{"vars":{{"pageTitle":"Wysoka inflacja w Polsce zostanie na lata. Wśród przyczyn wymogi środowiskowe i brak pracowników","pagePostType":"post","pagePostType2":"single-post","pageCategory":["analizy","tylko-w-300gospodarce"],"pageAttributes":["ceny","ceny-benzyny","cpi","inflacja","koniunktura-gospodarcza","main","nbp","podaz","popyt","rpp","stopy-procentowe","uslugi","wynagrodzenia","zatrudnienie"],"pagePostAuthor":"Marek Chądzyński","pagePostDate":"13 sierpnia 2021","pagePostDateYear":"2021","pagePostDateMonth":"08","pagePostDateDay":"13","postCountOnPage":1,"postCountTotal":1,"postID":175183}} }
300Gospodarka.pl

Wysoka inflacja w Polsce zostanie na lata. Wśród przyczyn wymogi środowiskowe i brak pracowników

Powinniśmy się przyzwyczaić do około 5-procentowej inflacji w najbliższych miesiącach. Wzrost cen w końcu wyhamuje, ale nie na tyle, by bank centralny mógł być spokojny.

Inflację mamy dziś najwyższą od dekady – w lipcu wyniosła ona 5 proc. rok do roku.

Dużo w tych danych efektów niskiej pandemicznej bazy z roku poprzedniego . Widać to na przykład w cenach paliw.

W lipcu były aż o 30 proc. wyższe, niż rok wcześniej wtedy zaliczały kilkunastoprocentowy spadek. To samo można powiedzieć o transporcie, który rok temu taniał o niemal 10 proc., a dziś drożeje o 18,5 proc.

To musi minąć

– Utrzymanie tak wysokiej dynamiki jak w przypadku cen paliw będzie niemożliwe, więc w tym sensie wzrost tych cen jest przejściowy. Podobnie jak wąskie gardła w łańcuchach dostaw w końcu znikną i przestaną wpływać na ceny usług transportowych, czy materiałów służących do produkcji. Napięcia po stronie podaży będą stopniowo ustępować – mówi 300Gospodarce Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium.

Dlatego większość ekspertów zakłada, że choć około 5-procentowa inflacja powinna się utrzymać do końca roku (a może nawet i do I kwartału 2022, jak sądzą np. w Banku Santander Polska), to w roku przyszłym powinno nastąpić wyhamowanie inflacji.

Jak duże? To już zależeć będzie od kilku zmiennych, nie tylko od tego, jak szybko będzie się normalizowała sytuacja na rynku paliw, czy w wielkości produkcji.


Polecamy także: Znów kłótnie o inflację. Tłumaczymy, jak się ją oblicza i kto dziś traci najwięcej


Polyt odłożony

Istotnym czynnikiem będzie to, czy w polskiej gospodarce utrzyma się wysoki popyt. Na razie działa efekt tzw. odłożonego popytu, co polega na tym, że konsumenci ruszyli np. do restauracji i hoteli otwartych po lockdownie, co zwiększa i obroty.

Dzięki temu restauratorzy i hotelarze mogą żądać wyższych cen bez obaw, że stracą klientów. Usługi gastronomiczne i hotelarskie podrożały o 6,1 proc. w porównaniu z lipcem 2020.

Bardziej jaskrawy przykład to skok cen ofert turystyki zagranicznej, które podrożały w lipcu o 10,7 proc. w porównaniu z poprzednim rokiem i aż o 17,1 proc. względem czerwca.

W towarach na uwagę zasługuje to, co się dzieje z cenami mebli. Ta branża nie została silnie dotknięta przez Covid-19, a nawet notowała całkiem niezłe wyniki sprzedaży.

A mimo to popyt na meble jest na tyle duży, że producenci mogą sobie pozwolić na przerzucenie podwyższonych kosztów materiałów (m.in. drewna) na ceny. Były one w lipcu o ponad 9 proc. wyższe niż rok wcześniej.

– I dzieje się to w warunkach wysokiej rentowności przedsiębiorstw, co wiemy z danych GUS o wynikach największych firm w I kwartale. To nie jest tak, że muszą one podnosić te ceny, żeby ją ratować – zwraca uwagę Grzegorz Maliszewski.

Pracownik poszukiwany

Oczywiście efekt odłożonego popytu też w końcu wygaśnie. Ale to nie oznacza, że popyt w gospodarce zaniknie. M. in. dlatego inflacja – choć wyhamuje w porównaniu z tym, co obserwujemy teraz – będzie podwyższona również w przyszłym roku.

Według Banku Millennium średni wzrost cen w 2022 r. wyniesie ok. 4 proc. To daleko od celu inflacyjnego NBP: teoretycznie powinien on tak kształtować stopy procentowe, by wskaźnik wzrostu cen wynosił około 2,5 proc. z możliwością odchylenia o punkt procentowy.

Santander Bank Polska ocenia z kolei, że powrót inflacji do celu raczej nie nastąpi wcześniej, niż w 2023 r.

Marta Petka-Zagajewska, ekonomistka banku PKO BP, mówi o dwóch zjawiskach, które mogą powodować podwyższoną inflację. Pierwsze to „ciasnota” na rynku pracy: popyt na pracę jest większy, niż jej podaż, zwłaszcza w branżach usługowych.


Czytaj też: OECD: Polska to jedno z państw, które najszybciej odbudują poziom zatrudnienia po pandemii


Przełożenie tego na ceny jest dość oczywiste: żeby pozyskać pracownika, trzeba mu więcej zapłacić, czyli ponieść większy koszt. W przypadku takich usług, jak gastronomia, trudno jest zastąpić jeszcze człowieka maszyną, więc wyższy koszt pracy ma bezpośredni wpływ na rentowność. Jedynym sposobem podtrzymania zyskowności w prowadzone firmie jest wzrost cen.

Wracamy do przedpandemicznych trendów na rynku pracy, więc nie ma też powodów, by sądzić, by miały one inne przełożenie na inflację, niż wtedy – mówi nam ekonomistka i przypomina, że to m.in. dlatego tzw. inflacja bazowa utrzymuje się na poziomie 3-4 proc. od wielu kwartałów.

Inflacja bazowa to taki wskaźnik wzrostu cen, w którym pomija się ceny żywności i paliw. W założeniu ma on lepiej pokazywać wpływ na ceny tych czynników, na które polityka pieniężna może oddziaływać.

Drugi czynnik, przez który inflacja może być podwyższona, to wszystkie ceny, które mają bezpośredni lub pośredni wpływ na koszty użytkowania mieszkania: a więc taryfy za wywóz śmieci, dostawy wody i ciepła, energia elektryczna itd.

Konieczność dostosowywania się do wymogów środowiskowych będzie trwale podbijała dynamikę cen, nie tylko w najbliższym czasie, ale też w średnim okresie – mówi Marta Petka-Zagajewska. I radzi, by bacznie obserwować, jak na wzrost takich cen będzie reagowała reszta gospodarki, a szczególnie rynek pracy.

Chodzi o tzw. efekty drugiej rundy, czyli sytuację, w której pracownicy domagają się podwyżek w odpowiedzi na rosnące ceny, co zwiększa koszty w firmach. Większe koszty powodują dalszy wzrost cen.