Nie istnieje uniwersalny absolwent, ani nawet uniwersalny absolwent danej uczelni. Prestiż uczelni ma znaczenie, ale dla wynagrodzeń nie jest najważniejszym czynnikiem. Kluczową kwestią jest doświadczenie pracy przed dyplomem – mówi w wywiadzie dla 300Gospodarki prof. Mikołaj Jasiński z UW, autor badania Ekonomicznych Losów Absolwentów.
Dr hab. Mikołaj Jasiński jest ekspertem Ośrodka Przetwarzania Informacji – Państwowego Instytutu Badawczego (OPI PIB). Wraz z zespołem z Uniwersytetu Warszawskiego przygotował i opracował badanie ELA.
Katarzyna Mokrzycka, 300Gospodarka: Panie profesorze, badania ekonomicznych losów absolwentów (ELA) trwają od 5 lat. Co pana zaskoczyło najmocniej w tegorocznej edycji? Czy pandemia stała się swojego rodzaju cezurą także dla tej grupy pracowników?
Prof. Mikołaj Jasiński, UW: To był trudny rok na całym rynku pracy, ale absolwenci stracili najmocniej. Nie spodziewałem się, przyznam szczerze, że aż tak.
Zaskoczyło mnie bardzo, że dotkliwy spadek w wynagrodzeniach czy wzrost ryzyka bezrobocia zanotowaliśmy nawet w tych grupach absolwentów, którzy pracę zaczęli już w trakcie studiów, czy nawet przed studiami. Mówiąc obrazowo, pandemia na rynku pracy absolwentów cofnęła o kilka lat.
Z komunikatu Ministerstwa Nauki wynika, że wszystko już wraca do normy. Wraca? Tak szybko?
Wraca, ale nie odrobimy tego regresu błyskawicznie. Wskaźniki bezrobocia, na przykład, nadal w tej grupie są wyższe. Widać także wyraźnie, że rocznik 2019, czyli absolwenci, dla których pierwszy rok pandemii był jednocześnie pierwszym rokiem pracy zawodowej w analogicznym okresie mają gorzej w porównaniu z absolwentami wcześniejszych roczników.
Ile czasu zajmie im odrobienie zarobkowej „straty” pandemicznej?
To zależy od kilku czynników, przede wszystkim od tego, czy będą kolejne lockdowny. Grupa najmłodszych pracowników jest najbardziej wrażliwa na skutki takich decyzji. Mówiąc brzydko i brutalnie: najłatwiej zwalnia się młodego.
Gdy spojrzymy na dane dotyczące wynagrodzeń absolwentów studiów II stopnia – trzeba przede wszystkim o nich tutaj mówić, bo I stopień nie jest przez pracodawców poważnie traktowany, z wyjątkiem kilku pojedynczych zawodów – to one rzeczywiście wracają na poprzednią ścieżkę.
Nie potrafię powiedzieć, jakie by były, gdyby nie było pandemii, ale na pewno można powiedzieć, że z końcem 2020 roku zaczęły dochodzić do poziomów, które ja bym przewidywał, że powinny osiągać właśnie w tym okresie.
Mówimy o kwotach wynagrodzenia?
Mówimy o tzw. Względnym Wskaźniku Zarobków (WWZ). Porównywanie wynagrodzeń brutto jest obarczone wadami. Pierwsza wada wynika z tego, że w kolejnych latach wyższe były wynagrodzenia w całej gospodarce, w związku z czym to, że wynagrodzenia dla rocznika 2019 są wyższe od wynagrodzeń dla rocznika 2018 nie powinno nikogo dziwić, bo to wynika choćby z inflacji.
Druga wada, to porównywanie jabłek z gruszkami – inaczej zarabia się w dużych miastach, a inaczej w małych miejscowościach. Względny Wskaźnik Zarobków nie ma tej wady i dlatego wolę się nim posługiwać. WWZ pokazuje bowiem zarobki absolwentów odniesione do średnich zarobków w tym rejonie, gdzie oni mieszkają i pracują.
Widać wyraźnie, jak WWZ pikuje w środkowym okresie 2020 r. (mniej więcej od kwietnia, maja do jesieni), zresztą nie tylko dla absolwentów studiów II stopnia, ale także po licencjatach i jednolitych magisterskich. A później, koło listopada, grudnia, widać jest odbicie, co sugeruje, że absolwenci powrócili na rynek pracy, że pracodawcy jakoś im te obniżki wyrównywali, że znaleźli nową pracę, może nawet lepiej płatną. Ale nie ulega wątpliwości, że po głowie dostali mocniej niż pozostali pracownicy.
Idziesz na studia lub kończysz studia? Zobacz, ile zarabiają absolwenci w twojej dziedzinie
Czy dostrzega Pan, że pracodawcom faktycznie zależy na absolwentach? Pomijając już rok pandemiczny, widać w wynikach, że absolwent jest na rynku pracy wartościowym, opłacalny nabytkiem, o którego warto nawet finansowo powalczyć?
Tu właśnie przydatny jest Względny Wskaźnik Zarobków, bo to świetna miarka w danym miejscu Polski – pokazuje wyraźnie zdolność do zarabiania pieniędzy przez absolwenta: ile, tobie absolwencie, gotów jestem zapłacić w tym miejscu, gdzie przebywasz i chcesz pracować, w proporcji do tego, ile się tu średnio płaci.
Jeżeli widzimy, że pomiędzy rocznikami Względny Wskaźnik Zarobków rośnie, to znaczy, że jest coraz większe zainteresowanie absolwentem, a pracodawcy, by ich pozyskać, są gotowi płacić więcej. I taki progres widać chociażby między rocznikiem 2018 i 2019.
Dane o wynagrodzeniach brutto różnią się nie tylko w zależności od miejsca pracy – one się zdecydowanie różnią w poszczególnych dziedzinach i na poszczególnych kierunkach. Zarobki np. informatyków odbiegają od średniej o lata świetlne. Czy zatem mówienie o średnim wyniku dla jednego rocznika ma sens i oddaje stan rzeczywisty?
Od początku podkreślamy, że nie istnieje uniwersalny absolwent, ani nawet uniwersalny absolwent danej uczelni. No chyba, że jest to szkoła, która kształci w bardzo wąskiej specjalizacji, jak szkoła policyjna albo szkoła dla programistów komputerowych. Dlatego, poza atrakcyjną liczbą, która charakteryzuje jakiś znany uniwersytet, wskaźniki wynagrodzeń brutto dla całej uczelni nie mają z reguły żadnej wartości informacyjnej.
W tym sensie, że nie ma znaczenia rynkowego informacja, że absolwent znanej szkoły wyższej zarabia 7 tys. zł brutto zaraz po studiach?
Nie ma. Nie chcę być źle zrozumiany, ale nie ma żadnego znaczenia, że to absolwent na przykład najstarszego uniwersytetu w kraju, albo najbardziej obleganej uczelni technicznej itp.
I prestiż uczelni też nie ma znaczenia?
Prestiż ma znaczenie, ale dla wynagrodzeń nie jest najważniejszym czynnikiem.
Kluczową kwestią jest doświadczenie pracy przed dyplomem. Jest to ważne zwłaszcza w takich dziedzinach, jak nauki społeczne czy nauki humanistyczne – na tych kierunkach praca już w czasie studiów jest główną strategią, która pozwala na sukces na rynku pracy po dyplomie.
Ale to nie dotyczy chyba wszystkich kierunków studiów? Trudno sobie wyobrazić np. nie do końca wyuczoną pielęgniarkę, która idzie do pracy, żeby zdobywać doświadczenie „na później”, że już nie wspomnę o lekarzach.
Zawód pielęgniarki można wykonywać już po studiach licencjackich, co tłumaczy bardzo duży procent studentów II stopnia tych kierunków z doświadczeniem pracy. Co więcej, jeżeli porównywać średnie zarobki pielęgniarek po studiach I stopnia i II stopnia, to ich zarobki różnią się minimalnie – mówimy o różnicy 100 złotych miesięcznie.
Nie widać w tej grupie wpływu doświadczenia zawodowego zdobytego zanim poszły do pracy po kolejnym dyplomie. To też wyjaśnia, dlaczego tak mało pielęgniarek po studiach pierwszego stopnia podejmuje studia drugiego stopnia – nie więcej niż 30 proc., podczas, gdy średnia dla innych kierunków to ok. 60 proc.
Nie wszystkim więc opłaca się pracować na studiach, bo to nic nie daje?
Jest kilka kierunków czy dyscyplin, gdzie doświadczenie pracy przed dyplomem nie ma fundamentalnego znaczenia. I rzeczywiście, bardzo niewielu absolwentów tych kierunków ma takie doświadczenie.
Ja bym powiedział, że w niektórych przypadkach ważniejsze jest nie to, czy się opłaca, lecz to czy ma się na to czas. Studenci medycyny zwyczajnie nie mają na to czasu. Ale weźmy inny przykład – student fizyki. Niewielu ich podejmuje pracę podczas studiów, za to masowo – tu kilkanaście procent to już masa – uczestniczą w grantach, a następnie wybierają doktorat jako swoją ścieżkę życiową.
To jest ich sposób na karierę. Nie są zainteresowani pracą podczas studiów, bo na rynku pracy są traktowani jako tzw. eksperci. Są wyłapywani przez rynek pracy, bo są w tym świetni. Tacy najczęściej są spotykani wśród absolwentów nauk ścisłych – to matematycy, fizycy.
Czy to ważne dla zarobków, jak długo trwa taka praca w czasie studiów? Sprawdzacie to? Czy skoro na danym kierunku widać pracowali przed studiami drugiego stopnia to oznacza, że po studiach licencjackich mieli przerwę pracowali i dopiero wtedy poszli na mgr czy że pracowali w trakcie licencjatu?
Nie, to nie musi oznaczać przerwy między I stopniem a magisterskimi. To mogła być praca między studiami pierwszego a drugiego stopnia, nawet w wakacje, na etacie albo w formie samozatrudnienia, albo praca w czasie nauki – wiele osób to łączy. Nie ma dla nas znaczenia, jak długo pracowali.
ELA, kolejny już zresztą rok, nie bada absolwentów na samozatrudnieniu – dlaczego? Zgodnie z informacją, to już ponad 8 proc. wszystkich absolwentów rocznika 2019, czyli pokaźna grupa.
Uściślijmy – ELA bada i raportuje fakt samozatrudnienia, ale nie dochody z niego. To nie jest zaniedbanie, to brak takiej możliwości – nie mamy dostępu do danych systemu podatkowego, z PIT, by móc ustalić dochody wynikające z samozatrudnienia.
Ale wytłumaczę też, dlaczego nie bolejemy aż tak bardzo nad tym, że na razie tych danych nie mamy. Mianowicie samozatrudnienie w gruncie rzeczy ma co najmniej dwa aspekty czy dwa sposoby realizowania się. Pewno jest ich więcej, ale ja wymienię dwa główne, dla nas szczególnie ważne.
Pierwszy oczywiście to jest ten, o którym pani mówi, czyli to, że bywają to de facto młodzi przedsiębiorcy, osoby, które podejmują aktywność właśnie w ramach własnego biznesu. Wśród naszych absolwentów przodują w tym stomatolodzy, wśród których już od drugiego roku po dyplomie błyskawicznie rośnie udział osób na samozatrudnieniu i w kolejnych latach ta forma dominuje nad innymi formami aktywności zawodowej.
A skąd pan to wie, skoro nie badacie tej grupy?
To nie jest tak, że my w ogóle nic o nich nie wiemy. Na podstawie danych z ZUS wiemy całkiem sporo: wiemy, że absolwenci prowadzą firmy, wiemy jaki procent ma takie doświadczenie, przez jaki okres po dyplomie prowadzili firmy. Nie znamy natomiast ich dochodów, bo tego nie możemy ustalić na podstawie danych z rejestrów ZUS, z których korzystamy.
W ZUS-ie znajduje się informacja o tym, że osoba jest zatrudniona czy samozatrudniona i to raportujemy. Natomiast składki z tytułu samozatrudnienia są odprowadzane w formie ryczałtu, a zatem nie zależą od tego czy owa działalność gospodarcza przynosi wysokie, czy niskie profity – nie możemy na tej podstawie odtworzyć, jak się takiemu absolwentowi powodzi na rynku pracy. Żeby to ustalić musielibyśmy mieć dostęp do danych z systemu podatkowego. Rozmawiamy o tym z MEiN, które zleca badania ELA.
Widzimy, że grupa samozatrudnionych rośnie. Najbardziej nasycony taką formą zatrudnienia jest zawód stomatologa, lekarza i fizjoterapeuty – wśród dentystów to nawet 60 proc. już w drugim roku po uzyskaniu dyplomu. Można powiedzieć, że są grupy absolwentów, oczywiście nie tylko stomatolodzy, którzy podejmują samozatrudnienie jako wybór związany z budową własnej firmy.
W przypadku lekarzy praca w ramach samozatrudnienia także utrzymuje się na wysokim, rosnącym poziomie, ale w tym przypadku wzrostowi udziału samozatrudnienia nie towarzyszy zmniejszanie się udziału innych form zatrudnienia. To są ludzie, którzy masowo pracują, łącząc etat, samozatrudnienie i zlecenia. To jedna z najbardziej zapracowanych grup zawodowych w Polsce.
Wśród samozatrudnionych absolwentów jest też druga grupa, dla której samozatrudnienie niekoniecznie jest wynikiem wielkiej aktywności biznesowej – samozatrudnienie wciąż niestety miewa także wymiar prekarialny. Absolwenci są zatrudniani przez pracodawców na samozatrudnieniu po to, żeby np. nie płacić im socjalu, żeby móc łatwo zerwać kontrakt, żeby nie dawać im urlopu. Wtedy trudno mówić o samozatrudnieniu jako o drodze do sukcesu.
Z tego, co pan mówi wynika jednak, że wymiar prekarialny tak naprawdę dotyczy bardzo niewielkiej grupy, wbrew, zresztą, częstemu odczuciu społecznemu.
To się zgadza i dlatego właśnie mówimy optymistycznie o rynku pracy absolwentów. Kiedyś dominowało przekonanie, że polski absolwent to człowiek narażony na śmieciówki, a my twierdzimy, że zdecydowana większość pracuje na etatach.
Czy badanie ELA sprawdza, czy absolwent pracuje w swoim zawodzie?
Pytanie o pracę w zawodzie to jest moje ulubione pytanie. Zacznijmy od prowokacyjnego pytania: a kiedy to filozof pracuje w zawodzie?
Generalnie rzecz biorąc, z wyjątkiem bardzo wąskiej grupy zawodów trudno mówić o „pracy w zawodzie”. Matematycy pracują od szkół, poprzez bankowość aż po firmy badań społecznych. I wszędzie przecież wykorzystują umiejętności ze studiów matematycznych. Żeby móc określić, czy absolwent pracuje „w zawodzie”, należałoby ustalić nawet nie branżę, tylko zestaw czynności, które człowiek wykonuje na swoim stanowisku pracy.
Od maja tego roku ZUS zaczął gromadzić informacje o stanowisku pracy w sposób uporządkowany – została sprecyzowana klasyfikacja stanowisk, co pozwala na wpisanie przez pracodawcę tylko jednoznacznych kodów.
Czy to zespołowi badaczy ELA w czymś pomoże przy kolejnych ocenach losów absolwentów? Pokaże nowe trendy, na przykład od czego zaczynają, na jakich stanowiskach, czy robią karierę od pucybuta do milionera?
To ostatnie jest najbardziej interesujące – czyli określenie, jak wygląda ścieżka awansu tych osób. Będzie to możliwe, bo ZUS rozróżnia, między innymi, stanowiska kierownicze. To będzie bardzo interesujące, by móc zobaczyć, jak zmieniają się im owe stanowiska oraz, jak równolegle zmieniają się ich płace.
Dzięki tym dodatkowym danym będzie też można lepiej zbadać szereg ciekawych zjawisk, jak np. gender gap i jego uwarunkowania wśród absolwentów. Chcielibyśmy też móc ustalić czy dane pieniądze dany człowiek zarabia, będąc zatrudnionym na pełny etat czy np. na pół etatu, ale tych danych wciąż niestety brakuje – wymaga to nowelizacji zapisów ustawy.
Zanim przejdziemy do mierzenia gender gap zatrzymam się na chwilę przy gender balance. Czy zauważył pan jakiś pogłębiający się niepokojący trend jeśli chodzi o mniejszą liczbę studiujących mężczyzn? Zwłaszcza na studiach magisterskich.
Jeśli chodzi o ogół absolwentów studiów II stopnia to mamy do czynienia z mocno stabilnym wynikiem: 68 proc. kobiet do 32 proc. mężczyzn.
I to sytuacja zwyczajna? Na całym świecie to wygląda podobnie?
Nie. Polska jest wyjątkowa, w Polsce Akademia jest kobietą. Myślę, że to jest w dużej mierze kwestia wcześniejszej edukacji, już na etapie wczesno szkolnym. Stereotypy o podziale ról dotyczą tak samo mężczyzn, jak kobiet, co może być przyczyną niewybierania wyższej edukacji przez mężczyzn. ELA nie zajmuje się badaniem tych stereotypów.
Było już jednak kilka akcji społecznych, które próbowały łamać stereotypy, zachęcają kobiety do ścisłych kierunków – i to się udało więc może warto powtórzyć zachęty do podejmowania studiów w stosunku do mężczyzn?
Pewne pozytywne trendy widzimy już wśród ogółu absolwentów na studiach pierwszego stopnia. Patrzę na dane: zaczyna się od 37 proc. mężczyzn wśród ogółu absolwentów w roczniku 2014, 2015. Od roku 2016 ich udział wzrósł do 39 proc. i utrzymał się aż do rocznika 2018. W najświeższym badanym roczniku 2019 wśród absolwentów mężczyźni stanowili już 41 proc. Widać więc, że udział mężczyzn powoli rośnie.
Dlaczego jednak nie idą później na studia magisterskie?
Zapewne większość z ostatniego rocznika poszła, ale o tym przekonamy się w badaniu ELA za dwa lata. Od jesieni tego roku będziemy prezentowali moduł ELA Studenci – będzie pokazywał ścieżki kształcenia na studiach, więc te wybory będą widoczne.
Będziemy w nim analizowali także niestandardowe ścieżki kształcenia, czyli np. zmiany kierunku studiów, przerwy w studiowaniu, czy porzucenie studiów. Po okresie kształcenia zdalnego będzie to szczególnie ważne.
To efekt kształcenia zdalnego w pandemii?
Tak. Zachwianie ścieżek kształcenia wśród studentów to pierwszy skutek, którego z niepokojem wypatrujemy. Nie mamy na to jeszcze dowodów, bo to się okaże dopiero jesienią, a faktycznie w końcu roku, kiedy uczelnie to u siebie zarejestrują, a potem zaraportują, ale spodziewamy się znaczącego udziału rezygnacji ze studiów albo zmiany kierunku studiów wśród studentów, którzy wyborów dokonywali w warunkach pandemii w 2020 r.
Często efekt nie skłania ich do kontynuacji tych kierunków. Albo były to studia wybrane na oślep, albo były to studia, których oni w zasadzie nie doświadczyli – dotyczy to zarówno wymiaru merytorycznego studiów, jak ich wymiaru społecznego.
Jak to się przełoży na rynek pracy? Czy pracodawcy w rekrutacjach też wezmą pod uwagę element kształcenia zdalnego? Można się obawiać tego, że roczniki dotknięte pandemiczną edukacją będą np. pomijane w zatrudnieniu?
Tego nie wiemy, natomiast można się tego obawiać. Ja bym się tego obawiał. Półtoraroczna luka w dobrym wykształceniu – trudno to zbagatelizować. Nawet największe uniwersytety, które miały wcześniej duże doświadczenie w e-learningu musiały się dość intensywnie uczyć na „przyspieszonych kursach”, jak zdalnie wykładać na masową skalę. A i tak ocena kształcenia zdalnego jest mało pozytywna. Panuje powszechne przekonanie – to wynik naszych badań wśród studentów i wśród nauczycieli akademickich na Uniwersytecie Warszawskim – o niższej skuteczności zdalnych form kształcenia w stosunku do standardowych.
Są tylko pojedyncze formy, które zostały uznane za nie gorsze albo nawet lepsze niż stacjonarne – to dotyczy np. dyżurów, wykłady też były dość pozytywnie oceniane, ale cała reszta we wszystkich grupach wypada zdecydowanie na korzyść stacjonarnych form kształcenia. Nisko zostało ocenione również samo ocenianie wiedzy w warunkach pandemicznych.
Zgadzam się z obawami, że na rynek może wejść grupa, która będzie gorzej wykształcona, będzie miała niższe kompetencje, co więcej – będzie miała świadomość tego, że ma niższe kompetencje.
Jeśli w dodatku studenci masowo zaczną zmieniać kierunki i zaczynać od początku to powstanie duża wyrwa i będą duże opóźnienia we wchodzeniu nowych absolwentów na rynek pracy.
Należy to traktować jak zjawisko negatywne, czy może jednak pozytywne – w końcu przecież studenci chcą uzupełnić straconą wiedzę?
Wśród młodych studentów, po I roku, przekonanie o tym, że są gorzej wykształceni jest powszechne, stąd wydaje mi się, że zmiana kierunku studiów albo podjęcie studiów od nowa ma swój pozytywny wymiar.
Trzeba mieć też nadzieję, że ci, którzy się zdecydują na kontynuowanie w ciągu kolejnych lat uzupełnią wiedzę. Łatwiej będzie to zrobić na 3-letnich studiach I stopnia, ale znacznie trudniej na magisterskich, które trwają zaledwie 2 lata.
Panie profesorze, w tym roku po raz pierwszy miał pan szanse ocenić dwa roczniki absolwentów – 2014 i 2015 – po pełnych 5 latach badania. Co widać w tych danych? Czy wiedza o tych dwóch rocznikach wnosi coś istotnego do całościowego badania losów absolwentów?
Najważniejsza rzecz, którą dostrzegliśmy, to zacieranie się różnic między wynagrodzeniami absolwentów w kolejnych latach po uzyskaniu dyplomu. Wyrównują się – i to także między rocznikami.
Spodziewaliśmy się tego, bo tak się dziać powinno. Zestaw doświadczeń na rynku pracy zaczyna przykrywać te kompetencje, które dały im większą bądź mniejszą szansę na starcie.
Życie zweryfikowało?
Otóż to. Im dalej od studiów, tym doświadczenia i kompetencje nabyte już na rynku pracy zaczynają mieć większe znaczenie niż dyplom: kursy, szkolenia, zmiana pracy, zmiana miasta, doświadczenia formalne i nieformalne.
W przypadku kobiet taką zmienną, która się pojawia – nie dla wszystkich przypadków, ale dla wielu – jest odchodzenie na urlop macierzyński. Czy ta kwestia znajduje miejsce w badaniach ELA? Jak to wpływa na kariery i wynagrodzenia?
Świadomie pomijamy płeć, bo to czynnik, który trzeba badać możliwie dokładnie, a w ramach automatycznych raportów nie ma takiej możliwości. Samo pokazanie, że kobiety zarabiają mniej, to dobranie się do złożonego mechanizmu przy pomocy młotka.
Jesteśmy w trakcie projektu, który nosi prowokacyjny tytuł „Dlaczego kobiety zarabiają mniej?” – ma pokazać mechanizmy i uwarunkowania za to odpowiadające. Ma też pokazać, gdzie zarabiają mniej, ale także gdzie i dlaczego luki płacowej nie ma. W badaniach pojawia się również to, co po polsku tłumaczy się „karą za macierzyństwo”.
Mężczyźni także biorą urlopy wychowawcze, ale wydają się być tym mniej dotknięci.
Co ciekawe, wśród mężczyzn, którzy biorą urlopy rodzicielskie ten mechanizm jest zgoła inny niż wśród kobiet.
W przeszłości zbadaliśmy kwestie różnic wynikających z płci wśród absolwentów w dziedzinie nauk inżynieryjno-technicznych, gdzie wciąż liczba mężczyzn przekracza liczbę kobiet i gdzie – w porównaniu z innymi dziedzinami – pojawiają się bardzo wysokie zarobki. Ocenialiśmy gender gap zarówno w płacach, jak i w samej zatrudnialności.
Jeśli chodzi o zatrudnienie to luka była bardzo duża na niekorzyść kobiet, ale trzeba uwzględnić, że często wynika to z różnicy konkretnych kierunków wybieranych przez kobiety i przez mężczyzn. Kobiety najczęściej kończyły kierunki, po których ma się relatywnie mniejsze szanse na znalezienie stabilnej pracy. Bo z jednej strony mamy automatykę i robotykę, gdzie jest 95 proc. mężczyzn, a z drugiej kierunek włókiennictwo, gdzie 80 proc. to kobiety. Kobiety przeważają też na biotechnologii czy architekturze i urbanistyce.
Kobiety po kierunkach, takich jak automatyka i robotyka, elektrotechnika czy elektronika mają podobnie, jak mężczyźni wysokie szanse na znalezienie stabilnej pracy.
Rozmawiała Katarzyna Mokrzycka