{"vars":{{"pageTitle":"Raty kredytów już nie wzrosną. Cztery powody, dla których RPP nie podniesie stóp procentowych","pagePostType":"post","pagePostType2":"single-post","pageCategory":["news"],"pageAttributes":["finanse-publiczne","inflacja","main","makroekonomia","najnowsze","narodowy-bank-polski","nbp","polityka-pieniezna","rada-polityki-pienieznej","wzrost-cen"],"pagePostAuthor":"Marek Chądzyński","pagePostDate":"6 grudnia 2022","pagePostDateYear":"2022","pagePostDateMonth":"12","pagePostDateDay":"06","postCountOnPage":1,"postCountTotal":1,"postID":427917}} }
300Gospodarka.pl

Raty kredytów już nie wzrosną. Cztery powody, dla których RPP nie podniesie stóp procentowych

Kredytobiorcy mogą już chyba odetchnąć: czas podwyżek stóp procentowych dobiegł końca. A już na pewno RPP nie podwyższy stóp na grudniowym posiedzeniu.

Rada Polityki Pieniężnej zbiera się w środę 7 grudnia. Ekonomiści są tym razem w pełni zgodni: RPP nie zmieni stóp procentowych. Główna stopa NBP, czyli stopa referencyjna nadal będzie wynosić 6,75 proc.

Co więcej, coraz większa część ekonomistów zakłada, że podwyżka we wrześniu 2022 r. zakończyła cały cykl, który rozpoczął się niemal rok wcześniej. Od października 2021 r. do tegorocznego września stopy wzrosły z 0,1 proc. do 6,75 proc. Skala zacieśnienia monetarnego była więc bezprecedensowa.

Bezprecedensowy był też wzrost rat kredytów, które – w przypadku kredytów hipotecznych – praktycznie się podwoiły. Bo podwyżki stóp banku centralnego były wyprzedzane przez wzrost stawek na rynku, a konkretnie stóp WIBOR. To one są bazą do ustalania oprocentowania większości kredytów oferowanych przez polskie banki.

Ale to już historia. Coraz większe przekonanie rynku, że Rada już nie podniesie stóp doprowadziło do tego, że stawki WIBOR zaczęły spadać. I w związku z tym dalszy wzrost rat jest już mało prawdopodobny.

Na czym rynek opiera swoje przekonanie? Oto cztery główne powody, które według ekspertów przesądzą o tym, że RPP nie podwyższy już stóp.

Bo spadła inflacja

Choć zazwyczaj przedstawiciele banku centralnego podkreślają, że podejmując decyzję o wysokości stóp procentowych mają na uwadze, jaka będzie inflacja za sześć-osiem kwartałów, to tym razem niemal w ciemno można założyć, że to bieżący odczyt tempa wzrostu cen zostanie wyciągnięty na afisz. Inflacja w listopadzie spadła, co było zaskoczeniem dla ekonomistów, a przynajmniej dla większości z nich.


Czytaj: Najbiedniejsi mocniej cierpią przez inflację. Ale w Czechach mniej niż w Polsce


Dla zwolenników łagodnej polityki pieniężnej listopadowy spadek inflacji to mocna podkładka pod decyzję o utrzymaniu stóp bez zmian. Niemal na pewno wstępne dane GUS za listopad będą interpretowane jako sygnał co najmniej ustabilizowania się inflacji. Czyli „inflacyjnego płaskowyżu”, tak bardzo wyczekiwanego przez prezesa NBP Adama Glapińskiego.

I, co chyba ważniejsze, nadchodzącej dezinflacji w kolejnych miesiącach. Zresztą coraz większe grono ekonomistów skłania się ku tezie, że inflacja – może po przejściowym skoku w pierwszych miesiącach przyszłego roku – powinna zacząć w końcu spadać. Powodów do stawiania takich prognoz jest co najmniej kilka.

Bo popyt przygasa

Najważniejszym z nich jest to, co dzieje się w tzw. realnej gospodarce z popytem, który jest bazą dla gospodarczego wzrostu. Wszystko wskazuje na to, że popyt przygasa, a proces ten będzie się nasilał.

Skąd to oczekiwanie? Po pierwsze, wskazują na to już pierwsze dane, jak choćby informacje o sprzedaży detalicznej w październiku. Mieliśmy do czynienia z ostrym hamowaniem sprzedaży, jej wzrost realnie wyniósł tylko 0,7 proc. rok do roku. A ekonomiści spodziewali się 3,2-proc. wzrostu.


Zobacz: Konsumpcja hamuje, wzrost PKB też. Są dane o wzroście za III kwartał


Po drugie, inne dane z gospodarki wskazują, że konsumpcji będzie brakować paliwa również w kolejnych miesiącach. Chodzi o tempo wzrostu płac. Już od kilku miesięcy jest ono wolniejsze od tempa wzrostu cen. W październiku było podobnie: nominalny wzrost płac w firmach wyniósł 13 proc. w porównaniu do października rok wcześniej. W tym samym czasie inflacja sięgała 17,9 proc., można zatem z grubsza przyjąć, że realny spadek płac wyniósł 5 proc. A to oznacza, że średnio pracowników firm stać na coraz mniej. Co nie zachęca do robienia dużych zakupów.

Bo złoty się umacnia

Dodatkowym argumentem, jaki mogą podnosić zwolennicy utrzymywania staus quo w polityce pieniężnej jest umocnienie złotego wobec głównych walut. Obserwujemy je od kilku tygodni, szczególnie w kursie dolara. Widać to na wykresie poniżej: dolar słabnie wobec złotego (czy też złoty umacnia się do dolara, jak kto woli) już od pierwszej polowy października. Wtedy trzeba było płacić nawet 5 zł za dolara, teraz kurs wynosi nieco ponad 4,43 zł.

Podobnie jest zresztą w przypadku kursu euro-złotego. Jeszcze w pierwszym tygodniu października za euro płacono prawie 4,90 zł, a obecnie jest to nieco ponad 4,67 zł.

Mocny złoty może działać antyinflacyjnie, bo ceny towarów z importu mogą rosnąć wolniej. W tym paliw. Tym samym umocnienie złotego może być kontrargumentem dla tych, którzy będą mówić o negatywnych skutkach wycofywania się przez rząd z części tarczy antyinflacyjnej. Od nowego roku VAT na paliwa ma wzrosnąć do 23 proc. (dziś wynosi 8 proc.) i na pewno nie będzie już zerowej stawki na gaz (choć jeszcze nie wiadomo, do jakiego poziomu rząd ją podniesie). W normalnym trybie taki skok VAT to oznaczałoby wzrost cen. Ale, mogą teraz powiedzieć „gołębie” z RPP, umocnienie złotego będzie osłabiać ten efekt. I to, że paliwa podrożeją wcale nie jest przesądzone.

Bo rząd zapowiada zaciskanie pasa

Zresztą zapowiedzi rządu można też przekuć na poparcie dla utrzymania stóp bez zmian. Powrót do wyższych stawek VAT oznacza większe wpływy z podatków. A to od biedy można podciągnąć pod tzw. konsolidację fiskalną, o której przedstawiciele rządu ostatnio bardzo chętnie mówią.


Polecamy: Zniesienie 0% stawki VAT na gaz podbije inflację. Jest nowa prognoza Pekao


Konsolidacja fiskalna, czyli mówiąc ogólnie budżetowe zaciskanie pasa, też powinno działać antyinflacyjne i w związku z tym być argumentem za zakończeniem podwyżek stóp procentowych. Wyższe dochody poprzez wzrost podatków oznaczają mniej pieniędzy w kieszeniach konsumentów. Z kolei spadek wydatków budżetowych to też mniej pieniądza w gospodarce, na przykład na inwestycje. Wynik jest ten sam, choć droga dojścia do niego różna: popyt krajowy spada, albo rośnie słabo, co ma wpływ na tempo wzrostu gospodarczego i skalę wzrostu cen.

Czy rzeczywiście Polskę czeka konsolidacja fiskalna – to już zupełnie inny temat. Ale samo jej deklarowanie, co jest równoznaczne z zacieśnianiem polityki fiskalnej to dla zwolenników łagodnej polityki pieniężnej wystarczający powód, by trzymać kurs. I stóp już nie podnosić.

Jak zwiększyć wydatki w budżecie nie strasząc inwestorów. Rząd próbuje pogodzić wodę z ogniem [OPINIA]