Ceny chleba w połowie roku mogą być wyższe nawet o jedną piątą niż rok wcześniej. Tarcza antyputinowska może tego nie zatrzymać – uważa Jakub Olipra, ekonomista Credit Agricole Bank Polska i Szkoły Głównej Handlowej.
Marek Chądzyński, 300Gospodarka: Rząd ogłosił tzw. tarczę antyputinowską. Chce uruchomić dopłaty dla rolników, by przeciwdziałać wzrostowi cen żywności. Czy to będzie skuteczne?
Jakub Olipra: Ludzi najbardziej interesuje to, ile zapłacą za żywność w sklepie – obawiam się, że dopłaty niczego tu nie zmienią. Ceny żywności u nas są pochodną tego, co się dzieje na światowych rynkach, a tam nie ma znaczenia, jakie koszty produkcji mają nasi producenci.
Natomiast bez wątpienia jest to pomysł, który poprawi dochodowość produkcji rolnej. Przy czym nie jestem pewien, czy każdej jednakowo. Program wygląda tak, jakby był konstruowany głównie z myślą o produkcji roślinnej: bezpośrednia dopłata do hektara ma być wyższa w przypadku upraw i wynosić 500 zł w porównaniu do 250 zł w przypadku pastwisk. Do tego mowa jest o negocjacjach z Unią Europejską dopłat do nawozów.
Hodowcy zwierząt nie skorzystają?
Skorzystają, ale w mniejszym stopniu. Wzrost cen zbóż oznacza dla nich wzrost cen pasz, a więc kosztów produkcji. Nie zawsze jest tak, że hodowca ma swoją paszę z własnych upraw. Są tacy, którzy ją kupują na rynku. Ich sytuacji tarcza nie poprawi.
O ile zatem zdrożeje żywność w tym roku?
Jest to trudno prognozować, bo sytuacja jest bardzo dynamiczna. Dużo zależeć będzie od dalszego przebiegu wojny w Ukrainie. Ale jest wysokie prawdopodobieństwo, że dynamika cen żywności w tym roku, nawet przy przedłużeniu tarczy antyinflacyjnej do końca roku, będzie oscylować wokół 10 proc. Oczywiście niektóre kategorie będą drożeć silniej, np. produkty zbożowe. Tam już w najbliższych miesiącach wzrost cen może przebić 20 proc. rok do roku.
Gdy mówi pan o produktach zbożowych, to które ma pan na myśli?
Pieczywo, makarony, mąka. Stąd najbardziej zaboli cena chleba.
Chleb podrożeje o 20 proc.? Kiedy?
Pewnie już w czerwcu. Ale np. ceny olejów i tłuszczów będą w tym czasie rosły już o 30 proc.
A mięso? Skoro wzrost cen zbóż oznacza droższą paszę, co podbija koszty hodowli zwierząt, to mięso też powinno zdrożeć.
Tu sprawa jest bardziej złożona. Ceny pasz już idą w górę, hodowcy już mają wyższe koszty produkcji. Ale jest pytanie, w jakim stopniu będą w stanie je przerzucić na przetwórców. A potem przetwórcy – na sieci handlowe, które z kolei dopiero ustalą cenę na półkach. Ten proces trochę potrwa, będzie pewne opóźnienie. Ale można bezpiecznie przyjąć, że skutki zobaczymy w drugiej połowie roku.
I o ile ta cena wzrośnie?
Tu prognozę zaburzają różne dodatkowe czynniki, np. wysokie ceny drobiu z poprzedniego roku, wywołane ptasią grypą. Dlatego przypadku mięsa może więc nie być już tak spektakularnych wzrostów, bo i tak jest drogo. Według naszej prognozy średnioroczny wzrost cen w tej kategorii w tym roku wyniesie średnio ok. 3,7 proc. Przy 17,7 proc. średnim wzroście ceny pieczywa to niewiele.
Czy bezpieczeństwo żywnościowe Polski jest zagrożone?
Jeszcze przed wybuchem wojny zwracałem uwagę, że będzie ona uderzać w bezpieczeństwo żywnościowe krajów uzależnionych od importu zboża. My nie jesteśmy uzależnieni od importu, co więcej, sami jesteśmy eksporterem zbóż. Z punktu widzenia Europy czy Ameryki Północnej nie ma bezpośrednio znaczenia, czy na rynku będzie zboże z Ukrainy czy nie, ponieważ same mają jego duże nadwyżki. Owszem, nie zmienia to faktu, że konsumenci odczują to w swoich portfelach, jednak te regiony na ogół na tyle zamożne, że ludzie będą w stanie ponieść ten dodatkowy koszt.
A kogo nie będzie stać?
W dużo gorszej sytuacji są kraje, w których nie można uprawiać zboża, takie, które są uzależnione od importu. Na przykład Egipt i cała Afryka Północna, czy Indonezja. Dla nich wojna na Ukrainie jest dużym zagrożeniem dla bezpieczeństwa żywnościowego.
Jest jeszcze jeden wątek. Na ogół mówi się o tym, że w wyniku wojny może zniknąć eksport zbóż z Ukrainy. To ryzyko widzimy w tej chwili w cenach na świecie. Ale dużą niewiadomą jest też to, co zrobi Rosja ze swoim eksportem.
Celowo zatrzyma eksport?
Rosja ma dwa powody, żeby istotnie ograniczyć, albo wręcz wstrzymać dostawy swoich zbóż. Pierwszy to stabilizowanie cen na rynku wewnętrznym. Zakładając wzrost inflacji, rząd w Moskwie może w ten sposób chcieć poprawić bezpieczeństwo żywnościowe u siebie. Zresztą, Rosja przygotowywała się do tego. Embargo nałożone przez Rosję na zachodnią żywność w 2014 r. było ważnym elementem strategii pozbycia się zachodniej konkurencji z rynku i odzyskiwania samowystarczalności żywnościowej. Dlatego może się dziś wyizolować ze światowego rynku żywności, bo jest w stanie sama się wyżywić.
Drugim powodem wstrzymania eksportu może być chęć destabilizacji politycznej w krajach Południa. Mamy doświadczenia z arabskiej wiosny ludów, która przecież została wywołana wysokimi cenami żywności na początku poprzedniej dekady.
Jaką korzyść Kreml mógłby z tego mieć?
Rosja doprowadzając do czegoś podobnego, jak arabska wiosna ludów, zdestabilizuje te biedniejsze regiony, co będzie miało konsekwencje dla Zachodu. Np. może zwiększyć presję migracyjną, czy zagrozić interesom gospodarczym Zachodu w tych krajach. Taki scenariusz też trzeba brać pod uwagę.
Rosjanie zablokowali Ukrainie dostęp do morza. To zagrożenie dla światowego handlu zbożem