Niemieckie społeczeństwo w swoich głowach wykonało już przewrót – popiera dozbrajanie Ukrainy. Ale elity polityczne jeszcze do końca tego nie przetrawiły. W tym przede wszystkim kanclerz, który sam zaprezentował nowy plan – mówi Adam Traczyk, wiceszef think tanku Global.Lab.
Katarzyna Mokrzycka, 300Gospodarka: Czy Niemcy rozpoczęły realizację tak szumnie zapowiedzianej siedem tygodni temu nowej polityki? Miał być wielki zwrot w polityce wschodniej czyli wobec Rosji, odejście od jej węglowodorów, miało być dozbrajanie nie widziane od wojny, miał być zwrot ku Ukrainie. Gdy się dziś patrzy na decyzje Berlina, tego jednak nie widać.
Adam Traczyk: Rozpoczęły, ale realizują wolniej, niż się spodziewałem. Widzimy już zasadniczy zwrot w polityce energetycznej, przestawienie torów w kierunku dywersyfikacji źródeł energii na rzecz odejścia od rosyjskich surowców. Widzę wyraźnie, jak wielką pracę wykonuje tu minister gospodarki i klimatu Robert Habeck.
Widzi pan w Niemczech odejście od rosyjskich surowców?
Tak, a zaraz dojdę do tego „ale”, które i pani, i większość obserwatorów zapewne ma na myśli.
Strategiczne odejście naprawdę jest w toku. Do lata Niemcy zamierzają odejść od rosyjskiego węgla, do końca roku mają się praktycznie uniezależnić także od rosyjskiej ropy, czego normalnie by nie zrobili. A do połowy 2024 roku mają się uniezależnić także od gazu z Rosji. Widać bardzo duże wysiłki wkładane w to, żeby jak najszybciej postawić infrastrukturę dającą możliwości ratyfikacji gazu, czyli pływające terminale LNG. Podejmowane też już są konkretne decyzje w sprawie budowy właściwych terminali LNG, które mają powstać do 2025-2026 roku. Te projekty wchodzą w fazę realizacji. A to zupełnie nowa polityka.
Z drugiej strony, wszyscy widzimy, że Niemcy ociągają się w sprawie embarga na import surowców z Rosji, obawiając się jego kosztów. Widzimy też, jak Berlin ociąga się w sprawie dostaw broni na Ukrainę, co kompromituje szczególnie urząd kanclerski.
Niemcy już dostarczają broń Ukrainie, co samo w sobie jest przełomem, ale biorąc pod uwagę sytuację i to, że Ukraina broni się już prawie 50 dni, to ten zwrot nie jest jeszcze dość głęboki – nie zapadła nadal decyzja o dostawie ciężkiej broni. Niemcy są tu z tyłu tego pochodu niosącego wsparcie walczącej Ukrainie.
Ale dlaczego? Z czego to wynika? Czy nie mają tej broni, czy to jest polityka w stosunkach z Rosją, czy sprzeciw wewnętrzny?
Na dobrą sprawę nikt nie wie dlaczego. Kanclerz tego nie tłumaczy. Niemieckie media pisały nawet, że rząd, czyli kanclerz, jest gotowy ponosić pewne koszty wizerunkowe tej sytuacji. Mamy tu mocny dysonans – Olaf Scholz powiedział wyraźnie, że Putin nie może wygrać tej wojny, ale jednocześnie robi bardzo mało, żeby umożliwić Ukrainie jej wygranie.
Oczywiście, niemiecka armia ma swoje problemy sprzętowe, które są powszechnie znane. To nie jest tak, że Niemcy mogą błyskawicznie wysyłać niesamowitą ilość broni z zasobów Bundeswehry. Ale jednocześnie widzimy także, że możliwości niemieckiego przemysłu zbrojeniowego, który przecież należy do pięciu największych na świecie, nie są wykorzystywane. Widać, że urząd kanclerski wraz z ministerstwem obrony bardzo mocno się ociągają w tej kwestii. Ale nie wiemy dlaczego.
Ma pan własną hipotezę?
Kanclerz Scholz mówi, że Niemcy nie będą wybiegali przed szereg, że idą równym tempem z pozostałymi sojusznikami. Tylko że Niemcy, biorąc pod uwagę ich potencjał, mają dużo większe możliwości, więc powinny przewodzić temu procesowi, lokować się na poziomie chociażby Brytyjczyków, nie mówiąc o USA. Dlatego moim zdaniem brak pewnych działań to miks wewnętrznego „imposybilizmu”, trwania w mentalnych koleinach pobłażliwej wobec Rosji polityki, wyobrażenia, że Niemcy będą mogły być mediatorem między Kijowem a Moskwą, a także nacisku „pacyfistycznych” środowisk w ramach SPD, gdzie wciąż panuje sprzeciw wobec dostarczania ciężkiej broni Ukrainie. Ciągle żyje się tam iluzją, że to dyplomacja i dialog z Rosją są jeszcze rozwiązaniem.
Wydaje się, że Olaf Scholz jest zakładnikiem tego starego myślenia o polityce wobec Rosji – albo samemu naiwnie wierząc w jego powodzenie, albo bojąc się konfliktu z częścią własnego zaplecza politycznego. Jego postawa jest o tyle zastanawiająca, że postępuje on jednocześnie absolutnie wbrew własnemu elektoratowi.
Po której stronie stoi niemieckie społeczeństwo?
Poparcie dla zdecydowanego dozbrajania Ukrainy jest bardzo wyraźne. W demokratycznym centrum w Niemczech, które obejmuje około 80 proc. społeczeństwa, jest powszechna zgoda na dostawy na Ukrainę ciężkiego sprzętu. Taki krok popiera też dwie trzecie elektoratu socjaldemokratów, a jedyny elektorat, który jest zdecydowanie przeciwko, to wyborcy skrajnie prawicowej Alternatywy dla Niemiec.
Bezczynność kanclerza Niemiec ustawia go więc w kontrze do społeczeństwa. Być może przecenia on też ryzyko, jakie wiąże się z dostawami broni. Bo, na dobrą sprawę, dla Niemiec nie istnieje żadne ryzyko. Nie są państwem frontowym, mają potężne możliwości nadrobienia luk w zakresie sprzętu wojskowego, mając rozwinięty przemysł zbrojeniowy.
Warunki są więc sprzyjające, aby ten „imposybilizm” przełamać. Zwłaszcza, że presja na kanclerza rośnie ze strony społeczeństwa, ale też koalicjantów SPD w rządzie federalnym oraz Stanów Zjednoczonych, Komisji Europejskiej, szykującej embargo na rosyjską ropę, sojuszników z naszego regionu, no i Ukrainy – czego wyrazem było niezaproszenie do Kijowa prezydenta Steinmeiera.
Jakie konsekwencje na arenie międzynarodowej może mieć obecne zachowanie Niemiec po wojnie? Czy wszyscy o tym zapomną, bo Niemcy są potęgą, czy może wpłynie to na zmianę także w stosunkach gospodarczych Niemiec ze Stanami, z innymi krajami UE?
To zależy, jak Niemcy zachowają się w najbliższych tygodniach. Jeżeli uda im się dokończyć zwrot, który rozpoczęli, to uda się też zażegnać wizerunkowy kryzys. To nie jest błahostka. On jest znaczący, na co zwracają uwagę także politycy rządzącej koalicji w Niemczech, chociażby z szeregów Zielonych i liberałów, którzy wprost mówią, iż wizerunek Niemiec jest szargany przez kanclerza.
Ale jednocześnie ja bym nie zaryzykował stwierdzenia, że Niemcy stracą wiarygodność. Oczywiście, zaufanie trzeba będzie odbudować. Niemniej jednak, gdy wojna się zakończy i zacznie się odbudowa Ukrainy, to właśnie Niemcy, mając wielki potencjał gospodarczy, będą odgrywać kluczową rolę w tym procesie. Siłą rzeczy, Berlin będzie jednym z motorów napędowych – być może najważniejszym – odbudowy Ukrainy, źródłem pomocy gospodarczej i finansowej oraz inwestycji.
Niemcy mają więc bardzo duże możliwości materialnej kompensacji obecnego kryzysu wizerunkowego w przyszłości. Sami zresztą często podkreślają, że ich wkład finansowy w pomoc humanitarną i rozwojową Ukrainie należy do największych, jest porównywalny do amerykańskiego.
Niemniej Berlin musi się wygrzebać z dołka. Niemcy są państwem, które powinno przewodniczyć politycznie, które powinno być gotowe wziąć na siebie pewien ciężar, ale tak się dziś nie zachowują. Jednocześnie fakt, że wszyscy się oglądamy na Niemcy, że cały świat zachodni powtarza, że Niemcy muszą robić więcej, „Niemcy muszą to, Niemcy muszą tamto” pokazuje, że Berlin ciągle jest niezbędnym graczem potrzebnym do rozwiązywania problemów w Europie.
Widzi pan jakikolwiek związek między tym, co robią a czego nie robią Niemcy, a tym, jak się zachowuje Francja? To zawsze były dwa kraje, które pretendowały do rozdawania kart w Unii Europejskiej i zastanawiam się czy w obecnej polityce wschodniej mogło między nimi dojść do jakichś uzgodnień?
Jednocześnie między nimi zawsze były bardzo duże napięcia i różnice zdań. Być może punktem orientacyjnym dla Berlina jest druga tura wyborów we Francji. Niemcy hamują, aby Macron mógł skupić się na kampanii prezydenckiej i sprawach wewnętrznych, i nie drażnić społeczeństwa perspektywą kosztownych sankcji. Być może po francuskich wyborach Berlin pozwoli Europie przyspieszyć choćby w sprawie embarga na ropę, bo to jest kolejny zaplanowany przez Komisję Europejską krok.
Przy naszej poprzedniej rozmowie w lutym, decyzje podjęte w Bundestagu nazwał pan przewrotem kopernikańskim. Podtrzymywałby pan dziś takie określenie wiedzą, jak działają Niemcy?
Jeżeli chodzi o wymiar retoryczny to oczywiście tak – to jest ciągle przewrót kopernikański. Tylko że czym innym jest sformułowanie tego na papierze, a czym innym jest wypełnienie treścią.
Wydaje się, że niemieckie społeczeństwo samo dla siebie w głowach wykonało też taki przewrót, ale elity polityczne, struktury państwowe jeszcze do końca tego nie przetrawiły. Przede wszystkim sam kanclerz, który zaprezentował nowy plan, jeszcze tego nie przetrawił. Przewrót ogranicza się dziś więc głównie do zmian w spraw wewnętrznych Niemiec, polityki energetycznej czy dozbrojenia Bundeswehry, ale nie zmienia jeszcze sytuacji walczącej Ukrainy. Ciągle czekamy więc na strategiczną redefinicję pozycji Niemiec na płaszczyźnie europejskiej.
Czytaj też:
- „Trzydzieści lat budowania rosyjskiej pozycji w Niemczech rozpada się na naszych oczach” [WYWIAD]
- Przełomowa decyzja: Niemcy już za 13 lat mają być w 100% zasilane energią odnawialną
- Chiny a wojna na Ukrainie: grają na osłabienie Rosji, ale sojuszu nie zerwą [OPINIE EKSPERTÓW]