{"vars":{{"pageTitle":"Zrównoważonego rozwoju miasta możemy się uczyć od starożytnych. Zieleń i światło były ważne [WYWIAD]","pagePostType":"post","pagePostType2":"single-post","pageCategory":["wywiady"],"pageAttributes":["architektura","betonoza","ekologia","gospodarka-odpadami","inteligentne-miasto","nauka","rozwoj-miast","smart-city","urbanistyka","wywiad","zmiany-klimatu","zrownowazony-rozwoj"],"pagePostAuthor":"Katarzyna Mokrzycka","pagePostDate":"28 lutego 2020","pagePostDateYear":"2020","pagePostDateMonth":"02","pagePostDateDay":"28","postCountOnPage":1,"postCountTotal":1,"postID":40483}} }
300Gospodarka.pl

Zrównoważonego rozwoju miasta możemy się uczyć od starożytnych. Zieleń i światło były ważne [WYWIAD]

Inteligentne miasto to nie jest wymysł naszych czasów. O smart city możemy spokojnie mówić już w przypadku miast starożytnych – chociaż oczywiście wówczas nikt tak ich nie nazywał – mówi w wywiadzie z 300Gospodarką prof. Daniela Szymańska.

Prof. Daniela Szymańska wykłada na Katedrze Studiów Miejskich i Rozwoju Regionalnego Wydział Nauk o Ziemi i Gospodarki Przestrzennej UMK. Jest autorką wielu publikacji i książek o inteligentnych miastach oraz zrównoważonej gospodarce miejskiej.

Katarzyna Mokrzycka, 300Gospodarka: Jak ewoluuje definicja i idea smart city na świecie? Nie jest to przecież koncept ostatnich lat, chociaż w Polsce jest popularny od niedawna.

Prof. Daniela Szymańska: Definicja pojęcia smart city zmienia się wraz z postępem technologicznym. Idea się raczej nie zmienia, zmieniają się technologie, które wykorzystujemy do jej realizacji. Mamy znacznie szersze możliwości: ICT, sztuczna inteligencja, nowoczesne rozwiązania proekologiczne. Być może jednak, to co się najbardziej zmienia w ostatnich latach, to świadomość mieszkańców miast, którzy zaczynają zdawać sobie sprawę nie tylko z własnej potrzeby życia wyższej jakości, ale też z konieczności zadbania o swoje miasto.

W lokalnej skali dobrze to widać w projektach budżetów obywatelskich, w których mieszkańcy proponują władzom miejskim swoje pomysły na zagospodarowywanie publicznej przestrzeni. Chcą więcej zieleni w miastach, więcej ścieżek rowerowych i miejsc do parkowania rowerów, więcej automatów do zwrotu plastikowych opakowań itp.

Bycie „smart”, czyli inteligentne miasto, od zawsze oznacza tak naprawdę zrównoważony rozwój miasta, uwzględniający potrzeby mieszkańców i szanujący środowisko, w którym funkcjonujemy. Bo inteligentne miasto, to nie jest wymysł naszych czasów.

O smart city możemy spokojnie mówić już w przypadku miast starożytnych – chociaż oczywiście wówczas nikt tak ich nie nazywał – w starożytnej Mezopotamii, miastach hinduskich czy chińskich. Już wtedy zwracano uwagę na funkcjonalne rozplanowanie ulic, budynków, budowli sakralnych, pałaców i budowli publicznych, placów, traktów i ciągów komunikacyjnych, określano optymalną wielkość miast, ich ulokowanie itp.

W starożytnym Babilonie, w XVII w. p.n.e., który stanowił ważny ośrodek handlu i rzemiosła, odnajdujemy prawzory „wiszących ogrodów” na płaskich dachach i tarasach pałacowych. Idea ogrodów na dachach przeżywa dziś prawdziwy renesans i wynika z troski o jakość środowiska i o zwiększanie powierzchni terenów zielonych w miastach.

Mało tego, budowano z ekologicznych materiałów – gliny, piasku, słomy, obornika, śruty ryżowej, wykorzystując naturalne lepiszcze, jakim był czosnek i jaja przepiórcze. Z licznych opisów miast średniowiecznych wynika, że ówcześni budowniczowie starali się w niektórych miastach wcielać ideę optymalnego potencjału energetycznego, np. orientując budynki w odpowiednim kierunku, tworząc patia, które stwarzały korzystny mikroklimat, zabudowując rynek na tzw. godzinę 11.00, by do każdej pierzei docierały promienie słoneczne.

Rzym do dziś jest przecież przykładem nowoczesnych rozwiązań. Wspaniałe przykłady mamy także z Polski, z okresu renesansu – np. Zamość. Możemy się od nich uczyć zrównoważonego rozwoju miasta. Zieleń czy światło były ważne.

Kierowano się intuicją, modą czy potrzebami mieszkańców?

Te elementy się uzupełniały. W antycznej Grecji, obok budowniczych także filozofowie i lekarze zajmowali się zagadnieniami idealnej zabudowy miast-państw. Zieleń nie tylko przecież poprawiała estetykę miasta, ale tworzyła przyjazny mikroklimat, oczyszczała powietrze, zmniejszała temperaturę powietrza w lecie, w zimie zaś dawała ciepło. Odpowiednie rozplanowanie dawało komfort poruszania się, ale tez tzw. Przewietrzenie miasta.

Kiedy to się zaczęło zmieniać? Kiedy idea smart city zagubiła się w wielkim mieście?

Dopiero w XIX i XX wieku. Budowanie miast zaczęło się psuć w czasie rewolucji przemysłowej. Pojawił się kapitalizm. Idea smart została wówczas zatracona przez chęć szybkiego zarabiania w mieście i na mieście. Między 1820 rokiem a 1930 liczba ludności na świecie wzrosła z miliarda do 2 mld. A ludzie masowo ruszyli do miast.

Szybko rozbudowywali miasta i szybko budowali nowe, by szybko móc w nich zamieszkać. Szybko oznacza, że najczęściej bez dobrego zaprojektowania. Zapomniano tę niemal naturalną staranność kształtowania miasta. Niektóre z nich nie nadążały rozwojowo, a inne po prostu zatraciły się w pogoni za zyskiem. Marzeniem i celem życia każdego przemysłowca stały się dymiące kominy.

Od XVIII do XX wieku czynnikiem, który spowodował, że miasta odsunęły na bok myślenie o zrównoważonym rozwoju był przemysł. Czy możemy przyjąć, że na przełomie XX i XXI takim czynnikiem stał się sektor deweloperski?

Przełom wieku XX i XXI przywrócił do łask ideę smart city! Dziś przybiera ona różne koncepcje zasad zrównoważonego rozwoju i dzieje się tak we wszystkich wymiarach życia i działalności człowieka w mieście: społecznym, ekonomicznym, przestrzennym, środowiskowym, ekologicznym. W praktyce przejawia się to kontrolowaniem zabudowy miejskiej, zazielenienia miast, poprawy gospodarki odpadami i wodno-ściekowej, wdrażaniem niskoemisyjnego transportu, pasywnego budownictwa czy korzystania z odnawialnych źródeł energii.

A deweloperzy? Czy to nie ich złym decyzjom „zawdzięczamy” chaos w wielu miastach? Brak osiedlowej zieleni, komicznie małe place zabaw wciśnięte między garaże albo brak drożnych dróg dojazdowych do wielkich osiedli?

W wielu przypadkach to prawda, ale nie można mierzyć wszystkich deweloperów jedną miarką. Ziemia w mieście kosztuje coraz więcej i to prawda, że czasem deweloperzy próbują zdyskontować swoją inwestycję stawiając zbyt wiele na zbyt małym terenie, nie zapewniając ludziom usług, infrastruktury, terenów zielonych, ale to się zmienia. Są liczne przykłady harmonijnego i optymalnego rozplanowania nowych osiedli mieszkaniowych, zazieleniania itp.

Gdy spojrzymy na zagospodarowanie przestrzeni, to często widać, że całe kwartały nie były zbyt dobrze przemyślane. Jest ciasno, okno w okno.

Najczęściej to wynika z braku miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego. W efekcie miasta są poszatkowane inwestycjami realizowanymi na podstawie decyzji o warunkach zabudowy.

Ale czy właśnie to nie jest zadanie dla władz miasta, które chce się mądrze rozwijać?

Chcę podkreślić, że nie ma nic złego w zabudowywaniu obszarów wewnątrz miasta. Wykorzystywanie wewnętrznych przestrzeni w mieście jest mądrzejszym rozwiązaniem niż rozlewanie się miasta, które wiąże się z kolei z koniecznością rozbudowywania transportu.

Włodarze miast inwentaryzują swoją przestrzeń miejską, sprawdzając, jakie grunty mają jeszcze wolne, by tam móc budować. Wykorzystując przestrzeń bezwzględnie należy jednak brać pod uwagę zapewnienie potrzeb mieszkańców. I to nie tylko mieszkańców „swojego” osiedla.

Bardzo złym trendem jest zamykanie miejskiej przestrzeni. Zamknięty teren tnie miasto na elementy, niejako unicestwia wspólną przestrzeń. Jeśli potrzebujemy więcej prywatności, zamiast płotem lepiej odgradzać się pasmem zieleni; już starożytne miasta miały swoje parki i ogrody – to także jest przejaw inteligencji miasta.

Czy miasta po ostatnich trzech dekadach intensywnej rozbudowy mają jeszcze w swoim obszarze przestrzeń do zagospodarowania?

Oczywiście, że tak. Istnieje choćby wiele gruntów poprzemysłowych po zamkniętych fabrykach. Na tej bazie można kreować nową przestrzeń.

A co, gdy wkrótce skończą nam się do zagospodarowania przestrzenie po starych fabrykach? Zrobi nam się jeszcze ciaśniej?

W krajach wysokorozwiniętych liczba ludności spada, także w Europie. Zmniejsza się też liczba ludności w miastach w Polsce. 40 lat temu w miastach mieszkało 68 proc. Polaków, w tej chwili to 61 proc. Nadmierny tłok na razie nam nie grozi.

W krajach rozwiniętych o inteligentnych miastach mówi się przede wszystkim w kontekście nowoczesnej infrastruktury telekomunikacyjnej (ICT) i nowych technologii. Fascynację nowymi technologiami widać w wielu europejskich miastach, wcale nie tylko największych, uważanych za wzory bycia smart.

Bardzo często małe miasta sięgają po nowoczesne rozwiązania i technologię, żeby podnieść swój prestiż – instalują inteligentne oświetlenie, czujniki ruchu, elektroniczne tablice pokazujące nie tylko za ile przyjedzie miejski autobus, ale także, gdzie się w obecnej chwili znajduje itd.

Może smart city to po prostu miejska moda, która przeminie?

Nie, z całą pewnością nie. Od mody można uciec, od przemyślanego rozwoju miasta nie da się uciec. Wymuszają go okoliczności i potrzeby. Jeśli mieszkańcy widzą, że dzięki pewnym działaniom władz żyje im się lepiej to nie tylko to aprobują, ale wręcz domagają się więcej. W miejskim tyglu to sami mieszkańcy są kreatorami nowych rozwiązań.

Widzę zmianę w podejściu polskich miast – wiele z nich wprowadza transport niskoemisyjny przestrzeń się zazielenia, pojawiają się domy pasywne, czyli eko-budownictwo, miasta współpracują też ze sobą w zakresie gospodarki odpadami. Są miasta gdzie to mieszkańcy uświadamiają władzom konieczność pewnych zmian, a są takie, w których lokalni liderzy sami je inicjują, często wyjaśniając mieszkańcom potrzebę pewnej reorganizacji czy inwestycji. Owi liderzy, którzy potrafią wokół pewnych idei zgromadzić ludzi to bardzo ważny element całego procesu. To bardzo ważne, aby mieszkańcy byli przekonani do podejmowanych działań.

Czy wielkie pieniądze są nieodłącznym elementem tych zmian? O to chyba najbardziej martwią się samorządowcy.

Przemyślane decyzje liczą się znacznie bardziej. Niepoważne byłoby argumentowanie, że nie stać mnie na wdrażanie idei zrównoważonego rozwoju. Zwykle to oznacza strach przed podejmowaniem decyzji. Warto się przełamać, wyjść poza standardowe myślenie, czasami podejmować decyzje wykraczające poza jedną kadencję.

Jak dowiodły miasta brazylijskie, żeby osiągnąć efekt niekoniecznie muszą być zainwestowane duże pieniądze. I niekoniecznie trzeba zaczynać od drogich nowoczesnych technologii. Czasem wystarczy podjąć decyzję o tym, żeby nie betonować każdego skrawka przestrzeni i dać miastu szansę na złapanie haustu wody – dla zieleni miejskiej czy do spłukiwania ulic. Filtracja wody, mały drenaż, mała retencja, odpowiednia wysokość budynków, panele fotowoltaiczne – to są inwestycje, które nie pochłaniają wielkiego kapitału, a dają wspaniałe efekty.

Co jest najważniejsze, gdy miasto dopiero zaczyna podejmować takie działania? Gdy jest na początku drogi.

Najważniejsze: inteligentne miasto nie gra jednym palcem – musi grać akordami, wtedy uzyska harmonijną muzykę. Miasto musi myśleć o wielu aspektach. Zrównoważony rozwój to nie jest slogan. Mówiliśmy już o zagospodarowaniu przestrzeni i zieleni; gospodarka miasta musi być nie tylko produktywna, ale i elastyczna.

Zbyt często miasta opierają swoje funkcjonowanie tylko na jednym profilu działalności. Mamy w Polsce co najmniej kilka przykładów miast, które opierają się na jednej firmie wydobywczej czy na jednym dużym zakładzie produkcyjnym. I kilka takich, które już zaliczyły swoją dekoniunkturę właśnie ze względu na upadek działalności głównego pracodawcy. Nad zmianą tego władze miejskie powinny pracować. Jeśli koniunktura na rynkach spadnie, to mieszkańcy miasta stracą pracę i dochody, a miasto zacznie podupadać.

W ograniczeniu zanieczyszczeń motoryzacyjnych może pomóc nie tylko ekologiczny transport, ale przede wszystkim ograniczenie transportu jako takiego. W tym pomaga wprowadzanie rozwiązań online w kolejnych dziedzinach: załatwianie spraw administracyjnych, podstawowe e-porady medyczne itp.

Kolejna rzecz to inteligentne zarządzanie środowiskiem, czyli racjonalne gospodarowanie zasobami, jakie posiadamy nie tylko w mieście, ale w ogóle na planecie. Inteligencja miasta powinna się przejawiać m.in. w odpowiedzialności za to, co po sobie pozostawimy. To w miastach mieszka niemal 60 proc. obywateli Ziemi – konsumentów światowych zasobów.

Czy to kwestie środowiskowe wyznaczają dziś trendy smart city?

Powiedziałabym, że nie wyznaczają, ale podtrzymują. To dobrze, że nauczyliśmy się w świecie zachodnim dostrzegać problemy zanieczyszczonego środowiska. Brazylijska Kurytyba już na przełomie lat 80. i 90. XX w. Zachęcała mieszkańców do dbałości o środowisko. Zbierane odpady można tak było wymieniać na talony na odzież, szkolne podręczniki czy żywność.

Wszystkie duże miasta europejskie wysyłały swoich ludzi do Brazylii żeby na własne oczy zobaczyli, jak można zarządzać tą sferą w mieście. Dziś jeżdżą tam niemal wyłącznie autobusy miejskie – mało kto korzysta z własnego transportu. Co więcej, jeżdżą na biogaz wytwarzany z odpadów. Bo inteligentne miasto nie wyrzuca odpadów tylko je przerabia. Jeśli stworzy się odpowiednie mechanizmy i przygotuje do tego mieszkańców odpady przestają być śmieciami, a stają się dobrem narodowym

Odpady dobrem narodowym?

Są wymuszonym dobrem narodowym – bo skoro już są, uczyńmy z nich korzyść. W tym celu musimy je umieć nie tylko segregować – recykling to już za mało, ważny jest także upcykling czyli przetwarzanie. Wiedeń na przykład słynie z tego, że wszystkie własne odpady, a także odpady miejscowości podmiejskich przetwarzane są na energię elektryczną, dzięki czemu miasto jest niemal samowystarczalne, jeśli chodzi o prąd. Przyszłość to zaś bioodpady. Tam gdzie jest dużo ludzi zawsze będzie dużo bioodpadów.

To niestandardowe, nowoczesne myślenie, które w Brazylii było popularne już 30 lat temu. Wychodząc ponad standardowe myślenie można osiągnąć znacznie więcej niż tylko sięgając po nowoczesną technologię. Oczywiści, nikt nie neguje postępu, ale Kurytyba to był prawdziwy fenomen. Jej śladem poszedł Wiedeń czy Haga.

[tu włącza się do konwersacji sztuczna inteligencja – chwilę po wymianie zdań na temat deweloperów i zakupu działek budowlanych, pani profesor dostała SMS z propozycją inwestycyjną.]

Czy polityka klimatyczna w ciągu najbliższych 10-20 lat stanie się głównym wyznacznikiem dla działań w miastach? Mówiąc inaczej, czy problemy z ochroną środowiska i klimatem są największym problemem miast?

Chciałabym to przedstawić z odwrotnej strony. Miasto zawsze będzie dla środowiska czynnikiem ryzyka, ale też pewne przedsięwzięcia pro-ekologiczne da się przeprowadzić tylko w mieście i to w dużym mieście. Bardzo często gospodarka obiegu zamkniętego wymaga wręcz współpracy kilku miast, np. nie opłaca się prowadzić spalarni śmieci na rzecz jednej gminy. Nikt nie buduje biogazowni dla jednej wsi.

To byłoby niewątpliwie bardzo interesujące gdyby w małych miejscowościach pojawiły się o elektryczne autobusy, ale tylko wymiana dużego taboru w mieście przyniesie rzeczywistą różnicę w poziomie zanieczyszczeń. Presje związane z zanieczyszczeniem środowiska zawsze łatwiej rozwiązywać w dużych aglomeracjach.

Na których miastach warto się więc dziś wzorować?

Na pewno warto patrzeć na miasta naszego zachodniego sąsiada, np. Monachium, ale także nieco dalej – na Malmö, Grenoble czy Sztokholm. Wśród dużych miast warto mieć na oku Wiedeń, Kopenhagę, Berlin, Londyn.

>>> Czytaj też: 300Research: Raport „Samorządy przyszłości – przewodnik po najlepszych praktykach ze świata”