O kiełkującej rewolucji w transporcie, elektromobilności, ekologii oraz zmianie nazwy rozmawialiśmy z Martinem Villigiem, prezesem i założycielem Bolta (wcześniej znanej jako Taxify) podczas konferencji Impact mobility rEVolution ’19 w Katowicach.
300Gospodarka: W ostatnim czasie wasza firma zmieniła swoją nazwę z „Taxify” na „Bolt”. Jakie były przyczyny rebrandingu i jaka symbolika stoi za nową marką?
Martin Villig: Nasza działalność zaczęła się sześć lat temu w Tallinnie. Wówczas działaliśmy jako platforma agregująca usługi taksówkarskie w mieście. Rynek był wtedy bardzo rozdrobniony – mimo tego, że Tallinn jest stosunkowo małym miastem, to działało w nim aż 35 różnych korporacji.
Trudno było w ogóle złapać taksówkę, bo każda z tych firm dysponowała bardzo ograniczoną flotą pojazdów. Zaledwie dwie spośród tych korporacji wdrażały jakiekolwiek rozwiązania technologiczne. W efekcie rynek funkcjonował bardzo nieefektywnie. Dziś działamy jednak znacznie szerzej – udostępniamy motocykle, hulajnogi elektryczne, różnego rodzaju środki transportu, a także dowóz jedzenia. W pewnym sensie nasza działalność „przerosła” więc dotychczasową nazwę.
Poza tym, mamy pewną wizję rozwoju usług transportowych – uważamy, że będą się one opierały o technologie wykorzystujące nowoczesne napędy elektryczne. Wiele miast już teraz zobowiązało się do zakazania ruchu innych samochodów niż elektryczne w przeciągu kolejnych 5 lub 10 lat. Dlatego wybraliśmy nazwę, która będzie się kojarzyć z tą elektryczną rewolucją – Bolt.
Bolt ma się kojarzyć z elektryczną rewolucją – a jak firma podchodzi do ekologii i ochrony środowiska?
Inwestujemy, by stać się pierwszą dużą platformą tego typu, która będzie neutralna klimatycznie – z zieloną kategorią chcemy dotrzeć do jak największej liczby miast jak najszybciej. To może się jednak okazać ostatecznie trudne do osiągnięcia w tak krótkiej perspektywie. W tej chwili wiele zależy od dostępności infrastruktury i kwestii prawnych, a także politycznych.
Poza tym chcemy także rozwijać różne środki transportu osób, znajdować nowe rozwiązania dla miast i zainwestować w zrównoważony rozwój.
Ilu kierowców działa dziś w platformie Bolt i jaka jest polityka firmy w stosunku do nich?
Obecnie na naszej platformie działa ponad 500 tys. kierowców, więc powinna ona działać jak najlepiej. Powinniśmy w odpowiedni sposób prowadzić naszą politykę dotyczącą prowizji – tak, aby kierowcy czuli, że otrzymują odpowiednie wynagrodzenie za swoją pracę i nie myśleli o nas, że jesteśmy chciwi.
Co więcej, planujemy także wprowadzenie nowych, elastycznych rozwiązań w zakresie ubezpieczeń dla naszych kierowców, zwłaszcza tych pracujących przez ograniczony czas – tak, aby płacili składki jedynie za okres faktycznie przepracowany za kierownicą.
Bolt oferuje rodzaj usług, który jest dostępny na rynku od stosunkowo niedawna. Dopiero w ostatnim czasie ustawodawcy zaczęli podejmować próby jego uregulowania. Czy jesteście zwolennikami zmian dokonywanych np. w prawie polskim?
>>> Czytaj więcej na ten temat: Sejm przyjął „lex Uber”
Procesy dostosowawcze wiążą się jednak z kosztami, jakie to może mieć konsekwencje dla klientów?
Poziom regulacji jest różny w zależności od rynku – są takie państwa, które prezentują bardziej restrykcyjne, konserwatywne podejście, np. Niemcy, Włochy, Hiszpania, Dania czy Węgry. W niektórych miejscach są wręcz narzucone limity dotyczące liczby kierowców, którzy mogą być zatrudnieni przez daną firmę.
To sprawia, że cena usługi przewozu na tych rynkach jest nawet czterokrotnie wyższa niż np. w Europie Wschodniej. Tam rynek jest bardziej otwarty, z taksówek korzystają nawet studenci. Z kolei na zachodzie Europy usługa przewozu stała się niemal luksusem – statystycznie mieszkaniec Europy Zachodniej korzysta z taksówki zaledwie 1,7 raza w roku.
Równocześnie, wiele miast stara się ograniczyć liczbę prywatnych samochodów w ruchu ulicznym i zachęcić mieszkańców do częstszego korzystania ze środków transportu publicznego. Myślę, że politycy powinni zrozumieć, że aby zrealizować cel, którym jest ograniczenie ruchu samochodów prywatnych, należy iść w kierunku deregulacji rynku przewozów i ułatwienia działalności firm takich jak nasza czy tradycyjnych korporacji taksówkowych.
Obecnie koszty związane z dostosowaniem do wymogów prawnych są w niektórych krajach ogromne – w Danii koszt adaptacji samochodu do funkcji taksówki wynosi 7 tys. euro. To w praktyce połowa ceny samego samochodu. Dlaczego to musi być tak trudne? Naszym zdaniem w takich przypadkach mamy do czynienia z przeregulowaniem rynku.
Bolt jest nierzadko pierwszą firmą udostępniającą usługi przewozowe w takiej formie w mniejszych miastach. Jaka jest specyfika rywalizacji na rynku przewozów w takich miejscach? Czy działalność w tych miastach jest rzeczywiście opłacalna?
Zmienianie starych lub tworzenie nowych nawyków u ludzi zawsze jest trudne. Jeśli klienci są przyzwyczajeni do wykonywania telefonów do dyspozytorni korporacji taksówkowej, to trudno jest im się od tego odzwyczaić. Dlatego firma oferująca nowe usługi na tym samym rynku powinna zaproponować także nową jakość – tak, aby klienci mogli docenić, jakim ułatwieniem jest korzystanie z tych usług i że warto jest zmienić swoje przyzwyczajenia.
Wierzymy, że dzięki takim funkcjom, jak śledzenie drogi pojazdu, który po nas przyjeżdża, czy możliwość wyboru rodzaju samochodu, którym pojedziemy nasi klienci łatwiej przekonają się do naszej oferty i zaufają nam. Co ciekawe, 70 do 80 procent naszego wzrostu liczby klientów we wszystkich miastach, w których jesteśmy obecni jest organiczne – to znaczy, że nadejście tych nowych klientów wynika z rekomendacji dotychczasowych użytkowników.
Jeśli poziom usług jest wysoki, to klienci przychodzą sami i wówczas jedynie 10 do 20 procent nowych użytkowników jest zachęcanych do korzystania z aplikacji dzięki płatnym reklamom czy marketingowi. W tym tkwi nasz sekret – nasi użytkownicy są także naszymi ambasadorami.
Czy to oznacza, że Bolt nie podejmuje żadnych dodatkowych działań marketingowych przed wejściem do mniejszych miast?
Zazwyczaj ruszamy z działalnością w danym państwie od jego stolicy. Z tym wiąże się zainteresowanie mediów i dzięki temu budujemy świadomość naszej marki wśród większej grupy klientów. Wówczas jest już łatwiej – jesteśmy już rozpoznawalni i w kolejnych miastach kierowcy pojawiają się sami. Wszędzie są przecież jakieś osoby, które mają trochę wolnego czasu, w którym chciałyby zarobić więcej pieniędzy.
Gdy oni się pojawią, to również sami zwiększą popularność usługi i przyciągną kolejnych kierowców i użytkowników. To wszystko dzięki temu, że nasza oferta odpowiada na potrzeby wielu ludzi w różnych miejscach.
Czytaj też:
>> Wiceprezes Volvo Buses: Polska to nasz rodzimy rynek. Mamy tu jedyną fabrykę w Europie