Od ponad roku inflacja w Polsce jest powyżej celu banku centralnego. Po raz pierwszy od dekad tempo wzrostu cen jest dwucyfrowe. Czy można było tego uniknąć? Czy obecna inflacja to tylko putinflacja? Czy NBP i rząd stanęły na wysokości zadania, a mix polityki pieniężnej i budżetowej jest optymalny? Z tymi pytaniami zmierzyli się uczestnicy debaty makroekonomicznej 300Gospodarki.
Wybuch wojny w Ukrainie doprowadził do silnych przetasowań na rynkach surowców energetycznych. Wzrost cen amerykańskiej i europejskiej ropy, kolejne rekordy cen gazu wywołane rosyjskim szantażem gazowym, ostro drożejący węgiel, prowadzą z kolei do skokowego wzrostu cen energii. A te na całym świecie, także w Polsce, nakręcają inflację do poziomów nie widzianych od dekad.
Ale czy inflacja w Polsce to tylko efekt drożejącej energii? Jeszcze przed pandemią tempo wzrostu cen było u nas wyższe, niż zakłada to cel NBP. W czasie pandemii Polska mieliśmy cały czas kilkuprocentową inflację mimo spadku PKB. A z jej coraz silniejszym wzrostem borykamy się od ponad roku. Bo zaczął się on znacznie wcześniej, niż Putin najechał Ukrainę.
Kolejna debata makroekonomiczna 300Gospodarki poświęcona była właśnie takim rozważaniom. Zaprosiliśmy do niej ekonomistów: Piotra Bielskiego z Santander Bank Polska, Monikę Kurtek z Banku Pocztowego, Grzegorza Maliszewskiego z Banku Millennium i Ernesta Pytlarczyka z Pekao SA.
Czy inflacja to tylko putinflacja?
Ernest Pytlarczyk, główny ekonomista Pekao 40 proc. inflacji przypisuje obecje sytuacji geopolitycznej.
– Najpierw to był szantaż gazowy Rosji, później wojna w Ukrainie, po drodze wzrost kosztów CO2. Problem z inflacją ma większość krajów, ale widać podział Wschód – Zachód. Nasza cześć Europy ma wyższą inflację, w koszyku ma większy udział energii i żywności – wylicza Pytlarczyk.
Jego zdaniem, w inflacji bazowej putinflacja to 2 do 3 pkt proc., a prawa do emisji CO2 to nawet 1,5 pkt proc.
Ale Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium, zwraca uwagę na popytowy charakter inflacji jeszcze przed wybuchem pandemii.
– Wzrost PKB był napędzany przez konsumpcję. Po wybuchu pandemii spotęgowały się dwa czynniki: stymulacja popytu i brak stymulacji podaży. Czynniki wynikające z pandemii i wybuchu wojny spotęgowały więc zjawiska które były widoczne w polskiej gospodarce już wcześniej – mówi.
Maliszewski dodaje, że w pandemii mięliśmy do czynienia z potężna stymulacją, która doprowadziła do dużego wzrostu płynności.
– W połączeniu z akumulowanymi oszczędnościami doprowadziło to do silnego impulsu popytowego. W mojej ocenie mieliśmy zbyt długi okres wsparcia gospodarki, także wtedy, gdy już było wiadomo, że gospodarka potrafiła funkcjonować, a aktywność ekonomiczna szybko powracała na wysokie poziomy. Mimo to nadal utrzymywany był impuls i fiskalny i monetarny – podkreśla ekonomista banku Millennium.
Piotr Bielski z Santander Bank Polska zwraca uwagę, że wysoka inflacja jest potężnym problemem na całym świecie. Ale w Polsce złożyło się na nią wiele czynników i już przed pandemią nasza gospodarka zaczęła się przegrzewać.
– Po pandemii żywiołowo odbijała. Równolegle zaczął się kryzys na rynkach surowcowych, później do tego doszła wojna. Mamy wiec kombinację globalnej presji inflacyjnej która wynika z kryzysu na rynku energetycznym i żywnościowym, zakłóceń w łańcuchach dostaw i czynników wewnętrznych, jak choćby rynek pracy mocno napięty po pandemii – wymienia Piotr Bielski.
Na pytanie o to, czy NBP popełnił zatem błąd już pod koniec 2019 r. ignorując sygnały z rynku Monika Kurtek, główna ekonomistka Banku Pocztowego przekonuje, że to nie był jeszcze moment na reakcję ze strony RPP i banku centralnego, ale już należało się zastanawiać nad tym, jakie kroki podjąć.
– W czerwcu 2019 r. przeszliśmy przez środek celu inflacyjnego NBP – inflacja wyniosła wówczas 2,6 proc. a do końca roku zbliżaliśmy się do górnej granicy odchylenia od celu czyli 3,5 proc. Jednocześnie zaczęło spadać tempo wzrostu gospodarczego – mówi Monika Kurtek.
– Momentem, gdy RPP naprawdę powinna się była zastanawiać co robić był czas podwyżek cen gazu dla gospodarstw domowych. Ale przyszła pandemia, która zmieniła sytuację i prognozy gospodarcze. Myślę, że gdyby pandemii nie było RPP zaczęłaby podnosić stopy procentowe już w II kwartale 2020 roku – dodaje ekonomistka.
Ekonomiści zgadzają się co do tego, że inflacja byłaby niższa, gdyby nie wybuchła wojna na Ukrainie.
Czy jednak podwyżki stóp procentowych mogłyby być mniejsze gdyby nie wybuchła wojna i nie pojawiła się putinflacja? Nasi eksperci uważają, że to wcale nie jest takie pewne.
– W pewnym sensie ten wzrost kosztów życia wykonuje część pracy za bank centralny, wygaszając popyt i w ten sposób tłumiąc przyszłą inflację wynikającą z napięć na rynku wewnętrznym – mówi Piotr Bielski.
Tarcza antyinflacyjna: sposób na walkę z inflacją, czy problem dla RPP?
Dotąd w ramach wsparcia antyinflacyjnego pojawiły się: obniżki podatków dochodowych, nowe transfery socjalne (14 emerytura), amortyzowanie podwyżek cen przez obniżki stawek VAT, wakacje kredytowe, czy dotacje na zakup węgla do ogrzewania domów.
Ernest Pytlarczyk uważa, że w decyzjach rządu nie ma nic zaskakującego.
– Trudno się spodziewać, że w obliczu wojny będziemy udawać, że nic się nie zmieniło. W całej Europie fiskalizacja jest w tej chwili w głównym nurcie. Rządy próbują zamortyzować skutki wydarzeń geopolitycznych. Dziś w inflacji widać głównie kwestie dotyczące energii – mówi ekonomista Pekao.
Zdaniem Moniki Kurtek, tarcze antyinflacyjne powinny być przedłużane.
– Przypomnijmy, że tarcze antyinflacyjne zostały wprowadzone jeszcze przed wybuchem wojny. Polska była jednym z pierwszych krajów który takie osłony wprowadził, jeszcze nie było wiadomo, że wybuchnie wojna. Zakładam, że będą działać w 2023 roku. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że w styczniu, gdy już wiemy, że czekają nas podwyżki cen energii i gazu, tarcza miałaby zostać zakończona. Być może nawet pojawią się kolejne – uważa ekonomista Banku Pocztowego.
Eksperci przyznają, że są to olbrzymie koszty dla finansów publicznych.
– Inflacja nie znika przecież, jest przenoszona z gospodarstw domowych i firm na finanse publiczne. Pytanie jak długo będzie można to robić. Przewiduję, że globalny proces wzrostu inflacji będzie wieloletni – mówi Monika Kurtek.
Próbując określić już dziś bilans zysków i strat wzmożonego zaangażowania państwa w pomoc przeciwko skutkom inflacji Grzegorz Maliszewski mówi, że znacząco wzrośnie presja na deficyt sektora finansów publicznych i na równowagę makroekonomiczną.
– Tego typu działania mają formę stymulacji fiskalnej wiec potencjalnie mogą powodować, że sprowadzanie w dół inflacji nie mającej związku z cenami energii może postępować wolniej – uważa.
Zwraca też uwagę na inny aspekt globalnych działań osłonowych.
– Rządy nie będą mogły prowadzić tak ekspansywnej polityki wsparcia przez bardzo długi okres, dlatego w moim ocenie warto aby działaniom socjalnym i redystrybucyjnym towarzyszyły takie, które z jednej strony miałyby na celu zmianę nawyków społecznych, z drugiej szereg działań mających na celu poprawę efektywności energetycznej, rozbudowę alternatywnych, odnawialnych źródeł energii. Bo ceny energii będą wysokie i rządy w pewnym momencie nie będą już mogły prowadzić takich form wsparcia, jak obecnie – podkreśla główny ekonomista Banku Millennium.
Piotr Bielski zgadza się, że konieczność działań osłonowych jest bezdyskusyjna, ale dyskutować warto o odpowiednim zaprojektowaniu tych działań. Zwłaszcza, że wyraźny jest, jego zdaniem, i będzie w przyszłości także wzrost kosztów finansowania długu.
– W sytuacji tak ogromnego wzrostu kosztów życia potrzebne są ogromne środki, by złagodzić niepożądane skutki, ale im większa skala tych nakładów, tym bardziej nie powinno się na ślepo rozrzucać pieniędzy po gospodarce – mówi ekspert Santander Banku.
Jako przykład działania „bez sensu” wskazuje wakacje kredytowe.
– To rozwiązanie, które nie jest skierowane do tych grup, które trzeba chronić przed wzrostem kosztów życia. W efekcie będzie rosło obciążenie finansów publicznych – uważa Bielski.
Czy to już koniec ery ultra niskich stóp procentowych?
Zapytaliśmy też naszych dyskutantów, czy ich zdaniem obecny wzrost inflacji oznacza koniec ery ultra niskich stóp procentowych. W większości gospodarek banki centralne na przyspieszenie tempa wzrostu cen odpowiedziały zaostrzeniem polityki pieniężnej.
– To nie jest definitywny koniec niskich stóp, zwłaszcza w Europie – uważa Ernest Pytlarczyk. I zwraca uwagę, że rynki wyceniają obniżki stóp już na 2023 rok, ale są dość sceptyczne co do tego, jak niskie będą w dalszej przyszłości.
– Europa jest długoterminowo skazana na niskie stopy procentowe. Tym bardziej, że finansowanie bardzo kosztownych przedsięwzięć w sektorze energetycznym jest dużo łatwiejsze przy niskich stopach procentowych – mówi Pytlarczyk.
Stopniowe wyhamowanie zaostrzania polityki pieniężnej nastąpi też w Polsce. Monika Kurtek spodziewa się jeszcze kilku niewielkich podwyżek stóp do końca tego roku.
– Stopy jednak wrócą na niższe poziomy, bo wymusi to okres spowolnienia, a może nawet recesji – czego nie można wykluczyć. Zapowiada to także prezes banku centralnego – mówi Monika Kurtek.
Sytuacja będzie dynamiczna, podkreślają nasi rozmówcy, bo gospodarka działa w otoczeniu czynników chrakteryzujących się dużą niepewnością.
Wzrost gospodarczy – spowolnienie czy recesja?
Energetyka, niedobór gazu, ceny energii, kwestia konieczności szybkiej transformacji na odnawialne źródła najczęściej pojawiały się w dyskusji. Ekonomiści są zgodni co do tego, że to ceny surowców i energii będą czynnikiem decydującym zarówno w walce z inflacją, jak i w walce o utrzymanie wzrostu gospodarczego.
Grzegorz Maliszewski ocenia , że czeka nas bardzo silne hamowanie, ale z wysokich obrotów.
– Drugi kwartał pokazuje, że wzrost silnie spowalnia. Nie załamała się jednak aktywność inwestycyjna firm dużych i średnich, w II kwartale dynamika inwestycji przyspieszyła – wskazuje dobre sygnały Maliszewski.
Recesja techniczna jest najbardziej prawdopodobna zdaniem naszych rozmówców.
– Nie można jednak wykluczyć nawet rocznych ujemnych dynamik PKB. Miejmy nadzieję, że hamowanie i dekoniunktura nie doprowadzi do radykalnego wzrostu bezrobocia, wtedy będziemy mieć szansę, że to spowolnienie będzie krótkotrwałe – dodaje Grzegorz Maliszewski.
Monika Kurtek uważa, że nawet gdyby wojna na Ukrainie zakończyła się na przełomie roku to nie spowodowałoby to natychmiastowego odblokowania podaży na rynkach energetycznych, ale byłoby bardzo dużym impulsem dla poprawy nastrojów.
Ernest Pytlarczyk ocenia zaś, że najtrudniejszym okresem będzie najbliższe półrocze.
– Zima będzie sroga – mówi ekonomista Pekao SA. Ale w dalszej perspektywie gospodarka powinna wrócić do trendu wzrostowego.
– Możemy mieć przyzwoity, relatywnie wysoki wzrost gospodarczy na poziomie 3-4 proc. w ciągu najbliższych 3-4 lat – uważa Pytlarczyk.
Podobną prognozę przedstawia Piotr Bielski.
– Najbliższe kwartały będą ciężkie, weszliśmy w fazę ostrego hamowania. Liczymy na to, że później, w 2023 r., zaczniemy się odbijać – mówi ekonomista i podkreśla, że nie będzie łatwo.
Dlaczego? Bo ceny energii będą wysokie, a starych zapasów surowców już mieć nie będziemy.
– Po tej zimie zejdziemy zapewne z zapasami energii do zera, zaczniemy je odbudowywać z niższych poziomów niż w tym roku. To nie jest tak, że przetrwamy zimę i już będzie z górki – mówi Bielski.
Całość dyskusji dostępna tutaj:
Polecamy również:
- Litwiniuk z RPP uważa, że jest jeszcze miejsce na podwyżki stóp procentowych
- PKB w Polsce spadł. Recesja na horyzoncie. Co to oznacza dla kredytobiorców
- Wysoka inflacja i gospodarcze spowolnienie. Tłumaczymy czym jest stagflacja
- Czerwone wyspy spadków PKB. Wojna zaszkodziła Polsce bardziej niż innym