{"vars":{{"pageTitle":"Nowe-stare plany transformacji energetycznej: Polska musi przeprosić się z wiatrakami na lądzie","pagePostType":"post","pagePostType2":"single-post","pageCategory":["300klimat","news"],"pageAttributes":["aukcje-oze","cele-2050","energetyka-wiatrowa","europa","janusz-gajowiecki","ladowa-energetyka-wiatrowa","main","morska-energetyka-wiatrowa","neutralnosc-klimatyczna","neutralnosc-klimatyczna-2050","offshore","oze","oze-w-polsce","polityka-klimatyczna","polskie-stowarzyszenie-energetyki-wiatrowej","psew","rozwoj-oze-w-polsce","solarpower-europe","ustawa-odleglosciowa","wiatraki-na-ladzie","windeurope"],"pagePostAuthor":"Maryjka Szurowska","pagePostDate":"30 lipca 2020","pagePostDateYear":"2020","pagePostDateMonth":"07","pagePostDateDay":"30","postCountOnPage":1,"postCountTotal":1,"postID":58817}} }
300Gospodarka.pl

Nowe-stare plany transformacji energetycznej: Polska musi przeprosić się z wiatrakami na lądzie

W polskim świecie OZE uwaga skupiona jest dziś na morskiej energetyce wiatrowej. Tymczasem to wiatraki na lądzie nakręcać będą transformację w kierunku osiągnięcia neutralności klimatycznej w 2050 r.

Dlaczego uważamy, że Polska na potęgę będzie rozwijać OZE (odnawialne źródła energii)?

Przecież pozornie nic na to nie wskazuje: jesteśmy jedynym krajem Unii Europejskiej, który nie przyłączył się do starań o neutralność klimatyczną w 2050 r.

W dodatku będzie na to mniej pieniędzy: niedawno wynegocjowany w Brukseli unijny fundusz na rzecz sprawiedliwej transformacji (Just Transition Fund – JTF) zawiera warunek przystąpienia do celu neutralności klimatycznej i kraje, które się pod nim nie podpisały (Polska) mogą liczyć jedynie na 50 proc. przewidzianego dla nich wsparcia.

Jednocześnie z Warszawy płyną głosy o bezkonkurencyjności polskiego węgla jako surowca energetycznego i gwaranta bezpieczeństwa.

Postawa rządu

W odpowiedzi na kryzys spowodowany koronawirusem rząd chciał odsunąć w czasie zaplanowane zamykanie nierentownych kopalni. Jednak ostatnio pojawiła się lista kopalń do zamknięcia, a przedstawiciele władzy rozpoczęli negocjacje z górnikami dotyczących niepopularnych zmian.

Z kolei brytyjski dziennik Financial Times napisał, że pomimo wielu prowęglowych deklaracji rządu, presja finansowa, której podlega sektor zmusi Warszawę do jego restrukturyzacji.

Co ciekawe, obecny rząd wyrobił sobie wśród europejskich firm z branży OZE opinię tego, który najwięcej mówi o obronie węgla, a jednocześnie jest stosunkowo najbardziej przyjazny technologiom OZE.

Można nazwać to schizofrenią, jednak taka postawa przestała komukolwiek przeszkadzać.

Na polskim rynku z kolei panuje przekonanie, że sektor OZE będzie się w naszym kraju rozwijał niezależnie od tego, czy Warszawa podpisze się pod celem neutralności klimatycznej czy nie, a także tego, w jakim stopniu wykorzystane zostaną pieniądze z JTF.

Branża jest przekonana, że Polska – zarówno ze względu na stan systemu elektroenergetycznego, jak i rozwoju gospodarczego kraju – nie może sobie dłużej pozwolić na ignorowanie konieczności przyspieszenia rozwoju infrastruktury odnawialnych źródeł energii.

Polska polityka rozwoju OZE jest jak gra w podchody: rząd co jakiś czas rysuje strzałki, ale nie dał nikomu mapy. Jasnym jest jednak, że OZE w Polsce będzie powstawać i będziemy iść dokładnie tym trendem, którym podążają inne kraje Unii Europejskiej.

Wiatraki zaczną nas kręcić

Skoro więc będziemy iść tym samym trendem, co cała Europa, to będziemy budować wiatraki nie tylko offshore – o czym wszyscy ostatnio zdają się mówić – ale również na lądzie.

„Jeśli chodzi o energetykę wiatrową, dziś mamy o wiele więcej lądowych farm wiatrowych niż morskich. Oczywiście nadal będziemy budować farmy na lądzie, ale w centrum uwagi znajdą się nowe farmy offshore’owe, które zmniejszą dzisiejszą różnicę. Niemniej, do 2050 r. liczba lądowych farm wiatrowych nadal będzie większa – musimy pamiętać, że morze ma swoje ograniczenia i morska energetyka nie jest możliwa w krajach śródlądowych”, mówi 300Gospodarce Christoph Zipf, press & communication manager w europejskiej organizacji branżowej WindEurope.

W Europie wiatraki na lądzie pozostaną więc znacznie ważniejsze, niż offshore. Mówią o tym także twarde liczby: spełnienie ambicji Komisji Europejskiej w zakresie energetyki wiatrowej wymaga realizacji w całej Europie scenariusza zakładającego, że do 2050 roku na kontynencie będzie 600 GW mocy w lądowych farmach wiatrowych do. W tym samym czasie na morzu ma być w sumie 450 GW.

Z danych za 2019 r. europejskiego zrzeszenia branżowego aktualnie w europejskiej „27” jest około 160 GW mocy zainstalowanej w wiatrakach na lądzie, a na morzu tylko około 12 GW.

W Polsce natomiast – według raportu firmy consutingowej McKinsey – do 2050 r. musiałoby być 35 GW mocy zainstalowanych w wiatrakach na lądzie, co stanowiłoby 20 proc. wszystkich źródeł energii w naszym kraju. Obecnie takie elektrownie dysponują mocą 6 GW.

Aby te inwestycje w Polsce stały się faktem, a nie planem, należy wziąć pod uwagę trzy najważniejsze aspekty: technologiczny, prawny i społeczny.

Spięcie technologiczne

O aspekt technologiczny samych wiatraków nie musimy się martwić. Turbiny są coraz większe, coraz bardziej wydajne, a inwestorzy co raz efektywniej potrafią realizować inwestycje, przez co spada koszt produkcji.

Według międzynarodowej organizacji energii odnawialnej IRENA średnia ważona światowej wartości LCOE, czyli sumy kosztów na przestrzeni całego życia infrastruktury podzielonej przez całość wyprodukowanej energii elektrycznej:

Tym sposobem koszty energii elektrycznej z lądowych elektrowni wiatrowych znajdują się obecnie w dolnej części przedziału kosztów paliw kopalnych.

Wiecznym wyzwaniem pozostaje rozwój sieci elektroenergetycznych. Ten temat był podnoszony w mediach już wielokrotnie, głównie przy okazji rządowych strategii elektromobilności. Polskie Sieci Elektroenergetyczne (PSE) uważały wtedy, że nie ma powodu do paniki, ponieważ zwiększone zapotrzebowanie na sieć będzie stopniowe, co da możliwość rozłożenia planowanych inwestycji w czasie.

Tutaj jednak najbardziej wyraźnie widać problem partyzanckiego podejścia do energetyki polskich decydentów. Brak jasnej komunikacji i uczciwego postawienia sprawy w postaci określenia tego, ile mocy OZE będziemy mieć i w jakim terminie uniemożliwia PSE planowania skomplikowanych i kosztownych, a absolutnie kluczowych dla polskiej energetyki inwestycji.

Załatwić sprawę (po)prawnie

Czynnikami, którymi musimy się zająć pilnie są aspekty prawne. Europejski przemysł wiatrowy największej bariery upatruje w systemie wydawania pozwoleń oraz przypomina, że czas nagli.

„Horyzont roku 2050 wydaje się być odległy, ale prawdę mówiąc, w przemyśle tak mocno bazującym na infrastrukturze, jakim jest energetyka, aby do 2050 r. dostarczyć cokolwiek, musimy zacząć już teraz. Dlatego też kraje UE muszą ponownie przemyśleć system wydawania pozwoleń, aby przyspieszyć procedury”, uważa Christoph Zipf z WindEurope.

Przemysł wiatrowy lobbuje obecnie swoje propozycje w Brukseli. Kwestia przyspieszonego trybu wydawania pozwoleń będzie też dotyczyła Polski, jednak zanim zaczniemy się tym zajmować mamy inną przeszkodę do pokonania.

Polski przemysł boryka się z problemem ustawy odległościowej, która uniemożliwia wybudowanie wiatraka w odległości mniejszej niż 10-krotność jego wysokości od zabudowań czy ściany lasu.

To nie pozostawia inwestorom wiele miejsca na rozwój nowych parków. Od momentu jej wprowadzenia nie został zrealizowany żaden nowy projekt, tzw. greenfield.

Problem ziemi jest tym bardziej palący, że pomimo rozwijającej się technologii i spadających cen wielkość farm wiatrowych wcale nie spada. Wręcz przeciwnie – większe wiatraki potrzebują większych przestrzeni.

Jednak ostatnio coś się w tej sprawie ruszyło: wczoraj Jadwiga Emilewicz zapowiedziała nowelizację ustawy odległościowej. Zasada 10-krotności wysokości (tzw. 10H), którą rząd PiS wprowadził na początku swojej pierwszej kadencji, zostanie złagodzona.

Niestety – co w kwestii OZE jest już tradycją – rząd komunikuje się połsłówkami: nie wiadomo, jakie rozwiązanie jest proponowane ani kiedy wejdzie w życie. Wiadomo tylko, że mają odbyć się długie konsultacje społeczne.

Na plus należy zaliczyć fakt, że inwestorzy dostrzegają znaczne zwiększenie elastyczności obecnego rządu jeśli chodzi o kwestię wiatraków na lądzie.

„Podejście rządu do energetyki wiatrowej na lądzie się zmienia. Świadczy o tym dopuszczenie do realizacji najbardziej zaawansowanych projektów wiatrowych”, mówi 300Gospodarce Janusz Gajowiecki, prezes PSEW, czyli Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej.

„Projekty z ważnymi przed wejściem tzw. Ustawy odległościowej pozwoleniami na budowę mogły się starać o wsparcie w ramach aukcji OZE w 2018 i 2019 r. Aukcje te okazały się momentem przełomowym, bo energetyka wiatrowa na lądzie udowodniła swoją przewagę konkurencyjną względem pozostałych technologii wytwarzania energii elektrycznej. Tę zmianę podejścia dostrzegli inwestorzy, a także instytucje finansowe udzielające kredytów na rozwój projektów wiatrowych w Polsce” – dodaje Gajowiecki.

Zdaniem PSEW obecnie są dwie główne bariery regulacyjne, których zniesienie mogłoby przyspieszyć transformację i wspomóc realizację europejskich celów klimatycznych.

Pierwszą barierą jest wspomniana zasada 10H z ustawy odległościowej. Jej zniesienie otworzyłoby drogę do budowy potencjału lądowej energetyki wiatrowej w Polsce na poziomie 22-24 GW.

„Według szacunków PSEW jest to maksymalny potencjał technicznie możliwy i ekonomicznie uzasadniony. Jego osiągnięcie wymaga rozbudowy sieci elektroenergetycznych”, komentuje Janusz Gajowiecki.

Drugą barierą jest prawny brak możliwości zbudowania bezpośredniej linii energetycznej łączącej elektrownię korzystającą z odnawialnych zasobów m.in. wiatru i słońca do zakładów przemysłowych. Uwzględnienie w regulacjach możliwości ustanowienia takiego połączenia dawałoby szansę na budowę źródeł odnawialnych także w ramach sieci należących do przemysłu energochłonnego.

„Z szacunków Forum Odbiorców Energii Elektrycznej i Gazu wynika, że potencjał budowy źródeł wiatrowych w ramach sieci zakładowych wynosi 1,2 GW i 1,7 GW dla źródeł fotowoltaicznych”, dodaje prezes PSEW.

Załatwić sprawę po ludzku

Wiatraki słyną z tego, że potrafią wzbudzać kontrowersje wśród mieszkańców gmin, w których się znajdują. Niejako już kultowe zjawisko NIMBY (z ang. Not-In-My-Back-Yard – nie w moim ogródku) doprowadziło już do wielu opóźnień inwestycji w parki wiatraków na na lądzie.

Przemysł na poziomie unijnym zobowiązał się do współpracy z lokalnymi społecznościami i sformułował trzy podstawowe najlepszych praktyk w zakresie zaangażowania społeczności:

„Biorąc za przykład Niemcy, widzimy, że na północy kraju, gdzie projekty wiatrowe na lądzie są bardziej powszechne niż na południu, akceptacja jest wyższa”, mówi Christoph Zipf z WindEurope.

Potencjał jest duży

„Ludzie widzą, że jako społeczności mogą czerpać korzyści z parków wiatrowych nie tylko pod względem posiadania czystej energii, ale również mogą uczestniczyć w dochodach. Dlatego też zalecamy współpracę z lokalną społecznością. Najkorzystniejszym rozwiązaniem jest zachęcanie ludzi do udziału w inwestycji poprzez kupno udziałów. Ale nie zawsze jest to możliwe – zawsze musimy mieć na uwadze sytuację materialną ludzi mieszkających w pobliżu” – dodaje.

Tu powstaje pytanie: czy skoro Polska ma dostęp do morza, a także skonkretyzowane plany rozwoju morskiej energetyki wiatrowej, potrzeba nam jeszcze tych wiatraków na lądzie?

Odpowiedź na nie składa się z dwóch aspektów. Przede wszystkim wiatraki offshore’owe nie mogą zastąpić tych na lądzie, zwłaszcza w części południowej kraju, ponieważ nie jesteśmy wyspą i nasze stosunkowo krótkie wybrzeże znajduje się tylko na północy.

Ponad to obecne plany na rozwój morskiej energetyki wiatrowej nie wyczerpują potencjału Bałtyku.

„Cele wyznaczone w Krajowym Planie na Rzecz Energii i Klimatu w zakresie morskiej energetyki wiatrowej (ok. 8 GW) czy też w projekcie Polityki Energetycznej Polski do 2040 r. (ok. 10 GW) nie wyczerpują możliwości rozwoju pełnego potencjału energetycznego Bałtyku”, mówi Janusz Gajowiecki z PSEW.

Dodaje, że PSWE traktuje te plany jedynie jako pierwszy krok, widząc docelowy potencjał na poziomie ok. 28 GW w perspektywie 2050 r. w polskiej wyłącznej sferze ekonomicznej Morza Bałtyckiego.

„Dzięki ich budowie stalibyśmy się liderem pod względem mocy zainstalowanych w morskiej energetyce wiatrowej na Bałtyku – w sumie w tym akwenie może stanąć ok. 83 GW, czyli ponad 18,4 proc. z 450 GW wyznaczonych dla morskiej energetyki wiatrowej w wizji Komisji Europejskiej na drodze do uzyskania neutralności klimatycznej” – wskazuje Gajowiecki.

Same wiatraki – czy to na morzu, czy na lądzie – nie załatwią oczywiście neutralności klimatycznej naszego kraju. Ale są istotnym kołem zamachowym zmian.

Artkuł powstał w ramach Tygodnika Klimatycznego 300KLIMAT. Na nasz nowy cotygodniowy newsletter możesz zapisać się tutaj.