Wszyscy już to wiemy, ale powiedzmy to sobie jeszcze raz: Ursula von der Leyen, minister obrony Niemiec, została oficjalnie wybrana przez Parlament Europejski na stanowisko przewodniczącej Komisji Europejskiej.
Za kandydaturą Niemki głosowało 383 europosłów. Przeciw było 327, a 22 posłów wstrzymało się od głosu. Było więc o włos – to mniej niż dziesięć głosów ponad wymaganą większość kwalifikowaną.
W Niemczech von der Leyen jest ważna. Uchodzi za zaufaną kanclerz Angeli Merkel – jest jedyną osobą, która od objęcia przez Kanclerz Niemiec stanowiska przez cały czas sprawuje funkcję ministra. Merkel jednak wycofuje się z polityki, przez co i von der Leyen w ojczyźnie traci na ważności, więc nowe stanowisko w Brukseli jest jak ulał.
Premierowi Polski Mateuszowi Morawieckiemu wynik głosowania przypadł do gustu. Podziękował europosłom PiS, którzy poparli kandydaturę von der Leyen, oraz wyraził duże nadzieje w związku z jej kadencją w Komisji
„Nowa przewodnicząca daje nadzieje na nowe otwarcie. Wierzę, że będziemy mieć po swojej stronie partnera. Unia Europejska potrzebuje uspokojenia i mój rząd będzie dążył do kompromisu w tematach gospodarczych, społecznych i politycznych” – obiecał premier.
Jednak na spokój się nie zanosi. Fakt, że nowa przewodnicząca, którą wskazali szefowie państw UE, wygrała zaledwie o włos w Parlamencie Europejskim, pokazuje, że nasila się walka instytucjonalna o władzę we wspólnocie.
Do tej pory najwięcej mieli (i mają) do powiedzenia liderzy krajów należących do Unii – którzy tworzą tzw. Radę Europejską.
Ale Parlament Europejski – który tworzy 751 europosłów wybranych w wyborach bezpośrednich przez obywateli krajów UE – chciałby co najmniej część tej władzy przejąć od premierów i prezydentów.
Von der Leyen będzie musiała więc sprytnie manewrować między szefami państw – którzy władzy w Unii na pewno pokojowo nie oddadzą – a coraz bardziej asertywnym parlamentem. Będzie więc ciekawie.
A gdyby ktoś chciał się dowiedzieć, co konkretnie planuje Niemka, zachęcamy do zapoznania się z naszym artykułem.