mieliśmy przed pandemią. Wyczerpują się stare silniki rozwoju, jak chociażby spektakularny wzrost eksportu, czy zwiększanie się liczby osób aktywnych zawodowo.
Ten nowy model wymaga jednak odpornego, silnego państwa. Pytanie jednak, czy nasza elita polityczna, tak skonfliktowana wewnętrznie, jest na to gotowa.
Gotowa na co, panie profesorze? Na czym to wzmocnienie państwa miałoby polegać?
Na przykład na tym, żebyśmy wreszcie na poważnie oceniali efektywność wydatkowania środków publicznych. Mogłoby temu służyć powołanie rady fiskalnej, wraz z silnym zapleczem analitycznym, podobnym, np. do brytyjskiego Office for Budget Responsibility. Stare demokracje, jak Wielka Brytania czy USA mają tradycję takich instytucji. Zasiadają w nich niezależni eksperci, o bardzo dużej reputacji. Są słuchani, władza liczy się z ich opiniami.
Trzeba też zacząć rozmawiać nie o samym wzroście, ale o tym, jak ludzie mogą zacząć bardziej z niego korzystać.
Pisze pan w artykule z prof. Elżbietą Mączyńską w Rzeczpospolitej, że poza samym wzrostem PKB ważny jest postęp społeczny, ekologiczny stan zdrowia, wykształcenie, bezpieczeństwo, marzenia. Widzi pan, że my rzeczywiście uelastyczniamy podejście do wykorzystywania fruktów rozwoju gospodarczego?
Myślę, że tak. Myślę, że ten ton narracji wśród ekonomistów, polityków gospodarczych się zmienił. Wyższa jest tolerancja dla długu. Coraz częściej widzimy, że kwestie ekologiczne się liczą.
Popiera pan większe zadłużanie budżetu?
W polityce gospodarczej kontekst jest prawie wszystkim. Jak inflacja jest istotnie powyżej celu, to nie można mówić o tym, że zwiększanie długu jest dobre i nie ma się czym przejmować, a sporo takich właśnie głosów pojawiło się w publicznej debacie w ostatnich latach.
Wielu ekonomistów, zwłaszcza młodego pokolenia, przekonuje, że dług jest tani, że co to za problem, żeby więcej pożyczać, zwłaszcza na inwestycje.
Raz jest tani, raz jest drogi, a my naprawdę nie musimy wzywać rządu żeby się zadłużał, bo on to i tak robi. Musi sfinansować modernizację armii, zaraz będzie musiał sfinansować rosnący deficyt Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, każdy resort chce większych środków.
To, o co warto apelować, to zmiana priorytetów w ramach tych wydatków. Musimy więcej wydawać na naukę, na badania, na to co kiedyś zaowocuje większą innowacyjnością. Nieporozumieniem jest chociażby to, że Narodowe Centrum Nauki, główna agenda finansujące w Polsce badania podstawowe, ma w konkursach grantowych współczynnik sukcesu na poziomie około 6-8 proc. Czyli tylko 6-8 proc. wnioskodawców otrzymuje grant. Nie z powodu słabych projektów tylko bardzo małego budżetu NCN.
Firmy maja kapitał, a nie inwestują. Stopa inwestycji w Polsce jest znacznie poniżej oczekiwanej – jest na najniższym poziomie od czasu transformacji gospodarczej. Jak zmobilizować i firmy i państwo do większych inwestycji?
Przede wszystkim trzeba robić wszystko, żeby obniżyć poziom niepewności w gospodarce, podniesiony najpierw przez pandemię, później przez wojnę. Dlatego minister finansów powinien prowadzić bardzo ostrożną, ale przejrzystą komunikację, pokazać rynkowi, jaka będzie ścieżka zarządzania długiem, jaka będzie polityka podatkowa, co z deficytem. Jestem przekonany, że to właśnie poziom niepewności istotnie determinuje inwestycje w gospodarce.
Ale firmy słabo inwestowały już wcześniej, przed wojną. To nie jest też chyba efekt pandemii.
Jak się opłaca firmie inwestować, to zwykle inwestuje. Warto też jednak pochylić się nie tylko nad wskaźnikiem inwestycji, ale też nad ich jakością. W tych 16 procentach – to stopa inwestycji, o której pani mówi – mamy inwestycje produktywne i wiele nieproduktywnych. Efektywność inwestowania jest ważna. Dostaniemy duże środki z KPO i jednocześnie z nowej perspektywy budżetu UE, więc wzrośnie ryzyko, że nie będą najrozsądniej wydawane.
Są takie miejsca w polskiej gospodarce, co do których wiadomo, że tam potrzeba ogromnych inwestycji, transformacja energetyczna na przykład. Z drugiej strony, wcale nie mam pewności czy jest w polskiej klasie politycznej konsensus, co do największych projektów, jak chociażby budowa elektrowni atomowej. Od upadku komunizmu nie udało się jej zbudować nie przez brak pieniędzy czy technologii tylko właśnie przez brak jednoznacznych decyzji. Jestem przekonany, że trzeba to zrobić. To się opłaca gospodarce. Mam nadzieję na kontynuację także innych strategicznych dla Polski projektów, jak Centralny Port Komunikacyjny. To są kwestie fundamentalne dla rozwoju Polski. Fundamentalne.
Co czeka w tym roku polską gospodarkę?
Wszystkie wskaźniki pokazują, że przed nami dobry czas dla gospodarki. Jesteśmy w trendzie wzrostowym. Chociaż płace rosną i rynek pracy na pewno będzie czynnikiem, który będzie utrzymywał presję inflacyjną. Zwłaszcza, że czeka nas to, czego nie było w Polsce od lat, czyli silne podwyżki w sferze budżetowej.
Wspomniał Pan wcześniej o ryzykach wynikających z powrotu Trampa do władzy. Jakie by Pan widział jeszcze duże potencjalne zagrożenia dla gospodarki europejskiej.
Dla nas najważniejsze są losy gospodarki niemieckiej, od której jesteśmy uzależnieni, a która, jak widzimy, boryka się z różnymi problemami. Stan gospodarki niemieckiej to potencjalne ryzyko.
A nie obawia się pan, że zamiast ustawy budżetowej będziemy mieli przedterminowe wybory?
Nie chcę mówić o polityce.
Zastanawiam się po prostu czy to nie jest kolejny element ryzyka?
Rynek tego ryzyka nie widzi.
*Łukasz Hardt jest profesorem nauk społecznych w dyscyplinie ekonomia i finanse, kieruje Katedrą Ekonomii Politycznej na Wydziale Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego. Jest wiceprezesem Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego. Pełni funkcję przewodniczącego rady nadzorczej ZUS, w latach 2016-2022 wchodził w skład Rady Polityki Pieniężnej.
Polecamy także:
- Wnorowski z RPP: Jest szansa na obniżki stóp procentowych w 2024 roku
- Dąbrowski z RPP: NBP może sprzedawać obligacje covidowe na rynku. „Rentowności pójdą w górę”
- Zadowolony jak Polak. Pod względem satysfakcji z życia jesteśmy w czołówce UE
- Za dużo państwa w gospodarce? „To był wyłącznie polityczny interes partii rządzącej” [WYWIAD]
- Tak, jak w Polsce, mieszkania nie drożały nigdzie. Wzrost cen najszybszy w UE