{"vars":{{"pageTitle":"Tłumaczymy, kto dziś traci najwięcej na inflacji","pagePostType":"post","pagePostType2":"single-post","pageCategory":["analizy","explainer","tylko-w-300gospodarce"],"pageAttributes":["cpi","dane","glowny-urzad-statystyczny","inflacja","koszyk-inflacyjny","main","makroekonomia","pandemia","statystyka"],"pagePostAuthor":"Marek Chądzyński","pagePostDate":"2 sierpnia 2021","pagePostDateYear":"2021","pagePostDateMonth":"08","pagePostDateDay":"02","postCountOnPage":1,"postCountTotal":1,"postID":169570}} }
300Gospodarka.pl

Tłumaczymy, kto dziś traci najwięcej na inflacji

Czy najwyższa od 10 lat inflacja oznacza, że już mamy do czynienia z drożyzną? To zależy.

Jeśli przyjmiemy, że „drożyzna” jest bardzo szybkim wzrostem cen, który wyraźnie obciąża domowe budżety i przede wszystkim jest większy, niż wzrost dochodów – to odpowiedź brzmi: „jeszcze nie”.

Bo choć inflacja jest najwyższa od dekady (w lipcu wyniosła 5 proc.), to przecież cały czas średnia płaca w przedsiębiorstwach rośnie szybciej. W czerwcu była o prawie 10 proc. wyższa, niż rok wcześniej.

Historyczne vs. aktualne ceny

Społeczne postrzeganie inflacji może odbiegać od statystyk, bo przecież 5-procentowa inflacja publikowana przez GUS nie oznacza, że wszystkim wydatki na życie zwiększyły się o 5 proc. w skali roku. Podobnie, jak wzrost średniej płacy nie jest równoznaczny z 10-procentową podwyżką dla wszystkich.

Obie wielkości to syntetyczne wskaźniki, które mają dać nam ogólne pojęcie, co się dzieje z cenami i płacami w gospodarce, a dla decydentów – np. z banku centralnego – stanowią jeden z drogowskazów dla podejmowanych decyzji.

GUS mierząc inflację stara się, aby podawany przez niego wskaźnik jak najlepiej oddawał stan faktyczny, dlatego na liście badanych cen jest aż około 230 tys. pozycji.

Ale metodologia badania jest taka, że wynik nie do końca musi oddawać stan „na dziś”. O tym, jak mocno na ogólny wskaźnik wpływają obecnie konkretne ceny statystycy decydują na podstawie przeciętnej struktury wydatków gospodarstwa domowego – ale z poprzedniego roku.

Czyli już na starcie bieżąca inflacja opiera się na historycznych danych. To szczególnie istotne teraz, kiedy  GUS liczy inflację na podstawie struktury wydatków z 2020 r. Pandemia miała na nią duży wpływ, bo w wyniku kolejnych lockdownów ludzie mniej wydawali na niektóre usługi (np. restauracje, czy hotele), a więcej na towary, w tym żywność.

Dziś, gdy gospodarka jest otwarta, to się mogło znów zmienić, jednak dla inflacji będzie to miało znaczenie dopiero w przyszłym roku.

Tak naprawdę nie ma jednej inflacji i jednej płacy w przedsiębiorstwach. Każdy ma swoją inflację, która jest wynikiem jego indywidualnej struktury bieżących wydatków. I dlatego właśnie ludzie mogą postrzegać wzrost cen zupełnie inaczej, niż wynikałoby to z gusowskiej statystyki.

Wystarczy, że wyraźnie zdrożeją artykuły pierwszej potrzeby, które na liście zakupów znajdują się wysoko, by nabrać przekonania o „drożyźnie”.Wówczas obraz inflacji może być znacznie bardziej negatywny, niż pokazuje ją statystyka.

Kto więcej dziś traci na wzroście cen: biedni, czy bogaci?

„Skoro płace rosną szybciej niż ceny, to nie ma się co martwić wyższą inflacją. Stracą natomiast ci, którzy żyją ze zgromadzonego kapitału, a nie z pracy, bo przy zerowych stopach procentowych tenże kapitał po prostu traci wartość” – to jedna z bardziej publicystycznie nośnych tez, jaka przebija się ostatnio w dyskusji na temat inflacji.

Rzeczywiście, przy bardzo niskim bezrobociu można zestawiać tempo wzrostu cen i płac i wysnuwać takie wnioski. Ale mimo wszystko to uproszczenie. Bo zakłada, że wszyscy ubodzy mają pracę, każdy dostaje regularnie podwyżki zbliżone do średnich, a wydatki z jego domowego budżetu są takie, jak inflacyjny koszyk. Tak jednak przecież nie jest.

Kluczowe dla odpowiedzi na pytanie, kto najbardziej traci na wzroście cen byłoby właśnie zbadanie struktury wydatków dla poszczególnych grup dochodowych, wyliczenie inflacji dla każdej z nich i porównanie tego ze wzrostem ich dochodów.

Może się okazać, że o ile na ogólnym poziomie problemu nie widać (inflacja wynosi 5 proc, ale wzrost średniej płacy niemal 10 proc.) to wchodząc głębiej w szczegóły już tak różowo nie jest.

Potwierdzeniem mogą być wyniki badania na temat zasięgu ubóstwa. W 2020 r. w ubóstwo skrajne popadło 5,2 proc. społeczeństwa i było to o 1 pkt procentowy więcej niż rok wcześniej.

Wynika to przede wszystkim z tego, że podniosły się progi biedy, zwłaszcza tzw. minimum egzystencji. To z kolei jest bezpośredni efekt wzrostu cen towarów i usług, które bierze się pod uwagę wyliczając owe progi. Wzrostu szybszego, niż dochody najbiedniejszych, żyjących z zasiłków waloryzowanych na ogół „zwykłą” inflacją.

W poprzednim roku czteroosobowa rodzina musiała dysponować co najmniej 2232 zł miesięcznie, aby przeżyć. To o 4,6 proc. więcej niż rok wcześniej. W tym samym czasie „ogólna”, średnioroczna inflacja wyniosła 3,4 proc.

Czy trzeba już reagować i dławić inflację?

Gdyby kierować się uproszczeniami to Rada Polityki Pieniężnej już dawno powinna podnieść stopy procentowe. Jej cel inflacyjny to 2,5 proc. z możliwością odchylenia o punkt procentowy w górę lub w dół i jak widać obecnie tempo wzrostu cen znacznie od niego odbiega.

Ale RPP ma  argumenty, żeby tego nie robić. Po pierwsze, wzrost stóp nie będzie miał wpływu na ceny żywności czy paliw, a to one są dziś głównym motorem inflacji.

Po drugie, droższy kredyt mógłby zdławić odbudowujący się wzrost gospodarczy, bo wzrosłyby dodatkowo koszty w firmach (które i tak rosną choćby przez coraz droższe surowce).

Po trzecie, NBP zwraca uwagę, że rok temu niektóre ceny mocno spadły (dotyczy to zwłaszcza paliw) i teraz ich procentowy wzrost jest wysoki m. in. ze względu na efekt tej niższej bazy. To przejściowe, uważa NBP.

To wcale jednak nie oznacza, że bank centralny może lekceważyć wysoką bieżącą inflację. Byłoby źle, gdyby ludzie zaczęli się rzeczywiście inflacji bać. W odpowiedzi mogliby zażądać znacznie wyższych pensji, co z kolei przedsiębiorcy musieliby rekompensować dalszym wzrostem cen.

To prowadziłoby do nakręcania spirali płacowo-cenowej, czego ubocznym skutkiem mógłby być wzrost bezrobocia (firmy mogłyby ciąć w ten sposób koszty) i większy zasięg ubóstwa.

Dlatego tak ważna jest wiarygodność banku centralnego i umiejętne komunikowanie z otoczeniem. Przekonanie, że wkroczy on w odpowiednim momencie może studzić oczekiwania inflacyjne.

Polecamy także: