Przeprowadzenie zielonej transformacji oprócz ogromnych pieniędzy na inwestycje wymaga masowego społecznego poparcia. Aby ograniczyć ryzyka społecznych wstrząsów, które może wywoływać likwidacja miejsc pracy opartych o paliwa kopalne, to właśnie w regionach, gdzie się obecnie znajdują warto inwestować w OZE. Ludziom łatwiej jest się przekwalifikować niż przeprowadzić, dowodzi ekonomista z Lozanny.
W przedwyborczych zapowiedziach Koalicja Obywatelska deklarowała opracowanie programu ograniczenia emisji CO2 o 75 proc. do 2030 roku. Ma to się odbyć m.in. przez przyspieszenie rozwoju energetyki atomowej i OZE kosztem systemów opartych o paliwa kopalne. Tak ambitnych celów nie stawia sobie chyba nikt na świecie – 6 lat na ograniczenie o ¾ emisji gazów cieplarnianych.
Ten ambitny plan (choć mało realny – trudno sobie wyobrazić chociażby przyspieszenie procesu zamknięcia wszystkich kopalni do tego czasu) jest podyktowany faktem, że w Unii Europejskiej po Niemczech to Polska jest drugim największym emitentem CO2 do atmosfery. Dlatego nowy rząd powinien jak najszybciej zweryfikować wszystkie istniejące strategie transformacji energetycznej i ekologicznej. Chodzi o to, by urealnić proces: czas, potrzeby, finansowanie inwestycji, ale także – a może przede wszystkim – organizację procesów. Bo zniesienie ograniczeń dla OZE to jedno, ale masowa realizacja, a później utrzymywanie przez dekady tych projektów to zupełnie inna rzecz.
Ryzyka gwałtownych zmian
Jednym z najważniejszych elementów transformacji energetycznej będzie likwidacja lub dostosowanie dziś istniejących obiektów, terenów, kompetencji do nowych potrzeb. Ostatnia kopalnia w Polsce ma zostać zamknięta do 2049 roku, ale na razie ten sektor cały czas zatrudnia nowych ludzi. Czy da się ich wykorzystać do nowych wyzwań?
Michael Aklin, profesor ekonomii, kierownik katedry polityki i zrównoważonego rozwoju na politechnice w Lozannie, dowodzi w nowym badaniu na łamach CEPR, że można i warto zaangażować pracowników dotąd związanych z sektorem paliw kopalnych. Ale po zastosowaniu przemyślanych polityk państwa i regionu.
Co może spowolnić przejście z paliw kopalnych na ekologiczne w USA? – pyta na początek prof. Aklin. Sprawdza, czy są to kompetencje (czy raczej ich brak) czy, co ciekawe, położenie geograficzne. Aklin uważa, że największe ryzyko niepowodzeń stanowi czynnik ludzki. Zbyt wiele osób na rynku pracy jest dziś związanych z sektorem paliw kopalnych, by jego zamykanie nie wzbudziło poważnych perturbacji społecznych.
Interesuje cię energetyka i ochrona klimatu? Zapisz się na 300Klimat, nasz cotygodniowy newsletter
– Miliony ludzi na całym świecie płacą obecnie za wydobycie, sprzedaż lub wytwarzanie energii elektrycznej z paliw kopalnych. W USA dotyczy to około 1,7 mln pracowników. Ponadto duża siła robocza utrzymuje się z sektorów zależnych od paliw kopalnych, takich jak rafinerie, hutnictwo czy (na razie) przemysł samochodowy, a nawet personel restauracji w węglowym miasteczku. Wycofywanie tej branży stanowi zagrożenie dla społeczności. Nic dziwnego, że regiony te są zazwyczaj wrogo nastawione do działań klimatycznych – pisze Aklin.
Uważa, że aby to okiełznać nie wystarczą programy wsparcia, jak chociażby unijny mechanizm sprawiedliwej transformacji o wartości 55 miliardów euro. Byłoby to możliwe, gdyby przejście było procesem wieloletnim, stopniowym. Ale w przypadku transformacji energetycznej będzie to proces szybki, gwałtowny i bolesny.
– Widzimy, że społeczności lokalne po stronie przegrywającej w transformacji energetycznej często podupadają, tworząc lokalne pułapki ubóstwa. Ostatnie prace sugerują, że obszary te szczególnie narażone są na zwrócenie się w stronę skrajnych i populistycznych przywódców politycznych. W związku z tym, takie procesy niezarządzane mogą powodować niestabilność i prowadzić do brutalnych zmian – podkreśla ekonomista.
Państwo musi czuwać, korpo decyzje nie wystarczą
Prof. Aklin podkreśla znaczenie wprowadzenia odpowiednich polityk rządu i lokalnych władz. Sugeruje, że nie można procesu inwestowania w OZE pozostawić wyłącznie biznesowym decyzjom inwestorów i korporacji. Gwałtowne niezabezpieczone zamykanie jednych sektorów i otwieranie innych nie gwarantuje balansu na rynku pracy. Skutki trudno przewidzieć.
– Niewiele jest porównywalnych przykładów podobnie szybkich i szeroko zakrojonych zmian stanowisk, które mogą nam pomóc. Te nieliczne, które istnieją, jak przejście na gospodarkę rynkową [krajów postsocjalistycznych], przypominają nam o znaczeniu zwracania szczególnej uwagi na przebieg procesu – pisze Aklin w CEPR.
Oczywistym pomysłem wydaje się przejście pracowników z sektora paliw kopalnych do nowych, ekologicznych gałęzi przemysłu.
Ten pomysł będzie jednak możliwy tylko po spełnieniu określonych warunków, przekonuje prof. Aklin.
Kluczowe położenie nowych inwestycji
– Z obserwacji wynika, że transfer ludzi z sektora paliw kopalnych do ekologicznych jest wykonalny, ale tylko pod warunkiem, że zielone miejsca pracy powstaną w pobliżu obszarów, na których teraz mieszkają pracownicy zajmujący się paliwami kopalnymi – zauważa.
Łatwiej bowiem ludzi przekwalifikować niż przesiedlić, dowodzi w badaniu Aklin (tu szczegóły i metodologia). Proces transformacji ku OZE nie spowolni z powodu niedopasowania umiejętności – większe niebezpieczeństwo wiąże się z położeniem geograficznym zielonych inwestycji.
– Ani obecna infrastruktura odnawialnych źródeł energii, ani przewidywane możliwości zatrudnienia nie są zlokalizowane wystarczająco blisko pracowników zajmujących się obecnie paliwami kopalnymi. Przewidujemy, że w przypadku braku nowej interwencji politycznej jedynie 2 proc. pracowników zajmujących się paliwami kopalnymi podejmie nową pracę [w OZE] – uważa prof. Aklin.
Wielkopolska królikiem doświadczalnym
Swoje wnioski prof. Aklin formuje na podstawie badań z USA. To oczywiście inny rynek niż Polski, gdzie zmiany dotyczą nie tylko kopalni, ale zwłaszcza wydobycia ropy. Także geografia tego kraju i jego wielkość stawiają zupełnie inne wyzwania. Ale potrzeby ludzkie są zbliżone więc nie warto ignorować amerykańskich przykładów. Zwłaszcza, że w Polsce nikt takich badań na razie nie prowadzi.
Warto przeczytać: Praca w sąsiednim województwie mało kogo interesuje
Być może papierkiem lakmusowym będzie casus ZE PAK, czyli zielona transformacja kopalni i elektrowni wielkopolskich – atom zamiast węgla. Przebieg zdarzeń w tym regionie dobrze pokazuje, na jakie ryzyka narażeni są decydenci, którzy na dużą skalę zabiorą się za zmiany na górniczym Śląsku.
Pod wpływem protestów pracowników sektora w Wielkopolsce Wschodniej, kilka tygodni temu zapadła nowa decyzja odwlekająca zamknięcie bloku elektrowni Pątnów na węgiel brunatny. Według wcześniejszych ustaleń miało się to wydarzyć już w 2024 roku. Jednocześnie to oznacza wydłużenie także pracy odkrywki Tomisławice. Na razie blok przejdzie tylko modernizację.
Zgoda buduje, rujnuje arogancja
Ludzi związanych z ZE PAK nie uspokoił nawet harmonogram odpraw i tzw. drogi do zatrudnienia po węglu dla 2200 pracowników ZE PAK oraz osób pracujących w sektorze okołogórniczym. To pokazuje, jak ważne jest przekonanie pracowników sektora paliw kopalnych do zmian.
Jak podkreślał w wywiadzie z 300Gospodarką prawnik Michał Tarka, ekspert w zakresie energetyki odnawialnej, bez akceptacji społeczności lokalnych nie będzie transformacji energetycznej. Nie da się wybudować elektrowni atomowej w nadmorskiej wsi albo farmy wiatraków za oknem bez akceptacji mieszkańców. Tym bardziej nie da się pozbawić pracy tysięcy ludzi bez wskazania im alternatywy. I nie zmienią tego choćby najcięższej wagi argumenty o katastrofie klimatycznej. Potwierdzają to niedawne badania w regionach węglowych USA (Aleksander Gazmararian, Dustin Tingley, 2023).
Na razie jednak zmiany częściej są tylko komunikowane niż dyskutowane. Niesie to ryzyko, że zamiast historycznej przemiany wystąpi historyczny problem.