Złoty traci na wartości, bo kapitał ucieka do dolara i franka. Interwencje NBP tego nie zmienią, ale wymiana środków europejskich przez rząd bezpośrednio na rynku i odblokowanie KPO mogłyby pomóc – uważa Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium.
Marek Chądzyński, 300Gospodarka: Złoty gwałtownie traci na wartości. Dlaczego? To rubel powinien tonąć, bo sankcje dotykają go bezpośrednio, my jesteśmy po tej dobrej stronie.
Grzegorz Maliszewski: Mamy kolejną falę tzw. awersji do ryzyka. Inwestorzy zapewne zakładają, że wojna będzie się przedłużać, widzą, że brutalność Rosji eskaluje. A Polska jest przecież w bezpośrednim sąsiedztwie Ukrainy, podobnie jak Węgry. I obie waluty, złoty i forint, gwałtownie na tym tracą.
Na to nakłada się sytuacja na rynkach globalnych. Umacniają się dolar i frank, jak zawsze w obliczu wojny, bo są traktowane jako bezpieczne przystanie dla globalnego kapitału.
Do tego mamy informacje z samej Rosji, która we wtorek praktycznie ogłosiła niewypłacalność, skoro rosyjski bank centralny zakazał wypłat zagranicznym inwestorom odsetek od rosyjskich obligacji. To mogło dodatkowo pogorszyć nastroje na rynkach.
Globalni inwestorzy sprzedają złotego, żeby niwelować straty na rosyjskich aktywach? A może po prostu tak działają inwestycje portfelowe: nie handluje się poszczególnymi walutami, tylko całymi koszykami walut. I teraz są sprzedawane portfele walut Europy Środkowowschodniej.
Nie widziałem w komentarzach banków zagranicznych, żeby tak mechanicznie traktowały rubla i złotego. Może, ale raczej tylko w pewnym zakresie. Myślę, że inwestorzy odróżniają sytuację rubla od sytuacji innych walut regionu.
Poza tym zwracam uwagę, że ta wyprzedaż dotyczy głównie waluty. Na warszawskiej giełdzie nie jest może najlepiej, ale nie ma gwałtownego odpływu kapitału. Podobnie jest z obligacjami polskiego rządu. W tym przypadku ich rentowność nawet spadła, czyli ceny wzrosły.
Jeśli więc miałbym podać jedną główną przyczynę odwrotu od złotego, to jest nią strach i wzrost popytu na dolara i franka. To dziś z punktu widzenia globalnych inwestorów najbezpieczniejsze aktywa. Złoty jest sprzedawany, bo nikt nie wie, w którą stronę pójdzie ta wojna. Rosja, przyciśnięta sankcjami, jest coraz bardziej zdeterminowana w swoich działaniach i coraz bardziej brutalna. Być może u inwestorów, gdzieś z tyłu głowy jest taka myśl, że wojna się rozszerzy. I na wszelki wypadek zmniejszają swoje zaangażowanie w bezpośrednim sąsiedztwie Ukrainy.
Możemy coś z tym zrobić, czy tylko obserwować? Narodowy Bank Polski już interweniował na rynku. Słusznie?
To był potrzebny ruch, chodziło o to, żeby dać sygnał, że NBP jest zaniepokojony osłabieniem złotego, że nie jest to sytuacja, na którą się zgadza, bo spadek wartości waluty nie jest spójny z kierunkiem jego polityki pieniężnej. Interwencja pokazuje determinację banku centralnego w tym, żeby wspierać walutę.
Ale nic już z niej nie zostało. Euro znów kosztuje już 4,83 zł, a frank 4,74 zł, najwięcej w historii.
Oczywiście nie przyniosła ona długotrwałych skutków, bo nastroje są bardzo złe i nie sposób odwrócić trendu. Jest zbyt silny.
To co można jeszcze zrobić?
Interwencje mogą się jeszcze pojawiać, ale nie wiem, czy będą skuteczne. Jak mówiłem, nie da się walczyć z globalnym trendem. W naturalny sposób pojawia się pokusa agresywniejszych podwyżek stóp procentowych, ale nie jestem przekonany, że Rada Polityki Pieniężnej powinna mu ulec. Agresywne podwyżki nie są potrzebne, raczej powinniśmy kontynuować rozpoczęty cykl. Presja na złotego ma charakter wtórny, nie jest fundamentalnie uzasadniona. Nagłe przyspieszanie z podwyżkami jest niewskazane, bo coraz wyraźniej rysuje się perspektywa spowolnienia gospodarczego.
Rząd ma tu coś do zrobienia?
Mógłby wymieniać środków europejskie bezpośrednio na rynku, a nie w NBP. To mogłoby częściowo neutralizować odpływ kapitału portfelowego.
Na pewno pozytywnie na nastroje mogłoby wpłynąć odblokowanie Krajowego Planu Odbudowy. Jeszcze przed wojną to był czynnik, który negatywnie wpływał na kurs złotego, pogarszał nastroje. Informacja, że rząd dąży do porozumienia z Unią Europejską w tej sprawie pewnie rozwiałaby trochę niepewności, która dziś jest bardzo duża. W ogóle wyciszenie napięć z unią tak by zadziałało. No i samo odblokowanie środków z KPO, gdyby one zaczęły fizycznie płynąć do Polski, miałoby dla notowań złotego kolosalne znaczenie.
A może powinniśmy zadeklarować, że jak najszybciej chcemy wejść do strefy euro? Gdybyśmy mieli euro, to dziś nie byłoby tej rozmowy.
To jest wielowątkowy temat. Strefa euro oznacza też rezygnację z autonomicznej polityki pieniężnej. Polska nie miałaby narzędzi do zwalczania wysokiej inflacji, bo robiłby to Europejski Banki Centralny, który musiałby wyważać interesy wszystkich członków strefy. Proszę sobie wyobrazić, że mamy dziś ponad 9-procentową inflację i nadal zerowe stopy procentowe.
Ale to, co powinno się teraz stać, to jakieś nakreślenie ram naszego członkostwa w strefie euro, deklaracja podtrzymanie gotowości. Ostatnie lata pokazały, że posiadanie autonomicznej polityki pieniężnej jest wartością. Ale taka sytuacja jak teraz niewątpliwe służy dyskusji o przyjęciu euro. Warto do niej wrócić.
Rosyjska agresja na Ukrainę. Dolar nie pójdzie na wojnę, ale złoty już tak. Brak KPO szkodzi