Polityka fiskalna przypomina dziś łączenie ognia z wodą. Z jednej strony katalog wydatków się wydłuża i będzie się pewnie wydłużał, choćby ze względu na zbliżające się wybory. Z drugiej przedstawiciele rządu mówią o oszczędnościach, „konsolidacji fiskalnej” i zmniejszaniu potrzeb pożyczkowych.
Okazuje się, że budżet może być z gumy. Wystarczy tylko dokonać poprawek w kilku obowiązujących zasadach, w trosce o tzw. elastyczność budżetową.
Ostatni przykład: rząd chce wyłączyć z tegorocznego limitu wydatków państwa nakłady na zamrożenie cen energii i gazu. Ale też wydatki na wojsko i tzw. wsparcie świadczeniobiorców, „w szczególności emerytów i rencistów”. Co zapewne oznacza wyłączenie kosztów co najmniej 14. emerytury.
Tak przynajmniej wynika z projektu kolejnej nowelizacji ustawy o finansach publicznych, którym Rada Ministrów ma się niebawem zająć.
Zobacz: Tak budżet obrasta w agencje i fundusze. Od 2010 r. ich liczba wzrosła już dwuipółkrotnie
Można powiedzieć: nic nowego. Dopiero co rząd przeprowadził podobną zmianę, wyłączając z reguły wydatki funduszy celowych. Zresztą z tym samym uzasadnieniem: kryzys, w jaki wpędza Polskę i Europę wojna w Ukrainie wymaga od budżetu większej elastyczności.
Zakładnicy własnej polityki
Ale to ostatnie działanie to jednak coś więcej. Jesteśmy właśnie świadkami próby połączenia ognia z wodą w finansach publicznych. Bo choć budżet można rozciągać jak gumę, to lepiej tego nie robić, z czego rząd chyba zdaje sobie sprawę.
Z jednej strony rządzący wiedzą, że muszą wydatki zwiększać. Dlaczego muszą? Bo stali się zakładnikami swojej własnej polityki dosypywania grosza na lewo i prawo w czasach, gdy nie było takiej potrzeby.
Przykład? Rozszerzenie programu 500 plus na każde dziecko, niezależnie od statusu majątkowego rodziny. Dzietności to nie zwiększyło, za to stanowiło impuls fiskalny do gospodarki w momencie, gdy jej wzrost zbliżał się do 5 proc. rocznie. Tym jednym ruchem rząd podwoił wydatki na 500 plus, robiąc prezent również tym, którzy się mogli bez niego obejść i dosypując pieniędzy do konsumpcji, która i tak miała się bardzo dobrze.
Czytaj: „Polska ma stabilne finanse”, ale waloryzacji 500 plus nie będzie
Skutek uboczny takich akcji, jak ta z 500 plus to społeczne przekonanie, że skoro rozdawano pieniądze w dobrych czasach, to nie ma mowy, by zabrakło ich podczas kryzysu. Dlatego rząd nie ma innego wyjścia, jak kontynuować swoją politykę ekspansji fiskalnej. I to jest właśnie ogień.
Ale rząd nie może poddać się temu żywiołowi, o czym też dobrze wie. Wielka Brytania przeholowała, proponując radosną politykę budżetową (czytaj: wzrost wydatków bez finansowania) i rynek wystawił jej wysoki rachunek w postaci wyprzedaży obligacji. Skończyło się najpierw dymisją ministra finansów, a potem upadkiem całego rządu. Co dla innych, zwłaszcza mniejszych rynków, jak polski, jest sygnałem ostrzegawczym. Skoro omal płomienie nie strawiły funta, to co się w takiej sytuacji może stać ze złotym?
Walka o zaufanie inwestorów
Dlatego w Polsce próbuje się polewać ogień wodą. Co prawda zmiany reguły wydatkowej to kolejny krok w kierunku fiskalnego poluzowania, ale zostały zakomunikowane w piątek po południu, tak, żeby niepotrzebnie nie denerwować inwestorów. Wcześniej, w ciągu tygodnia i za dnia, gdy na rynkach handel idzie pełną parą, rząd komunikował „konsolidację fiskalną”. Premier Mateusz Morawiecki wspominał o możliwych oszczędnościach i ograniczaniu potrzeb pożyczkowych. A jeszcze przed nim prezes Polskiego Funduszu Rozwoju Paweł Borys zasugerował, że tarcza antyinflacyjna – czyli obniżki podatków pośrednich od np. żywności, paliw, czy energii – nie musi być przedłużona na kolejny rok.
Dla rynku miał to być sygnał, że rząd będzie dbał o dochody podatkowe, bo przecież tarcza to ich ogromny, wielomiliardowy ubytek.
Łączenie ognia z wodą polega więc na tym, że z jednej strony katalog nowych wydatków pewnie będzie się wydłużać (bo mamy w przyszłym roku wybory), a budżet już nie będzie zgarniał premii inflacyjnej (bo przez tegoroczną wysoką inflację w przyszłym roku czeka nas potężna waloryzacja wielu wydatków, np. emerytur). A z drugiej strony rząd – choć musi utrzymać kurs, jaki obrał już 7 lat temu, gdyż zapewnia mu to wyborcze sukcesy – będzie zachowywać się tak, jakby miał z tego kursu zejść.
Dlaczego? Chodzi o finansowanie. Już teraz kupon (czyli oprocentowanie) obligacji pięcioletnich, jakie Ministerstwo Finansów sprzedaje na przetargach jest najwyższy od 2004 roku. A rentowność papierów na rynku wtórnym osiąga poziomy sprzed dwóch dekad. Zwolnienie z podatku bankowego obligacji gwarantowanych przez Skarb Państwa, jakie będzie sprzedawał Bank Gospodarstwa Krajowego pewnie pomoże (bo powiększy grono chętnych do ich kupowania o krajowe banki), ale tylko trochę. Na dłuższą metę rynek po prostu musi uwierzyć, że sytuacja w polskich finansach publicznych nie jest napięta, jak struna, która mogłaby w nieodpowiedniej chwili po prostu pęknąć.
Polecamy także:
- Ile rząd pożyczy w 2023 r. Potrzeby pożyczkowe w budżecie dynamicznie rosną
- Najwięksi płatnicy CIT. Na tych firmach budżet bogaci się najbardziej
- Stawki VAT bez zmian. Obniżka kosztowałaby budżet kilkanaście miliardów złotych
- Podwyżki w budżetówce dwa razy niższe, niż inflacja. Związki zawodowe grożą protestami
- Mapa wydatków budżetowych. Zobacz, na co rząd chce wydać miliardy [GRAFIKA INTERAKTYWNA]