Złoty gwałtownie traci, umacnia się dolar i frank. Kapitał ucieka w „twarde waluty” w obliczu zagrożenia wojną. Ale dlaczego niektóre waluty są twarde, a inne nie?
Od wybuchu wojny w Ukrainie złoty stracił już na wartości 10 proc. wobec szwajcarskiego franka i mniej więcej 7 proc. względem dolara. Narodowy Bank Polski próbuje stabilizować rynek dokonując interwencji (już trzykrotnie sprzedawał waluty obce), a rząd zapowiada, że euro z Unii Europejskiej będzie sprzedawał bezpośrednio na rynku, co też ma pomóc złotemu.
Tak gwałtowne osłabienie złotego ma jedną zasadniczą przyczynę: to strach. Media donoszą, że pod kantorami ustawiają się kolejki ludzi, którzy chcą wymieniać złote na tzw. twarde waluty i kupić złoto. Ale globalny kapitał też się boi. Odpływa z ryzykownych, jego zdaniem, rynków, w stronę tzw. bezpiecznych przystani. Dziś dwa porty przyjmują go najwięcej. To właśnie frank szwajcarski i amerykański dolar.
Dlaczego frank jest twardą walutą?
Ucieczka do franka po części wynika z tradycji, a częściowo z mocnych fundamentów szwajcarskiej gospodarki, które wydają się niewzruszone nawet w obliczu wojny w Europie. Zgodnie z tradycją Szwajcaria zawsze była neutralna, a tamtejsze banki pewne. A z bieżącej analizy wynika, że Helweci mogą uczyć innych, jak utrzymać stabilność i równowagę w gospodarce nawet w tak trudnych czasach, jak pandemia Covid-19.
Frank „ma mocne papiery”, żeby się umacniać, bo szwajcarska gospodarka jest zrównoważona jak mało która dzisiaj. To znaczy ma zdrową inflację (2,2 proc. w lutym), niewielką nadwyżkę na rachunku bieżącym (który pokazuje saldo rozliczeń danej gospodarki z zagranicą) i stabilny wzrost gospodarczy. Po stosunkowo płytkiej covidowej recesji (PKB Szwajcarii spadł w 2020 r. tylko o 2,5 proc.) Helweci odrobili straty już w połowie 2021 r., a PKB w całym poprzednim roku wzrosło o 3,5 proc.
I to wszystko udaje im się uzyskać w warunkach bardzo konserwatywnej polityki budżetowej. W ostatnich dwóch dekadach częściej mieli nadwyżkę w sektorze finansów publicznych, niż deficyt. Na tym tle 2,8 proc. PKB deficytu w pandemicznym 2020 roku to bardzo duża rozrzutność.
Co jednak – umówmy się – i jest bardzo oszczędnościowym podejściem w porównaniu do innych państw, które przeciwdziałając pandemii o wiele bardziej popuściły pasa. Dla porównania, w Polsce zamieniliśmy 0,7 proc. PKB deficytu w 2019 r. na 6,9 proc. PKB deficytu w roku 2020.
Nawet pandemia nie zmieniła natomiast tego, że szwajcarski dług należy do najniższych w OECD. Teraz to około 44 proc. PKB, a prognozy na 2022 r. mówią o wzroście do 47 proc. PKB.
Wreszcie, Szwajcaria ma jeden z najbardziej stabilnych systemów politycznych na świecie. I, co ważniejsze, władze cieszą się ogromnym społecznym zaufaniem. Co z punktu widzenia globalnego inwestora do minimum ogranicza ryzyko jakiejś wolty w zarządzaniu państwem.
Pod tym względem Szwajcaria właściwie nie ma sobie równych. Na pytanie: „czy masz zaufanie do rządu centralnego?” odpowiedź „tak” wybiera prawie 85 proc. ankietowanych Szwajcarów. W Polsce nieco ponad 27,3 proc.
Czy Bank Szwajcarii osłabi franka?
To zamiłowanie świata do franka wcale jednak Szwajcarów nie cieszy. Bo może destabilizować system finansowy, wywoływać presję deflacyjną i stwarzać ryzyko, że w jakiejś nieprzewidywalnej sytuacji nagły odpływ wielkiej flotylli globalnego kapitału wzburzy morze w porcie helweckiej gospodarki.
Narodowy Bank Szwajcarii w ostatnich latach starał się wręcz powstrzymywać entuzjazm globalnych inwestorów, czy to z użyciem ujemnych stóp procentowych, czy bezpośrednich interwencji na rynku. Ale czy znów to zrobi? Na to chyba jednak nie możemy liczyć.
Pierwszy duży run na franka w ostatnich latach nastąpił po wybuchu kryzysu finansowego w 2008 r. i nasilił się w czasie tzw. kryzysu zadłużenia w Europie, mniej więcej dwa lata po upadku banku Lehman Brothers. Problemy z długiem Grecji i krajów południowej Europy były tak duże, że na poważnie spekulowano o rozpadzie strefy euro, co solidnie wystraszyło kapitał, który gremialnie zaczął płynąć do tzw. bezpiecznych przystani.
Modnym wówczas kierunkiem było złoto, którego ceny biły rekordy. Ale też właśnie szwajcarski frank.
Przed wybuchem kryzysu finansowego euro kosztowało mniej więcej 1,60-1,70 franka, po upadku Lehman Brothers kurs spadł mniej więcej do 1,40 franka, a na początku 2011 r. wynosił już 1,24 franka za euro,
W sierpniu 2011 r. jednak się załamał, spadając do 1,1 franka za euro. I wtedy właśnie Bank Szwajcarii powiedział „dość” ustalając minimalny kurs wymiany na 1,2 franka za euro. Bronił go do stycznia 2015 roku, co oznacza, że starał się nie dopuszczać do dalszego umacniania własnej waluty.
Na powtórkę z tamtych czasów raczej nie ma co liczyć, bo sytuacja makro Szwajcarii nieco się dziś różni od ówczesnej. Wtedy SNB bardzo bał się deflacji, która dusiła wzrost gospodarczy, tak potrzebny w czasie kryzysu. Główną przyczynę deflacji widział właśnie w mocnym franku, które powodował spadek cen importu.
Dziś Szwajcarzy mają inflacją najwyższą od października 2008 r.
Poza tym obrona sztywnego kursu 1,20 franka za euro spowodowała skokowy wzrost rezerw Banku Szwajcarii. Interwencje SNB oznaczały bowiem skup walut obcych. Jeszcze w połowie 2008 r. rezerwy były warte około 45 mld dolarów. Na koniec 2014 roku były już dziesięciokrotnie większe. A dziś są warte ponad bilion dolarów, czyli znacznie więcej, niż szwajcarskie PKB.
Zbyt duże rezerwy to też niedobrze, bo zarządzanie nimi kosztuje. I też może generować nierównowagę ekonomiczną.
W takiej sytuacji mało prawdopodobne jest, by Bank Szwajcarii próbował jeszcze osłabiać franka dodatkowo je zwiększając. Tym bardziej, że póki co nie musi tego robić z makroekonomicznego punktu widzenia. Mocny frank zadziała bowiem jak tarcza w obliczu wzrostu inflacji, której można się spodziewać w całej Europie w wyniku wojny w Ukrainie.
A stopy procentowe są ujemne już od mniej więcej połowy poprzedniej dekady. Co oznacza, że to narzędzie SNB już wykorzystał w stu procentach.
Dlaczego dolar się umacnia?
Drugą bezpieczną przystanią jest dolar, który bije rekordy siły wobec euro. A więc również względem takich walut, jak złoty.
Skąd ta ucieczka do dolara? Tu też niewielką rolę odgrywa tradycja, podobnie jak z frankiem. Dolar to największa waluta rezerwowa świata. W zasadzie każdy bank centralny ma go w swoich zasobach. Rezerwy złota Fed też zawsze robiły wrażenie i nadal robią, a takie aktywa, jak złoto monetarne, to zawsze ostatnia linia obrony na wypadek jakiegoś kryzysu.
Ale i w tym przypadku ucieczka ma dość mocne ekonomiczne uzasadnienie. Inflacja w USA jest dziś najwyższa od 40 lat. Fed podniesie stopy procentowe, co jest w zasadzie przesądzone po ostatnich wypowiedziach jego przedstawicieli. A rynek zastanawia się tylko, w jakiej skali.
Tymczasem Europejski Bank Centralny, nawet jeśli rozważał zaostrzenie polityki pieniężnej, to teraz dwa razy się zastanowi, zanim przystąpi do podwyżek. Bo wybuch wojny w Ukrainie wszystko zmienił. Przede wszystkim pod dużym znakiem zapytania postawił tempo wzrostu gospodarczego w Unii Europejskiej. Podwyżki stóp dodatkowo by je stłamsiły.
Tak właśnie kalkuluje globalny kapitał. Jeśli stopy w USA wzrosną, a w Europie nadal będą wynosić około zera, to choćby na tej różnicy da się zarobić. Poza tym perspektywy przed amerykańską gospodarką są lepsze, niż przed europejską. Europa, uzależniona w dużej części od rosyjskiego gazu, będzie szukała innych źródeł surowców, również w USA.
I dlatego właśnie obserwujemy pokaz siły dolara, na czym złoty dodatkowo traci. Polska waluta razem z walutami z innych krajów regionu ciągle postrzegana jest jako pieniądz rynku wschodzącego, na dodatek sąsiadującego geograficznie ze strefą działań wojennych. I tak, jak w przypadku poprzednich wielkich kryzysów – finansowego, zadłużenia, pandemicznego – traci na wartości w spektakularny sposób. To trend globalny. Trzeba go po prostu przeczekać.
Polecamy także inne nasze analizy nt. skutków wojny w Ukrainie:
- Czarny piątek dla złotego. Kurs zanurkował, NBP znów musiał wkroczyć [Aktualizacja]
- Świat zamyka niebo dla Rosji. Ekspert: Ekonomicznie stracimy, politycznie – wygramy
- Izrael boi się zemsty Rosji. Ekspert wyjaśnia bierność wobec wojny na Ukrainie
- Chiny a wojna na Ukrainie: grają na osłabienie Rosji, ale sojuszu nie zerwą [OPINIE EKSPERTÓW]
- Rosja stawia siły nuklearne w stan pogotowia. Ekspert tłumaczy, dlaczego nie musimy się bać