Badania pokazują, że ludzie są znudzeni tradycyjną reklamą internetową i mają dość wyskakujących banerów. Z ciekawością jednak sięgają po informacje – nawet jeśli to sprzedawca je publikuje. Apple umożliwia jednak użytkownikom blokadę danych, które są ważne z punktu widzenia marketingowca.
Giganci e-commerce gros swoich zysków zawdzięczają skutecznym kampaniom reklamowym w internecie. Amerykański Apple – jeden z największych koncernów Doliny Krzemowej – stawia jednak na prywatność użytkowników i dba o to nie tylko w swoich produktach. Stawia coraz większe wymagania aplikacjom, które można zakupić lub pobrać za darmo z AppStore.
Firma udostępnia np. funkcję App Tracking Transparency, która obligatoryjnie prosi o wyrażenie zgody przez użytkownika na śledzenie ich preferencji przez producentów. Najnowsza aktualizacja poszła o krok dalej i pozwala użytkownikom blokować dostęp do tzw. identyfikatora reklamowego telefonu.
Czytaj także: Jak działa rynek sponsoringu sportowców?
Oznacza to, że gdy użytkownik wyłączy identyfikator reklamowy swojego telefonu, to żaden gigant technologiczny (np. Google czy Facebook) nie będzie w stanie śledzić ich pod kątem jakichkolwiek danych lub informacji.
Dodatkowo – jeśli jesteś użytkownikiem Apple – i zablokujesz swój identyfikator, nie będziesz otrzymywać żadnych reklam podczas wyszukiwania w Google lub przewijania mediów społecznościowych.
„Możliwość blokowania przypadkowych reklam na urządzeniach Apple na pewno nie jest wiadomością, która cieszy marketingowców największych firm. Odbiorcy jednak są już zdecydowanie bardziej przychylni takiemu rozwiązaniu” – twierdzi Michał Chlewiński, współtwórca Linkhouse, popularnej platformy content marketingu i link buildingu.
Austriacy reklam nie lubią, Polacy tylko trochę
Na potwierdzenie tych słów są także twarde dane. Badanie przeprowadziła Statista Global Consumer, firma analityczna specjalizująca się w danych rynkowych i konsumenckich.
Wynika z niego, że duża część populacji była zirytowana reklamami, które losowo pojawiały się na ich telefonach podczas korzystania z mediów społecznościowych, aplikacji czy przy przeglądaniu portali.
Statista przeprowadził próbę w ponad 50 państwach świata na różnych kontynentach. Na każdym z nich zapytał od tysiąca do 5 tys. ankietowanych między 16. a 64. rokiem życia.
Najbardziej niechętni reklamom są mieszkańcy Austrii (59 proc.). Ponad połowę negatywnych wskazań zanotowano też w Szwecji, Hiszpanii, Turcji, Belgii i Holandii, a także w RPA i Argentynie.
Zdecydowana większość krajów mieści się w przedziale niezadowolenia na poziomie 40-49 proc. i tutaj plasują się też polscy internauci.
Największe przyzwolenie na reklamy jest w Brazylii i Chinach. Tam mniej niż co trzeci badany (31 proc.) czuł się znudzonym lub osaczony reklamami. Podobny wynik osiągnięto jeszcze w Meksyku.
Czytaj także: Jak to robią w Ameryce: Maryland nakłada podatek od reklam na cyfrowych gigantów, nie wydawców
„Oprócz blokady Apple wyzwaniem dla marketingowców będzie także zapowiadane zaniechanie używania plików Cookies przez Google (przełożone na koniec 2023 roku), które zbierają wiele informacji. Cookies później wykorzystuje się w kampaniach reklamowych. Nowe rozwiązania – podobnie jak w przypadku Apple – mają zapewniać więcej anonimowości. Uniemożliwiony będzie, albo przynajmniej znacznie utrudniony, retargeting, czyli zwracanie się do klientów z promocjami lub przypomnieniem, gdy mają zakupy w koszyku, ale nie zdecydowali się jeszcze na opłacenie produktów” – tłumaczy Michał Chlewiński z Linkhouse.co.
Reklam internetowych nie chcemy, ale produkty tam kupujemy
Rozwiązania wprowadzone przez Apple i innych gigantów można jednak wyprzedzić i stworzyć taką stronę internetową czy aplikację, żeby to sam klient zostawił w niej swoje dane. Ważne jest też, aby witryna była nie tylko czytelna, ale żeby kupujący czuł, że wszystko ma pod ręką.
Wiktor Salamon stworzył Notipack – oprogramowanie umożliwiające administratorom stron wysyłanie powiadomień do osób przeglądających w internecie dany towar czy usługę. Przekonuje, że spersonalizowane powiadomienia mogą zatrzymać klientów w sklepie. Jednak nie chodzi o te wysyłane na maila, ale o te, które będą pojawiać się w odpowiednim miejscu na portalu.
„Mogą to być informacje o zainteresowaniu danym produktem, opinie na jego temat czy specjalnej promocji. Klient sklepu, dzięki odpowiedniemu widgetowi, może być też szybko powiadomiony o sposobach kontaktu ze sprzedawcą. Sam sprzedający, dzięki e-mail popup, może uzyskać cenny kontakt do kupującego” – mówi Wiktor Salamon.
Współzałożyciel Linkhouse twierdzi natomiast, że sprzedających, którzy przenieśli swój biznes – choćby w części – do internetu, czeka też inny problem. Tylko w Polsce branża e-commerce w czasie pandemii zwiększyła się o 20 proc., a to nie koniec. Szacuje się, że w ciągu najbliższego roku wzrost będzie na podobnym poziomie.
Czytaj także: Papierosy kontra zdrowie publiczne, czyli jak działa marketing firm tytoniowych [WYWIAD]
„Każdy produkt w sklepie wymaga opisu. Nie może być to sucha informacja, bo w natłoku towarów możemy nie wpaść w oko i klient przejdzie do konkurencji. Ciekawy i rzetelny opis to jednak też za mało. Potrzeba słów, które tworzą historię” – mówi Chlewiński.
„Oczywiście nie możemy zapominać o tradycyjnej reklamie internetowej. Jednak promując swój produkt, należy zadbać o ciekawe treści, które mogą generować tzw. leady sprzedażowe” – dodaje Chlewiński.
Blog kluczem do marketingu w przyszłości?
Chlewiński twierdzi, że ciekawe materiały tworzone przez sklepy to szansa na zawalczenie z nudą i niechęcią konsumentów do reklamy internetowej. Wyskakujące w środku treści i banery irytują. Natomiast rzetelny artykuł poradnikowy może nie tylko zachęcić klienta do jednorazowego zakupu, ale też budować markę na przyszłość.
Z sondażu przeprowadzonego dla amerykańskiej agencji Brafton wynika, że 60 proc. konsumentów podejmuje decyzję na podstawie treści stworzonej przez firmę oferującą produkt. Dodatkowo 57 proc. marketingowców zauważyło przyrost klientów, gdy regularnie prowadzą blogi. 52 proc. samych klientów widzi wpływ treści blogowych na swoje decyzje konsumenckie.
„Sprzedając online, tracimy jeden ważny czynnik, czyli możliwość osobistego przekonania, że produkt jest wart zakupu. Dobry materiał na stronie internetowej może zatrzymać klienta w progu naszego e-sklepu. Zapełnijmy nasz sklep i profil w social media treściami, na jakie zasługuje nasz unikalny produkt. Dzięki temu nie zatonie w morzu treści” – mówi Michał Chlewiński.