Stany Zjednoczone to wciąż ziemia obiecana dla imigrantów przybywających z całego świata – najlepiej jednak radzą sobie tam potomkowie pochodzenia chińskiego i indyjskiego, pisze Bloomberg.
Do przygotowanego przez siebie badania „Międzypokoleniowy awans zawodowy imigrantów w Stanach Zjednoczonych w ciągu dwóch wieków„ ekonomiści Ran Abramitzky, Leah Platt Boustan, Elisa Jácome, oraz Santiago Pérez wykorzystali dane historyczne dotyczące różnic w dochodach pomiędzy synami, a ich urodzonymi poza terytorium Stanów Zjednoczonych ojcami, którzy w trakcie swojej kariery zawodowej w USA znajdowali się wśród 25 proc. najmniej zarabiających w społeczeństwie.
Autorzy badania wzięli pod uwagę tylko mężczyzn, ponieważ, jak wyjaśniają, kobiety często zmieniają nazwisko po ślubie, więc prześledzenie ich losów w danych ze spisów powszechnych w sposób konsekwentny na przestrzeni dekad byłby niemożliwy.
Zgodnie z oczekiwaniami wykazano, że przedstawiciele kolejnych pokoleń imigrantów byli zdolni do znacznego zwiększenia swoich dochodów w porównaniu do swoich ojców.
Co więcej, z awansem finansowym i społecznym radzili sobie lepiej, niż ich koledzy, których ojcowie zarabiali równie mało, ale którzy nie byli imigrantami.
Jak się okazje, istotne różnice występują również pomiędzy przedstawicielami potomków imigrantów różnych narodowości.
Synowie ojców o pochodzeniu chińskim oraz indyjskim trafiali wręcz do wyższej klasy średniej – osoby te były wśród 40 proc. najlepiej zarabiających pracowników w Stanach Zjednoczonych.
Dla porównania, synowie imigrantów brytyjskich, niemieckich czy francuskich wciąż zarabiali mniej niż połowa społeczeństwa, podobnie zresztą jak synowie amerykańskich ojców.
Zgodnie z opinią autora artykułu Noaha Smitha różnica między przedstawicielami różnych narodów może wynikać nie tylko z poszanowania dla wiedzy i pracy wyniesionej z rodzimych kultur, ale także z faktu, że np. imigranci indyjscy oraz chińscy trafiający do USA to zazwyczaj wysoko wykwalifikowani specjaliści, a nie uchodźcy czy robotnicy.
Dlatego też Stany Zjednoczone mogłyby zyskać na zmianach w prawie pozwalających na przyjazd większej ich liczby z krajów swojego pochodzenia.
Autor artykułu proponuje zatem, aby znieść ograniczenia dotyczące liczby tzw. zielonych kart przyznawanych pochodzącym z poszczególnych państw imigrantom. Obecnie ich całkowita liczba wynosi 150 tys. rocznie, a osoby jednej narodowości mogą uzyskać jedynie 7 proc. z nich.
To w oczywisty sposób dyskryminuje ubiegających się o nie przedstawicieli najludniejszych narodów – Indii i Chin.
Zniesienie ograniczeń ma im dać szansę na wzmocnienie amerykańskiej siły roboczej.
Czytaj też: