Polska przechodzi obecnie najszybszy spadek liczby ludności po II wojnie światowej. W pierwszym półroczu 2023 roku populacja naszego kraju zmniejszyła się o 68 tys osób. Według szacunków GUS, rok 2023 zakończy się ze stratą populacji wynoszącą około 140 tysięcy.
Problem zmniejszającej się populacji widać w twardych danych z Narodowego Spisu Powszechnego. Według ostatecznych wyników NSP z 2021 liczba ludności Polski liczyła 38 036 118 osób i była mniejsza o 475 706 w porównaniu z wynikami spisu 2011 roku. Po dwóch latach od ostatniego spisu, demografia wcale nie uległa poprawie.
Równolegle ze spadkiem liczby ludności postępuje proces jej starzenia się. Prezes GUS Dominik Rozkrut prezentując wyniki spisu wyliczał, że odsetek ludności w wieku produkcyjnym zmalał do 59,3 proc. Za to udział ludności w wieku poprodukcyjnym wzrósł do ponad 22 proc. Oznacza to, że przeszło co piąty mieszkaniec Polski ma ponad 65 lat.
W 2021 roku liczba gospodarstw domowych, w skład których wchodziły osoby starsze – w tym osoby powyżej 65-tego roku życia – wynosiła ponad 5,1 mln (41,1 proc. ogółu gospodarstw domowych) i wzrosła o 25 proc. w porównaniu z dekadą wcześniej. Gospodarstwa domowe tworzone przez jedną osobę w wieku 65 lat i więcej stanowiły w 2021 roku ponad 45 proc.
Czytaj także: Liczba ludności w Unii Europejskiej maleje drugi rok z rzędu. Polska w ścisłej czołówce
Polaków będzie ubywać
Coraz bardziej niekorzystna struktura wiekowa polskiego społeczeństwa będzie pogarszać – i tak już słabą – dzietność. Liczba potencjalnych rodziców, a co za tym idzie, ich potomstwa, będzie niewystarczająca, by zapewnić prostą zastępowalność pokoleń. A to może prowadzić do zaburzeń w gospodarce, z brakiem rąk do pracy na czele.
Według prognoz ONZ, populacja Polski spadnie do końca wieku z 38 do 22-24 milionów. Eurostat w 2020 roku przewidywał, że za 80 lat liczba Polaków zmniejszy się o ok. 10 milionów. Naród Polski w ciągu najbliższych lat może stać się jednym z najstarszych społeczeństw w Europie. Tego rodzaju wyzwania demograficzne przyniosą konsekwencje, takie jak napięcia w systemie emerytalnym i zdrowotnym, konieczność podnoszenia podatków oraz kurczenie się rynku pracy. Ale też wyludnianie się części regionów.
Według prognozy ludności na lata 2014-2050, sporządzonej przez GUS z dużych miast najbardziej straci Łódź. W przypadku stolicy województwa łódzkiego liczba mieszkańców spadnie z 670 do ok. 484 tysięcy. Mieszkańców Katowic ubędzie z ok. 285 tys. do niewiele ponad 208 tys.
Duże miasta się bronią
Trzeba jednak jasno podkreślić: wyludnianie się nie będzie (i już nie jest) procesem jednorodnym. Liczba mieszkańców rośnie np. w Warszawie, Krakowie, Gdańsku czy Rzeszowie. Gdańsk ma szanse stać się czwartym największym miastem Polski.
Jednocześnie Kraków w ciągu najbliższej dekady może przekroczyć liczbę ponad miliona mieszkańców. Warszawa za to ma duże szanse zostać pierwszym miastem, w którym zamieszka aż 2 miliony ludzi. Wzrosty liczby mieszkańców w największych miastach nie idą jednak w parze ze wzrostem dzietności.
Jak to możliwe? Eksperci Instytutu Pokolenia w raporcie „Tendencje demograficzne w powiatach” wskazują, że statystyczny wzrost liczby mieszkańców w największych miastach to w dużej mierze efekt migracji wewnętrznej. Największe przemieszczenia ludności odnotowuje się w kierunku Warszawy, Poznania, Wrocławia, Trójmiasta i Krakowa. Pomimo sprzyjających warunków dla rodzin, wysokich zarobków i infrastruktury, miasta te nie notują wzrostu wskaźnika dzietności.
Eksperci zauważają, że „Demograficzne lokomotywy”, czyli powiaty z wysokim dodatnim saldem migracji wewnętrznych oraz wysoką dzietnością koncentrują się wokół dużych miast lub w ich bliskiej okolicy, pełniąc rolę „sypialni”. Mieszkańcy tych powiatów cechują się wysokim poziomem wykształcenia, co zwykle idzie w parze z dobrą sytuacją na rynku pracy.
W takich powiatach w ciągu 20 lat odnotowano znaczący wzrost liczby mieszkańców. A są to m.in. wrocławski, grodziski, poznański, bielski, piaseczyński, wołomiński, kartuski, leszczyński, pucki, wejherowski, średzki i miński.
Powiaty znajdujące się na „o krok od przepaści” charakteryzują się szybkim wyludnianiem, gdzie wskaźnik dzietności pozostaje na bardzo niskim poziomie. Należą do nich miasta na prawach powiatu: Konin, Chełm, Zamość, Przemyśl oraz powiaty: hrubieszowski, tomaszowski (woj. lubelskie), braniewski, siemiatycki i sejneński. Odnotowują one spadek liczby mieszkańców, a wysoka liczba mężczyzn w wieku produkcyjnym w stosunku do kobiet negatywnie wpływa na rynek matrymonialny.
Bądź na bieżąco z najważniejszymi informacjami subskrybując nasz codzienny newsletter 300Sekund! Obserwuj nas również w Wiadomościach Google.
Trzecią grupę stanowią „miejsca, które mają szanse”, czyli regiony o wysokim dodatnim wskaźniku migracji, ale niskim wskaźniku dzietności. Są to obszary, do których ludność napływa, ale jednocześnie wskaźnik dzietności jest najniższy. Dwa takie miejsca to powiat olsztyński i miasto Kraków. O ile spełniają one kryteria migracji i dzietności, inne wskaźniki nie dostarczają informacji na temat przyczyn tego zjawiska.
„Zaplecze dla innych” to niewielka grupa powiatów charakteryzująca się ujemnym saldem migracji, ale wysokim wskaźnikiem dzietności. Powiaty: łukowski, rycki i radzyński, zlokalizowane w województwie lubelskim, oraz żuromiński, oddalony od Warszawy o około 130-180 km w województwie mazowieckim, cechują się podobnymi trendami.
Polecamy także:
- 8 miliardów mieszkańców Ziemi. Jak zmienia się demografia świata
- Coraz mniej uczelni wyższych w Polsce. Niż demograficzny i drożyzna robią swoje
- Europa nie radzi sobie z imigracją? „Deportacja i blokada granic to jedyne rozwiązanie” [WYWIAD]
- Ilu jest Polaków? Nie wiadomo. A zależą od tego pieniądze dla samorządów i mandaty w wyborach