Strona główna TYLKO W 300GOSPODARCE Fala kradzieży żywności w sklepach jest faktem. Powód to wzrost cen [WYWIAD]

Fala kradzieży żywności w sklepach jest faktem. Powód to wzrost cen [WYWIAD]

przez Katarzyna Mokrzycka
Zakupy w sklepie spożywczym. Fot. Shutterstock.com

Mamy do czynienia ze wzrostem liczby kradzieży podstawowych produktów żywnościowych w sklepach o ponad 30 proc. Tego zjawiska nigdy nie było w takim zakresie, jak ma to miejsce obecnie – mówi Renata Juszkiewicz, prezes Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji*.

 Katarzyna Mokrzycka, 300Gospodarka: Czy widzi pani zmiany w zachowaniach zakupowych klientów, które by wynikały przede wszystkim ze wzrostu cen? Czy kupują mniej? A może przeciwnie – kupują więcej, bo na zapas?

Renata Juszkiewicz, POHiD: Profil zakupów zmienił się zdecydowanie, a inflacja, wzrost cen produktów to oczywiście główna przyczyna. Obserwujemy, że koszyk zakupowy jest dużo mniejszy niż jeszcze kilka tygodni temu. Oczywiście ilościowo, bo wartościowo, ze względu na wzrost cen, tej zmiany nie widać. Dominuje również trend własnej marki, produkty o najniższych cenach, w dobrej jakości. Klienci rezygnują z droższych wyrobów. To ewidentnie pokazuje zubożenie społeczeństwa. Kupujemy mniej, a wydajemy bardzo dużo.

Czy to się przełoży również na tegoroczne obroty sklepów spożywczych? Ich dochody spadną?

Myślę, że przychody pozostaną jednak na podobnym do ubiegłorocznego poziomie – co spowoduje wysoka inflacja, a nie bogaty koszyk zakupowy. Konsumpcję podbijają też obywatele Ukrainy, bo żywność to przecież podstawowa potrzeba.

Czyli mniej sprzedanych towarów, ale za mniej więcej te same pieniądze?

Można tak przyjąć, mniej więcej te same przychody ze sprzedaży. Chyba, że jeszcze silniej zaczniemy odczuwać trend oszczędzania, gdy klienci zrezygnują zupełnie z tak zwanych dóbr luksusowych – co się już coraz częściej dzieje. Bo odczuwają rosnące koszty życia, utrzymania, kredytów etc.

Czy sieci handlowe raportują do państwa organizacji również bardzo niepożądane zachowania konsumenckie? Dziennik Wschodni pisał ostatnio o tak dużej kradzieży masła, że wymagało to zastosowania specjalnych zabezpieczeń.

Niestety tak się dzieje, mamy do czynienia ze wzrostem kradzieży. I niestety procedowany w parlamencie pomysł zwiększenia kwoty, od której kradzież przestaje być wykroczeniem, a staje się przestępstwem z 500 zł do 800 zł nasili ten trend. Jest to 60-procentowy wzrost! To jest niedopuszczalne, bo daje przyzwolenie dla złodziei i grup przestępczych żeby kraść jeszcze więcej. Podwyższenie progu [kiedy kradzież staje się przestępstwem – red.] powoduje, że ludzie sięgają już nie tylko po artykuły niespożywcze typu kosmetyki, czy odzież, ale także sprzęt AGD, smartfony, drobne RTV.


Polecamy: Jeszcze nie oszczędzamy, ale już mniej marnujemy. Tak działają wysokie ceny żywności


Widzimy wzrost kradzieży podstawowych produktów żywnościowych, jak chleb, masło, mięso. Według danych Komendy Głównej Policji, skala kradzieży wzrosła o ponad 30 proc. Obserwujemy to coraz częściej – wcześniej tego nie było na taką skalę.

Przecież kradzieże w marketach zawsze się zdarzały, prawda?

Ale kradzieży podstawowych produktów żywnościowych nigdy nie było w takim zakresie, jak ma to miejsce obecnie. Były oczywiście drobne kradzieże produktów nieżywnościowych, np. drobnych towarów odzieżowych, kremów, chemii gospodarczej. Nie masła, chleba czy wędlin.

Czy to jest zatem dobry moment żeby wracać do tematu handlu w niedzielę? Media obiegły informacje o pomyśle Biedronki, żeby otworzyć sklepy, w których miałyby działać kąciki czytelnicze. Co wywołało duże poruszenie, zwłaszcza wśród polityków. Wprawdzie ostatecznie do tego nie doszło, ale nie jest to przecież pierwszy w Polsce pomysł, ani pewnie nie ostatni, dzięki któremu sklepy w niedzielę handlują.

Ustawa o ograniczeniu handlu w niedzielę od początku była wadliwa. Prawo jest tak skonstruowane, że dopuszcza aż 32 wyjątki, na czym korzysta duża część rynku. Stacje benzynowe, czy niektóre placówki pocztowe zamieniły się w wielobranżowe sklepy, które stale rozszerzają asortyment, bo mogą działać w niedzielę. Stały się przy tym przede wszystkim konkurencją dla małych sklepów, tych rodzinnych. I to nie budzi żadnych kontrowersji, żadnej dyskusji politycznej. A ja pytam: dlaczego?

Obecne zapisy w ustawie powodują dyskryminację i dzielą rynek. Od początku powtarzaliśmy, że będzie wiele kontrowersji, wiele animozji. Dlatego zakładam, że co jakiś czas ten temat będzie powracał.

A dlaczego, pani zdaniem, pomysł Biedronki wywołał zamieszanie, a Żabki, które są otwarte w każdą niedzielę już nie?

Bo sklepy franczyzowe są objęte wyjątkiem.

Ale Żabka też była krytykowana za kombinowanie. Żabka też wymyśliła punkty pocztowe, by móc działać.

Ja nie nazywałabym tego wymyślaniem, bo to jest krzywdząca opinia. Prawo na to pozwala, nikt nie łamie przepisów, a że są one skonstruowane w taki sposób, że daje możliwość otwierania placówek jako świadcząca usługi pocztowe, bądź jako punkt medyczny, czy kącik czytelniczy – to nie jest wina przedsiębiorcy. Tak stanowi przepis i firmy działają zgodnie z literą prawa.

Biedronka się jednak ostatecznie wycofała.

Proszę zwrócić uwagę, że firma Biedronka nigdy nie zapowiedziała, że ma takie plany. Publiczna dyskusja oparła się o wewnętrzne firmowe dywagacje, według mnie wywołane poprzez dyskusję wśród pracowników tej sieci.

Zarząd Biedronki nie wydał oficjalnego stanowiska o otwarciu swoich placówek w niedziele. Należy wręcz docenić działania firmy, w zakresie dodatkowej usługi dla klientów jakimi są punkty wypożyczania książek. Tym bardziej, że ta sieć sprzedaje kilkanaście milionów książek rocznie i organizuje konkurs dla młodych literatów.

To chcecie zmiany prawa czy nie?

Sytuacja w gospodarce w tym momencie jest bardzo trudna, a każda zmiana prawa to dodatkowe obciążenie działalności dla firm. Natomiast należy zrozumieć, że jeżeli są firmy, które decydują się na otwarcie w niedziele i działają zgodnie z obowiązującym prawem to należy pozwolić im realizować swoją politykę. To nie powinno wzbudzać tyle kontrowersji i dyskusji.

Czy sieci handlowe robią zapasy na skalę większą niż zwykle, przygotowując się na jeszcze trudniejsze czasy?

Do tej pory wykorzystujemy zapasy, które mieliśmy jeszcze po pandemii, dzięki czemu staramy się utrzymać ceny na najniższym poziomie. Dzisiaj sytuacja jest zupełnie inna, dostawcy nie chcą podpisywać długofalowych umów, gwarantować cen. Mają trudną sytuację z uwagi chociażby na rosnące koszty energii, surowców, transportu itp. Firmy handlowe otrzymują nowe cenniki, nowe warunki.

Czy dostawcy próbują wykorzystywać sytuację i widząc, że zaczyna brakować niektórych towarów, jak legendarny już cukier, po prostu narzucają wyższe ceny albo nie dostarczają towaru?

Tak, zdarzają się sytuacje, że dostawcy przetrzymują towar, czekając na wyższą cenę lub dostarczają mniejsze wolumeny, co przekłada się na zmniejszenie ilości towaru w sklepie.


Czytaj również: Cukru w Polsce coraz więcej, a w sklepach coraz mniej. O co chodzi? [EXPLAINER]


Zaprzecza pani, że to sklepy reglamentują ten towar i dlatego cena jest wyższa?

Reglamentowanie ilości towaru służy zatrzymaniu wykupywania towaru, spekulacjom i utrzymaniu cen na stałym poziome. Chcemy aby w sklepie cały asortyment dostępny był dla wszystkich klientów. Wielu klientów poddaje się panice i wykupuje towar na zapas. Niepotrzebnie.

*Polska Organizacja Handlu i Dystrybucji to związek branżowy, zrzeszający największe sieci handlowe, działające w Polsce. Obecnie do POHiD należy 18 koncernów handlowych.

O ile wzrosną jeszcze ceny żywności. Ekonomiści Citi Handlowy snują scenariusze

Powiązane artykuły