Parytet dolar-euro i to, ile kosztuje frank szwajcarski na światowych rynkach, pogrążają złotego. Polska waluta szybko traci wartość.
Na światowych rynkach wrze. Kurs euro wobec dolara zbliżył się do parytetu jeden do jednego (czyli za euro płaci się około jednego dolara). I analitycy już spekulują, kiedy nastąpi jego przełamanie, a euro stanie się tańsze niż dolar.
Dlaczego dolar jest tak drogi, a euro traci? Bo amerykańska Rezerwa Federalna podnosi stopy, a Europejski Bank Centralny się z tym długo wstrzymywał. I teraz niewykluczone, że będzie musiał poczekać z podwyżkami ze względu na nadciągającą recesję w Europie.
Ale dolar drożeje też z innych powodów. Od dawna jest traktowany jak bezpieczna przystań w czasie rynkowych turbulencji. A teraz właśnie z takim zjawiskiem mamy do czynienia.
Na fali tych zmagań bardzo traci złoty. We wtorek po południu za euro płacono już 4,83 zł. Dolar kosztował prawie 4,83 zł, zaś frank szwajcarski podrożał do 4,90 zł.
Kurs złotego spada już kolejny dzień, a wraz z nim tanieją polskie obligacje rządowe.
Ucieczka od ryzyka szkodzi złotemu
Najważniejszym powodem, dla którego złoty traci tak bardzo, jest tzw. globalna ucieczka od ryzyka. Powszechna opinia wśród ekonomistów jest taka, że europejska gospodarka nie uniknie głębokiego spowolnienia wzrostu, a być może wpadnie nawet w recesję. Choćby dlatego, że nad Europą ciąży widmo odcięcia dostaw gazu przez Rosję. Dla niektórych gospodarek – zwłaszcza niemieckiej, która jest od gazu silnie uzależniona – oznacza to gigantyczne kłopoty.
To jest właśnie powód, dla którego euro zbiera baty od dolara amerykańskiego. Ekonomiści zakładają bowiem, że Europejski Bank Centralny (EBC) nie będzie podnosił stóp procentowych w takim tempie, jak inne banki centralne świata. Bo podwyżki stóp w czasie recesji tylko pogłębiłyby gospodarcze hamowanie. Analitycy spodziewają się więc, że EBC nie będzie mógł przez to tak ostro jak chociażby Fed walczyć z inflacją w strefie euro.
Wizja recesji w europejskiej gospodarce sprawa, że rynek włącza tryb risk off, czyli kapitał ucieka od ryzykownych aktywów. Zyskują bezpieczne przystanie – dolar, frank szwajcarski – a tracą waluty rynków wschodzących, jak złoty właśnie.
Stopy nie będą rosły, a inflacja tak
Drugi powód, już bardziej lokalny: rynek jest skołowany po ostatnich wypowiedziach przedstawicieli polskiego banku centralnego. Można z nich było wyciągnąć, że szczyt inflacji jest już blisko i przypadnie w lecie. Te zapowiedzi mocno zderzyły się z najnowszą oficjalną projekcją inflacji NBP. Z projekcji wynika, że inflacja jeszcze przyspieszy pod koniec tego i na początku przyszłego roku.
Jeszcze w poniedziałek pierwsza zastępczyni prezesa NBP Marta Kightley mówiła, że inflacja w lipcu-sierpniu będzie niewiele wyższa od czerwcowej (15,6 proc.), po czym zacznie spadać. To otworzy, jak wskazywała, Radzie Polityki Pieniężnej drogę do obniżek stóp pod koniec 2023 roku.
W tym samym tonie wypowiadał się wcześniej prezes NBP Adam Glapiński.
Polecamy: Glapiński: techniczna recesja jest możliwa. Ale unikniemy dużego bezrobocia
Tymczasem w opublikowanej we wtorek projekcji analitycy NBP zakładają, że szczyt inflacji wypadnie dopiero w I kwartale 2023 roku. Wtedy wskaźnik wzrostu cen sięgnie 18,8 procent.
Co więcej, inflacja w IV kwartale tego roku ma być wyższa, niż w III kwartale.
Dla rynku taka zbitka – wzrost inflacji i oczekiwane wyhamowanie tempa wzrostu podwyżek stóp – jest trudna do przyjęcia. Perspektywa, że cykl podwyżek miałby się zaraz skończyć, a inflacja jeszcze dalej rosnąć, sprawia, że aktywa w złotych stają się nieatrakcyjne w porównaniu do innych. Choćby tych we frankach szwajcarskich. Inflacja w Szwajcarii wynosi obecnie 3,4 proc., a Narodowy Bank Szwajcarii (SNB) już przystąpił do zaostrzania polityki pieniężnej.
Według prognoz zebranych przez agencję Bloomberg, SNB będzie podnosił stopy przez najbliższe trzy kwartały. I choćby ta wiadomość sprawia, że frank szwajcarski znacznie się umacnia do innych walut, w tym do złotego.
Budżet mamy rozrzutny
Perspektywy polskiej inflacji nie są dobre również z innego powodu: rząd prowadzi ekspansywną politykę budżetową i wprowadza rozwiązania, które torpedują skutki polityki pieniężnej.
Polityka fiskalna zapewnia dość duży impuls dla gospodarki: od stycznia weszła pierwsza zmiana w podatkach, od lipca rozszerzono jej zakres. Licząc z grubsza, oznacza to, że u podatników zostanie około 30 mld zł. Rząd oprócz wpisanej już na stałe 13 emerytury zdecydował się w tym roku na wypłatę 14. świadczenia, co jest kolejnym zastrzykiem dla konsumpcji w wysokości 11,4 mld zł.
Do tego trzeba doliczyć jeszcze tarczę antyinflacyjną, której działanie zostało przedłużone do końca października. Owszem, wielomiliardowym kosztem inflacja dzięki niej jest dzisiaj nieco niższa. Ale po wycofaniu tarcz może wzrosnąć, co oznacza, że z podwyższonym tempem cen polska gospodarka będzie musiała radzić sobie dłużej.
Rząd utrudnia RPP działanie forsując też plan tzw. wakacji kredytowych. Każdy, kto ma kredyt mieszkaniowy, od sierpnia będzie mógł zawiesić aż 8 rat w ciągu dwóch lat: w tym roku cztery (w sierpniu, we wrześniu oraz dwie w IV kwartale) i w przyszłym cztery (po jednej na kwartał). NBP wylicza, że będzie to kosztować około 0,5 proc. PKB.
Na koniec jest jeszcze zmiana reguły wydatkowej. To na jej podstawie wylicza się limit maksymalnych wydatków, jakie może ponieść państwo w danym roku. Rząd właśnie ją zmienił i teraz przy wyliczaniu limitu bierze się pod uwagę rzeczywistą inflację, a nie cel inflacyjny NBP. Ta pierwsza jest oczywiście wyższa, co oznacza, że i limit będzie wyższy, niż gdyby go policzyć według starych zasad.
Bilans handlowy coraz gorszy
Złotemu nie sprzyjają też kruszące się niektóre fundamenty polskiej gospodarki, jak pogarszający się bilans handlowy.
Przez ostatnie lata Polska mogła pochwalić się nadwyżką na rachunku bieżącym. To saldo rozliczeń z zagranicą, które obejmuje m.in. bilans eksportu i importu towarów oraz handel usługami. Fakt, że polska gospodarka była w stanie więcej sprzedać za granicę, niż musiała sprowadzać z zewnątrz, wzmacniał złotego. Dodatnie saldo oznaczało, że wpływa do nas więcej walut, niż wypływa – co działało wzmacniająco na kurs złotego.
Ale od połowy 2021 roku zaczęło się to psuć. Jeszcze w kwietniu 2021 roku na rachunku bieżącym było 5,8 mld zł nadwyżki. W kwietniu tego roku było już 18,2 mld zł, ale deficytu.
KPO pod znakiem zapytania
Dodatkowo złotemu nie pomaga zamieszanie z polskim Krajowym Planem Odbudowy.
Co prawda na początku czerwca Komisja Europejska zaakceptowała KPO i wydawało się, że droga do uzyskania miliardów euro bezzwrotnej (również) pomocy stanęła otworem. Ale już w lipcu okazało się, że KE ma poważne wątpliwości co do wypełnienia przez Polskę podstawowego warunku, jakim są zmiany w sądownictwie. Komisja nie jest zadowolona z kształtu zmian wokół Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego.
Czytaj także: Polska na razie bez funduszy z KPO. Prezydencka ustawa o Sądzie Najwyższym niewystarczająca
Co więcej, również wokół innych tzw. kamieni milowych jest kilka wątpliwości. To np. kwestia opodatkowania aut spalinowych, czy odblokowania inwestycji w budowę farm wiatrowych na lądzie.
A jest o co grać. Polska dzięki KPO może uzyskać 23,9 mld euro w formie dotacji i 11,5 mld euro w formie pożyczek w ramach tzw. Instrumentu na rzecz Odbudowy i Zwiększania Odporności (RRF). Oprócz tego, że te pieniądze pomogłyby podtrzymać wzrost gospodarczy, to jeszcze napływ środków z KPO oznaczałby zastrzyk dewiz, co miałoby pozytywny wpływ na bilans płatniczy. A więc poprawiałoby bezpieczeństwo zewnętrzne polskiej gospodarki. I też przyczyniało się do umocnienia złotego.
Polecamy też:
- Tarcza antyinflacyjna zostanie z nami na dłużej, sugeruje rzecznik rządu
- Polska na razie bez funduszy z KPO. Prezydencka ustawa o Sądzie Najwyższym niewystarczająca
- O ile wzrosną ceny gazu? Eksperci nie mają dobrych informacji
- Sejm poparł zmianę reguły wydatkowej w budżecie
- Forint tonie, dolar mocny, jak nigdy, euro traci. Gorąco na rynku walutowym
- Nadzwyczajne posiedzenie EBC. Będzie wsparcie dla państw strefy euro z największym długiem [AKTUALIZACJA]