Negocjacje nad nowa perspektywą budżetową 2021-2027 postępują wyjątkowo wolno. Podyktowane jest to między innymi odejściem ze wspólnoty drugiego największego płatnika netto.
Pozostaje niejasne, kiedy brexit nastąpi – podobnie jak kwestia tego, ile pieniędzy Wielka Brytania wpłaci przed odejściem – ale tym trudniej jest planować przyszłe budżety. Do tego Unia została obarczona nowymi zadaniami takimi jak ochrona granic zewnętrznych czy stabilizacja unii walutowej.
Budżet UE operuje w reżimie zerowego deficytu, więc odpowiedzią na te wyzwania nie może być zwiększanie zadłużenia. W tej sytuacji albo budżet musi się skurczyć, albo państwa członkowskie muszą wpłacać więcej.
Pierwsze rozwiązanie jest dla Polski wyjątkowo niekorzystne, gdyż większość oszczędności dotknęłaby zapewne funduszy spójności, których Polska jest od lat największym beneficjentem. Stąd też ruch Mateusza Morawieckiego, który stwierdził, ze Polska jest gotowa na zwiększenie swojej składki – bowiem netto i tak Polska wyszłaby lepiej na proporcjonalnym zwiększeniu wpłat i utrzymaniu skali budżetu niż na obecnym poziomie i jego redukcji.
Polski pogląd (a szerzej pogląd beneficjentów – głównie nowych krajów UE, ale także Włoch) zderza się z niechęcią płatników netto. Szwecja czy Holandia wskazują, że ich wpłaty musiałyby wzrosnąć o blisko 40 proc., co jest dla nich nie do przyjęcia.
Zmiany w budżecie wydają się być zatem nieuchronne – pytanie, na ile będą bolesne dla nas.
Jak zwykle wiele zależy od krajów takich jak Francja i Niemcy znajdujących się pomiędzy grupą zwolenników silnych cięć, a beneficjentami chcącymi zachować status quo.
Wydaje się, że są one w stanie poprzeć ideę dużego budżetu, ale oczekują zmian w jego charakterze. Nie każdy z pomysłów jest dla nas zły, ale nasz głos w Brukseli jest bardzo słaby, a stosunki z krajami mającymi największą siłę przetargową napięte.
Jednak szczególnie źle sprawy wyglądają w stosunkach z Francją: prezydent Macron w otwarty sposób krytykuje Polskę w zakresie jej obstrukcji procesów integracji europejskiej, walki ze zmianą klimatu i rządów prawa. Francuzi wciąż pamiętają aferę dotyczącą Caracali oraz prób uczenia ich jedzenia za pomocą widelca i nie widzą szczególnych powodów, by wspierać polską sprawę.
Niestety nie jesteśmy w najlepszej pozycji negocjacyjnej także ze względu na wciąż rozwijający się konflikt o praworządność.
Tym bardziej, że jedną z propozycji Niemiec, innego ważnego rozgrywającego, jest uzależnienie finansowania od przestrzegania zasad UE. Taka zasada może nas boleśnie dotknąć, ku zadowoleniu innych beneficjentów.
Znaczące ograniczenie przepływu funduszy do Polski właściwie rozwiązałoby problem deficytu środków wywołanego brexitem. Zatem fakt, że występujemy w silnej koalicji beneficjentów nie oznacza, że możemy czuć się bezpieczni.
Dlatego tak istotne jest, by prezentować w Brukseli pomysły odnośnie do przyszłości funduszy spójności, które będą skupiać się raczej na jakościowych, a nie ilościowych zmianach.
Przykładem takiego działania może być raport publikowany dzisiaj przez Visegrad Insight i CEPS (do pobrania i przeczytania tutaj) oraz związana z nim konferencja European #Futures Forum, na której będą dyskutowali m.in. Jerzy Buzek, Piotr Arak, Aleš Chmelar, Gert Jan Koopman, Kalypso Nicolaidis, Nicolas Tenzer i inni.
Kluczowym wydaje się zatem wypracowanie jednorodnego i silnego stanowiska całej polskiej delegacji w sprawie budżetu. To jednak, biorąc pod uwagę temperaturę walki politycznej, wydaje się mało prawdopodobne – zwłaszcza w kontekście wyborów.
Rząd ze względów wizerunkowych nie może sobie pozwolić na rozmowy o wspólnym froncie z opozycją, zaś jego porażka jest na rękę opozycji.
Wygląda na to, że w tym rozdaniu będziemy raczej przedmiotem, a nie podmiotem dyskusji, i pozostaje liczyć, że szczęśliwym zbiegiem okoliczności efekt nie będzie dla nas bardzo zły.
Tomasz Kasprowicz jest ekspertem w zakresie gospodarki i doktorem finansów. Jest także wiceprezesem Fundacji Res Publica i redaktorem ekonomicznym Res Publiki.
>>> Czytaj również: Europejski system nawigacji satelitarnej Galileo dociera już do miliarda użytkowników smartfonów