{"vars":{{"pageTitle":"Nie tylko księżna Walii poprawia swoje zdjęcia. Eksperymentowanie z edycją ma dłuższą tradycję","pagePostType":"post","pagePostType2":"single-post","pageCategory":["news"],"pageAttributes":["deepfake","dezinformacja","kultura","main","media","najnowsze","the-conversation","wielka-brytania"],"pagePostAuthor":"Marek Chądzyński","pagePostDate":"24 marca 2024","pagePostDateYear":"2024","pagePostDateMonth":"03","pagePostDateDay":"24","postCountOnPage":1,"postCountTotal":1,"postID":695424}} }
300Gospodarka.pl

Nie tylko księżna Walii poprawia swoje zdjęcia. Eksperymentowanie z edycją ma dłuższą tradycję

Zalew fałszywych filmów, cyfrowo zmienionych zdjęć i obrazów wyprodukowanych przez sztuczną inteligencję zagraża naszej zdolności do odróżniania prawdy od fikcji. Eksperci ostrzegają przed nadchodzącą „infokalipsą” i jej konsekwencjami dla tegorocznych wyborów. Jednak największą jak dotąd aferą związaną z manipulacją fotograficzną w 2024 roku jest fakt, że księżna Walii własnoręcznie zmontowała portret rodzinny.

Zdjęcie zostało opublikowane przez Pałac Kensington w Dniu Matki, aby uspokoić opinię publiczną w kwestii jej zdrowia.

Po odkryciu, że zdjęcie było edytowane, agencje prasowe wydały „kill notices” nakazujące wszystkim gazetom wycofanie zdjęcia. Doprowadziło to do kolejnych spekulacji i przeprosin ze strony Kate na X (dawniej Twitter), w których przyznała, że „czasami eksperymentuje z edycją”.

Reakcja na tą kwestię może pomóc nam zastanowić się nad szerszym wyzwaniem, jakim są zmanipulowane zdjęcia i filmy. Moim zdaniem nie powinniśmy myśleć o edytowanych materiałach w kategorii zwiastuna katastrofy wywołanej przez nową technologię. Są one raczej jedynie kolejnym etapem w długim społecznym procesie fałszowania, z którym borykamy się od dziesięcioleci.

Królewskie fałszywki w historii fotografii

Kate nie jest pierwszą osobą z brytyjskiej rodziny królewskiej, która eksperymentowała z fotografią. Królowa Wiktoria i książę Albert bardzo wcześnie stali się entuzjastami nowego wynalazku, po raz pierwszy pozując do zdjęć w latach czterdziestych XIX wieku. W tym czasie obrazy kompozytowe – łączące wiele ekspozycji w jedną całość – były szeroko rozpowszechnione ze względu na ograniczenia technologii fotograficznej.


Czytaj także: W poszukiwaniu straconego czasu, czyli jak natura może pomóc nam w odzyskaniu równowagi


Pionierzy fotografii badali artystyczne możliwości manipulacji zdjęciami, traktując je bardziej jako formę sztuki niż materiał dokumentalny.

Niektóre z tych złożonych fotografii, takie jak zdjęcie Henry’ego Peacha Robinsona „Fading Away”, były kontrowersyjne zarówno ze względu na ich tematykę, jak i technikę. Postrzegano je jako kompromitację wiarygodności nowego medium. Wiktoria i Albert stanęli po stronie piktorialistycznych fotografów, kupując kopie kompozytowych zdjęć Robinsona, Oscara Gustave’a Rejlandera i innych.

Fotografowie portretowi stosowali podobne techniki. Istnieje kilka kompozytowych portretów rodziny królewskiej z tego okresu. Biorąc pod uwagę powszechność tych technik, jest prawdopodobne, że wiele zdjęć grupowych rodzin królewskich w XIX wieku to kompozyty.

Dziennikarstwo w tym czasie również nie stroniło od manipulacji obrazem. Zanim w 1880 roku stało się możliwe bezpośrednie drukowanie fotografii w gazetach, istniała powszechna praktyka kopiowania zdjęć na rysunki, upiększania ich poprzez dodawanie kolorów i poprawianie kompozycji.

Nie byłoby to wcale niezwykłe w czasach, gdy wiele studiów fotograficznych zatrudniało malarzy do poprawiania portretów. Kiedy wprowadzono druk półtonowy, reporterzy nadal poprawiali swoje zdjęcia, a jeden z redaktorów magazynu fotograficznego w 1898 roku odważnie stwierdził, że „wszyscy kłamią”.

Praktyka ta została ostatecznie utrącona nie przez innowacje technologiczne, ale przez rozwój norm społecznych. „Podbarwianie” zdjęć zmieniło się z akceptowalnej techniki w termin kompromitujący autora, a fotoreporterzy, którzy dopuszczali się takich praktyk ryzykowali swoją reputacją.

Rozwiązać problem społeczny

Deepfake i zmanipulowane zdjęcia są często postrzegane jako problem czysto technologiczny. Powszechnie sugeruje się, że potrzeba więcej technologii – oprogramowania lub znaku wodnego – aby zidentyfikować podejrzane zdjęcia. Jak przypomina nam ostatnia afera z portretem rodziny królewskiej, tworzenie i rozpowszechnianie rzetelnych i odpowiednio skontekstualizowanych zdjęć polega przede wszystkim na zapewnieniu zaufania do kompetentnych źródeł.

Abstrahując od etyki dziennikarskiej, nie dopracowaliśmy się silnych norm społecznych, które zabraniałyby podkolorowywania zdjęć. Nowe telefony sprzedaje się reklamując ich zdolność do automatycznej edycji fotografii. Wygląda na to, że Kate nie zrobiła na tym zdjęciu niczego, co byłoby już na porządku dziennym w przypadku zdjęć udostępnianych na Instagramie lub na rodzinnym czacie grupowym.


Bądź na bieżąco z najważniejszymi informacjami, subskrybując nasz codzienny newsletter 300Sekund! Obserwuj nas również w Wiadomościach Google.


Problemem nie jest to, że oprogramowanie do edycji zdjęć zasadniczo podważa nasze zaufanie do fotografii. Sęk w tym, że brytyjska rodzina królewska – a w szczególności jej służby prasowe – nie spełniły standardów, jakich oczekiwalibyśmy od instytucji zaufania publicznego. Ale fakt, że mamy te standardy, a media były w stanie odpowiednio zareagować, pokazuje, że mamy narzędzia do radzenia sobie z tym problemem.

Nie powinniśmy panikować z powodu zmanipulowanych zdjęć podważających wiarygodność instytucji, których zadaniem jest oddzielanie prawdy od fałszu. Nie powinniśmy też popadać w samozadowolenie, ponieważ ten sfałszowany obraz został szybko odkryty.

Dziennikarze zawsze musieli zmagać się z manipulacją mediami. Jest to jednak problem społeczny, a nie tylko techniczny. Jak pokazuje historia, zamiast szukać rozwiązań technologicznych lub sztucznej inteligencji w celu tropienia zmanipulowanych zdjęć, należy przeznaczyć więcej pieniędzy na dziennikarzy, w tym doświadczonych fotoreporterów.

Tłumaczył: Tomasz Krzyżanowski

Tekst został opublikowany w The Conversation i zamieszczony tutaj na podstawie otwartek licencji (Creative Commons license). Przeczytaj orygialny artykuł.

Polecamy również inne teksty z The Conversation: