W Hongkongu trwające już od dwóch miesięcy protesty przeciwko wprowadzeniu ustawy ułatwiającej ekstradycję osób podejrzanych o przestępstwa do Chin (pisaliśmy o tym tutaj) przerodziły się w kompletną blokadę hongkońskiego lotniska.
To nie przelewki, bo port lotniczy w Hongkongu jest ósmym największym lotniskiem na świecie, które w zeszłym roku obsłużyło 74,7 mln pasażerów. Blokada była na tyle skuteczna, że w poniedziałek odwołano wszystkie przyloty i odloty. Do lądowania dopuszczono tylko samoloty, które były już w drodze do Hongkongu.
Na lotnisko przyjechały tysiące protestujących, którzy zorganizowali protest okupacyjny – czyli po prostu zablokowali port swoją obecnością. Lotnisko zostało sparaliżowane, a podróżujący po jakimś czasie mieli już duży problem z dostaniem się z powrotem do miasta. Tłum po jakimś czasie zaczął się przerzedzać, ponieważ zapowiedziano wkroczenie tam policji.
Co skłoniło protestujących do tego dość radykalnego kroku? Brutalność policji w stosunku do protestujących na ulicach. Funkcjonariusze użyli wobec nich gazu łzawiącego i gumowych pocisków z niedużej odległości. Jedna kobieta miała zostać poważnie ranna w oko, do czego symbolicznie odnosi się wielu protestujących na lotnisku.
Na noc z poniedziałku na wtorek na lotnisku została tylko niewielka liczba protestujących, ale we wtorek protest był kontynuowany i po raz kolejny lotnisko było całkowicie sparaliżowane, a loty odwołane.
>>> Czytaj też: Piloci Ryanaira zapowiadają strajk. Jakie są prawa pasażerów?