{"vars":{{"pageTitle":"NBP skończy ze skupem obligacji? „Program sam z siebie gaśnie”","pagePostType":"post","pagePostType2":"single-post","pageCategory":["explainer","news","tylko-w-300gospodarce"],"pageAttributes":["bgk","budzet","deficyt","deficyt-budzetowy","main","makroekonomia","nadwyzka","nbp","obligacje","obligacje-skarbowe","pfr","qe","samorzady","stopy-procentowe"],"pagePostAuthor":"Marek Chądzyński","pagePostDate":"18 sierpnia 2021","pagePostDateYear":"2021","pagePostDateMonth":"08","pagePostDateDay":"18","postCountOnPage":1,"postCountTotal":1,"postID":177387}} }
300Gospodarka.pl

NBP skończy ze skupem obligacji? „Program sam z siebie gaśnie”

Bank centralny odkupił w sierpniu inwestorów aktywa warte nieco ponad miliard złotych. To zaledwie jedna dziesiąta tego, co deklarował.

Program skupu NBP prowadzi od momentu wybuchu pandemii, pierwsza aukcja odbyła się w marcu 2020 r. Bank przyjmuje obligacje rządowe i gwarantowane przez rząd, czyli w tym przypadku emitowane przez Bank Gospodarstwa Krajowego (z ich sprzedaży jest finansowany tzw. fundusz covidowy) oraz Polskiego Funduszu Rozwoju (pieniądze z nich zostały wykorzystane na tarcze finansowe PFR).

NBP zdecydował się na uruchomienie programu po to, żeby stabilizować rynek długu w warunkach bardzo dużej podaży nowych obligacji. W ciągu poprzedniego roku odkupił papiery za ponad 107 mld zł. W tym roku jak dotąd wartość odkupu wyniosła 33 mld zł.

Działanie NBP to nic innego, jak tzw. luzowanie ilościowe: bank centralny kosztem powiększenia swojego bilansu stymuluje popyt na rynku, dzięki czemu cena obligacji utrzymuje się na stałym poziomie, a może nawet rosnąć.

W ten sposób rząd, jako emitent długu, ma zapewnioną sprzedaż obligacji na atrakcyjnych warunkach, mimo dużej podaży.

Luzowanie ilościowe to jeden z instrumentów polityki pieniężnej, stosowany na świecie od ponad dekady, ale w Polsce nowy. W odróżnieniu od innych banków centralnych NBP nie podał łącznej skali programu. Wiadomo jedynie, że zakończy go przed rozpoczęciem cyklu podwyżek stóp, co kilkukrotnie deklarował prezes NBP Adam Glapiński.

Skup mniej potrzebny

Wynik sierpniowej aukcji – odkup obligacji za nieco ponad miliard złotych – to drugi najmniejszy zakup w tym roku.

Mniej NBP kupił tylko w lutym i wtedy wywołało to falę spekulacji, że bank po cichu wprowadza tzw. tapering. Czyli wycofuje się z programu skupu, co miałoby być pierwszym krokiem ku normalizacji polityki pieniężnej.

Mały odkup w sierpniu odnotowali m.in. ekonomiści mBanku.

Z drugiej strony NBP ma coraz mniej powodów, by pozostawać na rynku długu. Wysoka bieżąca inflacja sprawia, że w Radzie Polityki Pieniężnej kruszeje front zwolenników utrzymywania stóp procentowych bliskich zera, a po ostatnich wypowiedziach niektórych członków RPP rynek zaczął wycenia podwyżki jeszcze w tym roku. W takiej sytuacji wcześniejsze zejście z rynku długu jest naturalnym krokiem.

Do tego dochodzi bardzo dobra sytuacja w budżecie państwa, który po lipcu miał około 30 mld zł nadwyżki. Pieniędzy jest tak dużo, że rząd zamierza wypłacić samorządom jeszcze w tym roku ok. 8 mld zł ekstra, co ma nieco ukoić ich ból związany z wprowadzeniem zmian wynikających z Polskiego Ładu (samorządy miałyby na nim tracić ponad 13 mld zl rocznie).

Tak duża nadwyżka sprawia, że rząd w zasadzie nie musiałby sprzedawać nowych obligacji. Robi to jednak budując tzw. poduszkę płynnościową – ale ta też jest już rekordowo duża, na koniec lipca było to aż 157 mld zł. To niemal dwukrotność zaplanowanego na ten rok deficytu w budżecie.

Na świecie dyskusja o taperingu

Nie tylko w Polsce toczy się dyskusja, czy przy wysokiej inflacji i gospodarczym odbiciu, skup aktywów przez bank centralny jest jeszcze wskazany.

Eric Rosengren, szef Fed w Bostonie powiedział Financial Times, że będzie zabiegał, by amerykański bank centralny już w przyszłym miesiącu ogłosił wygaszanie, albo przynajmniej zmniejszenie skali miesięcznego skupu aktywów ustalonego dziś na 120 mld USD.

Tapering miałby się rozpocząć już jesienią tego roku, tak, aby skończyć z luzowaniem ilościowym do do połowy 2022 roku. Prezes Fed of Boston uzasadnia to tym, że obecny kryzys ma inny charakter, niż ten po upadku Lehmann Brothers w 2008 r.

Tym razem większą zmorą są wąskie gardła w łańcuchach dostaw i problemy z podażą pracy, niż słabość popytu.

Naszym wielkim problemem w tej chwili nie jest to, że ludzie nie chcą kupować towarów i usług. Problem polega na tym, że trudno jest znaleźć siłę roboczą i materiały do produkcji towarów i usług. (…) Tak więc w tym środowisku mamy większy wpływ na tymczasowe wzrosty cen, a mniejszy na próby powrotu do pełnego zatrudnienia i bardziej zrównoważonej stopy inflacji – mówił gazecie Rosengren.