Strona główna Explainery Usunięcie talibów z Afganistanu to jak pomysł usunięcia górali z Polski. Ekspert tłumaczy sytuację w Afganistanie

Usunięcie talibów z Afganistanu to jak pomysł usunięcia górali z Polski. Ekspert tłumaczy sytuację w Afganistanie

przez Katarzyna Mokrzycka
Kabul, stolica Afganistanu. Fot. Shutterstock

W Afganistanie zabrakło komponentu, który spowodowałby, że misja o charakterze militarnym miała szansę przekształcić się w osiągnięcie celu politycznego, a dalej – społecznego i gospodarczego. Prowadzono operację militarną, ale równolegle nie szły działania, które pomogłyby budować obywatelskie społeczeństwo – mówi w wywiadzie z 300Gospodarką dr Grzegorz Cieślak.

Dr Grzegorz Cieślak jest ekspertem profilaktyki i prewencji antyterrorystycznej. Pracuje w Centrum Badań nad Ryzykami Społecznymi i Gospodarczymi Collegium Civitas w Warszawie.

Katarzyna Mokrzycka, 300Gospodarka: Niemal 9 mld dolarów w samą tylko afgańską armię, miliardy poza nią, jeden dzień i po wszystkim, pozamiatane. Prezydent ucieka, talibowie wchodzą. Kraj, jakim chcieli go widzieć zachodni sojusznicy przestaje istnieć w 24 godziny. Dlaczego?

Dr Grzegorz Cieślak: Amerykanie nie rozumieją świata islamu, nie rozumieją Afganistanu, ale ma z tym problem cały świat, a nie tylko USA.

Ta kwota, którą wspomniałaś, dziś jest już dokładnie policzona przez amerykańskich ekonomistów: przez 20 ostatnich lat to 2 biliony 200 miliardów dolarów. I nie jest to kwota ostateczna, bo przez lata będą ją powiększać chociażby renty dla weteranów czy rodzin zabitych tam żołnierzy. Bez aspektu niepoliczalnego, czyli bilansu blisko 2,5 tysiąca ofiar konfliktu.

Czy to było do przewidzenia? No cóż, to bardzo narcystycznie brzmi, gdy ekspert mówi: „a nie mówiłem”. Ale taka jest prawda, że od 2008 roku bardzo wielu ekspertów, w tym ja, podkreślało, że ten konflikt tak się właśnie zakończy. Próbę usunięcia talibów z Afganistanu porównałbym do pomysłu usunięcia górali czy Kaszubów z Polski.

CIA już kilka lat temu pokazała raporty, w których dowodziła, że południem Afganistanu nikt inny oprócz talibów zarządzał nigdy nie będzie, bo po prostu tam nikogo innego nie ma.

Ja się też całkowicie nie zgadzam z panem ministrem Radosławem Sikorskim, który powiedział w poniedziałek, że CIA nie przewidziała upadku Afganistanu, tak jak kiedyś nie przewidziała upadku komunizmu. To nieprawda. CIA wielokrotnie zwracała uwagę kolejnym prezydentom Stanów Zjednoczonych, że w momencie kiedy amerykańska armia się wycofa, ten kraj natychmiast upadnie. Czym innym jest jednak mieć wiedzę, a czym innym korzystać z niej.

Tu należy zauważyć, że armia nie jest od tego, żeby ustanowić państwowość. Armia jest w stanie odepchnąć wroga, jest w stanie spowodować, że jakieś miejsce przez jakiś czas nie będzie atakowane wprost, ale nie jest w stanie ustanowić demokracji.

Dlaczego to zakończenie, które dziś oglądamy na żywo, było takie oczywiste?

Bo brakowało tam komponentu, który spowodowałby, że misja o charakterze militarnym miałaby szansę przekształcić się w osiągnięcie wyznaczonego celu politycznego, a dalej – społecznego i gospodarczego. Armią nie osiąga się celów politycznych wprost. Armią można spowodować, że tło taktyczne pozwoli wykreować obszar operacyjny, na którym będzie można te cele polityczne osiągać. Nigdy i nigdzie armia nie zaprowadziła demokracji.

W Afganistanie prowadzono operację militarną, ale równolegle do niej nie szły działania, które pomogłyby budować obywatelskie społeczeństwo, jak masowa edukacja, kampanie społeczne, zmiana profilu ekonomicznego, inwestycje na obszarach wiejskich. Tam się to wszystko nie odbywało.

Mało tego, wiele zachodnich krajów już kilka lat temu dało przyzwolenie na uprawy maku, które nieprzerwanie produkują to, co można z maku oprócz makowca wyprodukować, jeśli tylko bezpośrednio nie dofinansowują terroryzmu. Dziś ten, kto w takich regionach przejmuje władzę będzie sobie z nich finansował wszystko to, co chce.

Będzie rządził bandytyzm, bo w czasie operacji militarnej nie walczono z nim, bo nie od tego jest armia, a miejscowa policja sobie po prostu nie poradziła.

Czy nie po to właśnie tworzy się rząd lokalny, by podejmował takie działania?

Z tym, że w Afganistanie utworzono rząd nie oceniając w ogóle jego zdolności do rządzenia całym krajem. Słabość rządu Aszrafa Ghaniego polegała przede wszystkim na tym, że poza profitami dla wąskiej grupy wynikającymi ze współpracy z Amerykanami on nie zbudował żadnego szerokiego zaplecza politycznego czy społecznego, które byłoby beneficjentem zmiany. Tam nigdy nie doszło do przemiany. I nawet nie jestem pewien, czy był ktoś, kto chciał, aby tak się stało.

Po stronie zachodniej zabrakło zaś refleksji, co się stanie po wyjściu wojsk, a sygnały, że pozostawienie Afgańczyków samym sobie będzie fatalne w skutkach były już lata temu. Kiedy pierwszy raz, jeszcze za prezydentury Baracka Obamy, próbowano uruchamiać jakieś inwestycje, projekty poza obszarami kontyngentów, wszystko było niszczone, ostrzeliwane, palone, a ci, którzy decydowali się grać w grę ekonomiczną byli porwani i mordowani.

I to był pierwszy wskaźnik, że operacja militarna nie przynosi skutku w postaci budowy podstaw państwowości Afganistanu.

Nie podejmowano żadnych działań czy nie podejmowano właściwych działań? Przecież budowano szkoły, studnie, uruchamiano organizacje pozarządowe, nie tak buduje się podstawy demokracji?

Tak, ale tam nie było precyzyjnych, strategicznych działań. W większości przypadków gdy budowano szkołę odbywało się to w ramach działań CIMIC [Civil-Military Co-operation – red.], czyli specyficznego uzupełniania działań wywiadowczych – to forma manipulacji mająca pokazać, że działania militarne są miękkie.

Nie było organizacji pozarządowych – a konkretniej były, ale było ich niewiele i miały bardzo mizerne dokonania. W Afganistanie było zbyt niebezpiecznie. Szkołę zbudowano, zdjęcie pod nią zrobiono, a później szybko ktoś ją podpalał i szkoły już nie było.

Zdarzało się, że nawet jeszcze tego samego dnia, jak w Lash Gargah, dużym mieście, gdzie powstał ośrodek edukacji dla kobiet, który przestał istnieć na drugi dzień po wielkim otwarciu. Teoretycznie działała tam administracja rządu Ghaniego, ale władza nie utożsamiała się z wartościami reprezentowanymi przez twórców ośrodka edukacji kobiet.

To jest wypadkowa z jednej strony braku chęci i woli do wprowadzenia zmian, braku wiary w to, że wprowadzona zmiana będzie trwała, no i wreszcie braku możliwości ochrony zwolenników zmian przed konserwatywnym sąsiadem, który zmian nie chce.

Dlatego mówię o porażce organizacji pozarządowych, bo nie zrozumiały, że aby edukować społeczeństwo to społeczeństwo musi dać na to zgodę. Zewnętrzny pogląd, nawet poparty determinacją, to za mało.

Czy ci, którzy dziś próbują uciec z Afganistanu to zwolennicy zachodniego modelu i wartości?

W zdecydowanej mniejszości. Głównie to ci, którzy współpracowali z wojskami USA czy NATO. Ale to wcale nie oznacza, że popierali zachodnie wartości. Raczej pracowali najbliżej lotniska i mieli szansę tam w ogóle dotrzeć. Realni i wartościowi sprzymierzeńcy zostali ewakuowani kilka tygodni temu.

Czy powinniśmy się dziś spodziewać wielkiej fali emigrantów afgańskich?

To nie będzie największa fala emigrantów, jakiej możemy się spodziewać i do której przyzwyczaiły nas konflikty w Libii, Syrii, Iraku. Większość Afgańczyków decydujących się na emigrację nie będzie wybierać Europy. Do pewnego stopnia falę migracyjną będą wchłaniać kraje sąsiadujące z Afganistanem.

Ta sytuacja będzie z resztą dla tych krajów wielkim sprawdzianem – dla Rosji, Tadżykistanu, Turkmenistanu, Pakistanu, Chin. Czy uznają emirat, który zapewne ustanowią talibowie? Jakie działania na płaszczyźnie relacji międzynarodowych podejmą? To zresztą dotyczy też pozostałych państw świata.

Uznanie kraju, który tak dramatycznie łamie prawo międzynarodowe czy uznane przez nas wartości, np. prawa człowieka, będzie dość karkołomną figurą dla polityków, którzy jeszcze przed chwilą chcieli decydować o zasadach obowiązujących w regionie.

Bardzo wiele zależy tu od Rosji, bo raz, że kilka tych państw jest mocno pod jej wpływem, a dwa, że sterowanie falami emigrantów stało się dziś narzędziem uprawiania polityki, co widzimy w działaniach Białorusi wobec Polski.

Dzisiaj rozmawiamy o Afganistanie, kilka miesięcy temu podobne dyskusje toczone były o Syrii, wcześniej Iraku. Czego teraz powinniśmy się spodziewać w tym regionie? Bo to nie koniec, prawda?

Należy przygotować się na znaczące pogorszenie sytuacji. Poprawy w regionie nie będzie.

Wystarczy popatrzeć na Libię, która tylko w teorii jest w znacznie lepszej sytuacji niż Afganistan. Dlaczego? Ponieważ na problemy tego regionu trzeba nałożyć skutki zmian klimatu oraz problemy Zachodu.

Problemy ekonomiczne na kontynencie europejskim i w Stanach Zjednoczonych powodują, że coraz mniej jesteśmy zainteresowani współpracą gospodarczą z takimi krajami. A wtedy one toną w chaosie – tam, gdzie nie ma pieniędzy trudno jest o wartościowe inwestycje, które wzmacniałyby państwowość, zwiększały dostęp do edukacji czy usług medycznych.

Zmiany klimatu są natomiast dla tych krajów decydujące – ograniczanie dostępu do wody będzie wywoływało kolejne fale migracji. Falami emigracyjnymi „administrują” zaś nie rządy lecz przestępczość zorganizowana, która bardzo szybko zamienia się w terroryzm i działania zbrojne.

I na koniec jeszcze jedna refleksja – wyobraźmy sobie sytuację, w której Afganistan proklamuje Emirat, który pomimo deklaratywnego porzucenia zemsty łamie prawa człowieka i morduje, chłosta i niszczy niepoprawne polityczne zachowania.

Jak niby oenzetowska społeczność miałaby zareagować? Wprowadzimy sankcje ekonomiczne? A którego to afgańskiego produktu, którego używaliśmy do wczoraj przestaniemy używać w proteście? Państwowość to również PKB i walor produkcyjny lub usługowy. Co takiego w tym obszarze mogłoby stać się jakimkolwiek czynnikiem negocjacyjnym, sankcyjnym? Nie wiem i mam wrażenie, że wiele osób zadaje sobie dzisiaj to pytanie.

Brak turystów, rzesza uchodźców, terroryzm i niestabilność – tak kryzys gospodarczy po epidemii uderzy w Afrykę i Azję

Powiązane artykuły