Przystąpienie do Unii Europejskiej było dla Polski szansą, ale też wyzwaniem. Jednym z takich wyzwań stała się masowa emigracja zarobkowa, do jakiej doszło zaraz po wejściu do UE i otwarciu dla Polaków unijnych rynków pracy. Skutki tamtego exodusu odczuwamy do dziś.
Dwudziesta rocznica wejścia Polski do UE to dobra okazja do podsumowań. Polska gospodarka skorzystała na członkostwie w wielu obszarach. Dzięki dostępowi do funduszy strukturalnych i rozmaitych programów, mogliśmy modernizować infrastrukturę, inwestować w rozwój społeczny czy obszary wiejskie. Ale jest kilka dziedzin, w których przystąpienie do UE było dużym wyzwaniem. Jedną z nich są kwestie demograficzne.
Ile osób wyjechało?
Z urzędowego bilansu ludności, sporządzonego przez GUS wynika, że między 1 stycznia 2004 r. a 1 stycznia 2007 r. oficjalnie zarejestrowano 70 tysięcy emigrantów, ale zdaniem Centrum Badań Migracyjnych Uniwersytetu Warszawskiego, po 1 maja 2004 r. wyemigrowały nie dziesiątki, lecz setki tysięcy, ba! nawet miliony osób.
Duża emigracja spowodowała, że w Polsce bardzo szybko zaczęło spadać bezrobocie, które do 2004 roku było prawdziwą zmorą. W 2004 r. stopa bezrobocia rejestrowanego wynosiła 19 proc. Zaledwie cztery lata później było to już 9,5 proc. W krótkim terminie była to świetna wiadomość. Ale w dłuższym, jak się dziś okazuje, zaostrzyło problem, z którym przyszło nam się mierzyć. Bo emigracja powiększyła braki w sile roboczej, wynikające z efektów demograficznych.
Jak duża była skala emigracji? Można wywnioskować to na podstawie dostępnych danych GUS.
A te pokazują, że w 2004 r., czyli w roku wejścia Polski do Unii Europejskiej, saldo migracji zagranicznych do państw europejskich na pobyt stały wyniosło -9 011. Zaledwie dwa lata później, było to już -32 951. Po wejściu do UE Polacy otrzymali prawo do swobodnego poruszania się i pracy w innych krajach członkowskich, z którego chętnie skorzystali.
Jak wyglądały migracje zarobkowe 20 lat temu?
Jak wskazuje dr Elżbieta Kuźma z Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych, otwarcie granic zmieniło charakter migracji.
– Pojawiły się migracje cyrkularne, czyli regularne przemieszczanie się pomiędzy miejscem pochodzenia a miejscem przeznaczenia, np. na okres 3 miesięcy. Pozwalało to na regularny kontakt z rodziną pozostałą w kraju, a także na posiadanie prawa pobytu na podstawie ważnej przez 3 miesiące pieczątki z granicy, umożliwiającej wjazd turystyczny do danego kraju. Wiadomo, że nie o turystykę tutaj chodziło, ale o podjęcie tymczasowej, nielegalnej pracy w sektorach dotkniętych brakiem siły roboczej i takich, gdzie nie trzeba było znać języka (lub wystarczyła znajomość języka w bardzo ograniczonym stopniu) i specjalnych kwalifikacji, jak np. sprzątanie, praca na budowie, praca w rolnictwie przy zbiorach – tłumaczy dr Elżbieta Kuźma.
Jak wyjaśnia dr Kuźma, czynnikiem determinującym kierunek emigracji było posiadanie rodziny bądź przyjaciół czy znajomych w danym kraju i w danym mieście.
– Tak też powstały szlaki migracyjne wiodące w określonych kierunkach. Przez przetarty wcześniej szlak łatwiej jest podążać i poradzić sobie, zwłaszcza w pierwszym okresie życia na obcej ziemi – dodaje przedstawicielka Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych.
Po 2004 r. głównym krajem docelowym jeżeli chodzi o migracje zarobkowe została Wielka Brytania, drugie miejsce przypadło Niemcom, trzecie Irlandii.
Trend się odwrócił
Polacy masowo wyjeżdżali w latach 2004-2014. Saldo migracji dodatnie zaczęło być dopiero w 2016 r. I od tego czasu utrzymuje się na plusie.
– W miarę poprawy ekonomicznej w polskiej gospodarce, pracownicy, którzy wcześniej wyjechali z kraju i zdobywali zagranicą kompetencje lub kapitał, który pozwolił im zgromadzić oszczędności umożliwiające względnie dostatnie życie w Polsce, decydowali się na powrót. Nawet jeśli oznaczał on niższe wynagrodzenie (zgromadzone oszczędności rekompensowały taką zmianę). W międzyczasie pojawiło się widmo Brexitu, które spowodowało, że część migrantów z Wielkiej Brytanii zdecydowała się na powrót do Polski – tłumaczy Mateusz Żydek, rzecznik prasowy agencji zatrudnienia Randstad.
Polecamy też: Praca szuka człowieka. Największe problemy mają firmy na wschodzie i południu kraju
Mateusz Żydek zauważa, że migracja zarobkowa spowodowała dużą lukę na polskim rynku pracy, która w pierwszych latach otwarcia europejskich rynków pracy nie była jeszcze tak odczuwalna.
– Dziś widzimy, że pracownicy, którzy ostatecznie zostali zagranicą na stałe, byliby potrzebni polskiemu rynkowi pracy. Dotyczy to szczególnie zawodów technicznych, budowlanych, inżynieryjnych czy specjalistycznych. Jednocześnie jednak wciąż wyraźne są różnice w zarobkach pomiędzy zachodnią Europą a Polską i – choć odczuwalne są silniej koszty życia w krajach zachodnich – to nie obserwujemy ogromnej fali powrotu migrantów do Polski – mówi.
Ewa Michalska, dyrektor operacyjna firmy rekrutacyjnej Grafton Recruitment również zwraca uwagę na to, że w Polsce od lat brakuje pracowników, zarówno do prostych prac fizycznych, jak i specjalistów.
– Jak wynika z danych GUS, najwięcej wolnych miejsc pracy odnotowują przemysł i handel, a także budownictwo, transport i gospodarka magazynowa. W tym kontekście emigracja Polaków jest zjawiskiem negatywnym dla rodzimej gospodarki. Warto wprowadzać różnorodne rozwiązania, które zatrzymają naszych rodaków w kraju – ocenia Michalska.
Kto, gdzie i dlaczego wyjeżdża?
Jak obecnie wygląda migracja zarobkowa w obrębie Europy?
– Nadal jest grupa pracowników zainteresowanych wyjazdami za granicę, ale skala jest mniejsza niż na przykład dekadę temu. W ostatnim badaniu, które realizowaliśmy na ten temat 7 proc. respondentów zamierzało wyjechać za pracą na stałe, a 18 proc. rozważało wyjazd, ale raczej tymczasowy. I faktycznie pracownicy planują główny wyjazd na krótszy czas. Jednocześnie, ich zdaniem, aby się to opłacało, wyjazd musi trwać 5-6 miesięcy. To zmiana, którą obserwujemy ze względu na rosnące koszty życia, ale też samej organizacji wyjazdu za pracą. Jeszcze kilka lat temu pracownicy decydowali się na wyjazd wyłącznie na czas wakacji, maksymalnie na 2-3 miesiące – mówi Mateusz Żydek.
Również zdaniem Zofii Nowak z agencji zatrudnienia Hays Poland migracja zarobkowa nie jest obecnie zjawiskiem masowym. Wskazuje ona, że najczęściej na taki krok decydują się osoby młode, które nie mają jeszcze większych zobowiązań rodzinnych, eksperci wykonujący zawody, które charakteryzują się pracą wyjazdową na kontrakt, np. w inżynierii czy energetyce, a także specjaliści, którzy relokują się do zagranicznego oddziału dotychczasowej firmy.
Zobacz również: Praca w biurze? Zetki nie mówią „nie”, choć dla nich to coś innego niż dla starszych pokoleń
– Najczęściej jest to podyktowane chęcią poszerzenia kompetencji, realizacji ciekawego projektu i zdobycia cennego doświadczenia, a także poznania życia w innym kraju. Bardzo często takie wyjazdy planowane są na kilka miesięcy w przypadku krótszych kontraktów lub kilka lat, z zamiarem powrotu do Polski. Oczywiście w praktyce różnie to się kończy – tłumaczy Zofia Nowak.
Ale niepokojący jest inny trend. Zwraca na niego uwagę Anna Wesołowska, dyrektor zarządzająca z firmy rekrutacyjnej Gi Group Poland SA.
– To co martwi, to fakt, że do emigracji najbardziej skłonni są przedstawiciele najmłodszego pokolenia, osoby do 24. roku życia. Oznacza to, że jeżeli zdecydowałyby się wyjazd, nawet krótkoterminowy, ich decyzja miałaby poważne konsekwencje. To osoby, które w najbliższych latach powinny kierować wzrostem i tworzyć strukturę polskiej gospodarki. Do wyjazdu częściej przymierzają się również mieszkańcy wschodniej części kraju. Większość zainteresowanych to pracownicy fizyczni i młodsi specjaliści. Migracja jest dla nich przede wszystkim możliwością poprawy warunków ekonomicznych – wskazuje Anna Wesołowska.
Chcesz być na bieżąco? Subskrybuj 300Sekund, nasz codzienny newsletter!
Nie wyjeżdżamy już masowo, ale poziom wynagrodzeń w Polsce cały czas jest ważnym czynnikiem oddziałującym na wielkość migracji zagranicznych.
– Choć Polacy zarabiają lepiej, koszty utrzymania się czy np. zakupu mieszkania też rosną. Stąd wciąż łatwiej zarobić uczciwie większe pieniądze zagranicą. Nie w każdym też regionie kraju czy nie w każdej miejscowości łatwo o pracę jaką chciałoby się mieć. Niekiedy też wciąż łatwiej wyjechać zagranicę, do miasta, w którym mieszka ktoś z rodziny i które często już się zna z wcześniejszych wizyt w tym miejscu, niż zaczynać samotną przygodę w obcym zupełnie wielkim mieście, gdzie nie ma możliwości pozyskania żadnego wsparcia na początkowym etapie tej migracji wewnętrznej, jak chociażby dach nad głową (darmowy lub symbolicznie tylko odpłatny), znalezienie pierwszego zatrudnienia – podkreśla dr Elżbieta Kuźma z Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych.
Wśród kierunków migracji zarobkowych na znaczeniu straciła zdecydowanie Wielka Brytania ze względu na ograniczenia w zatrudnieniu obcokrajowców. Jeżeli wyjeżdżamy, to w zdecydowanej większości do Niemiec. Ewentualnie do Holandii czy krajów skandynawskich. Przy czym Niemcy to nie tylko kierunek wyjazdów na dłuższy okres, ale także kraj, w którym pracują Polacy z regionów przygranicznych, jednocześnie stale zamieszkując w Polsce. Podobnie jest w przypadku Czech.
To też może Cię zainteresować:
- Praca w biurze? Tak, ale najpierw duża podwyżka. Polacy nie chcą już pracować stacjonarnie
- Praca w zawodzie nie zdarza się często. Brak ofert to tylko jeden z powodów
- Praca do emerytury w jednym miejscu to rzadkość. Mobilność zawodowa Polaków rośnie
- Praca w Polsce nadal jest jedną z najtańszych w UE. Mimo że jej koszt znowu wzrósł