Branża transportowa przekonuje, że rozszerzenie sieci płatnych dróg krajowych tylko pogorszy, i tak już trudną, sytuację finansową przewoźników. Według przedstawicieli sektora, firmy będą chciały zrekompensować sobie dodatkowe koszty. I zrobią to poprzez podniesienie cen za usługi transportowe.
Rada Ministrów przyjęła nowelizację rozporządzenia w sprawie rozszerzenia sieci płatnych dróg krajowych lub ich odcinków oraz wysokości stawek opłaty elektronicznej. Opracowane przez Ministerstwo Infrastruktury rozporządzenie rozszerzyło sieć dróg, na których pobierana jest opłata elektroniczna. Chodzi o drogi lub odcinki dróg klasy A (autostrady) i S (ekspresowe). Nowe przepisy, które zaczęły obowiązywać 1 listopada, dotyczą pojazdów o masie przekraczającej 3,5 t oraz autobusów.
– Nie ma planów wprowadzenia opłat od samochodów osobowych i motocykli za przejazd odcinkami dróg zarządzanymi przez GDDKiA – zapewnia jednocześnie Ministerstwo Infrastruktury.
Przed listopadem opłata elektroniczna pobierana była na ok. 3620 km dróg krajowych. Rozporządzenie powiększyło sieć o kolejne odcinki nowo wybudowanych autostrad i dróg ekspresowych, czyli o ok. 1600 km. To oznacza, że sieć dróg płatnych została rozszerzona o niemal 44 proc.
To zobowiązanie poprzedniego rządu
Dlaczego władza zdecydowała się na taki krok? Jak podała Kancelaria Prezesa Rady Ministrów do rozszerzenia sieci dróg płatnych zobowiązał się poprzedni rząd.
– Działanie zostało zaplanowane i zgłoszone jako jedno z tych, które Polska zamierza podjąć w ramach Krajowego Planu Odbudowy – reforma E2.1. Zwiększenie konkurencyjności sektora kolejowego. Rozszerzenie sieci dróg płatnych jest kontynuacją polityki obejmowania od 2011 r. nowo wybudowanych dróg opłatą elektroniczną. Sieć nie była rozszerzana od 2017 r., a od tego czasu w Polsce oddano do użytku wiele nowych odcinków autostrad i dróg ekspresowych – informuje KPRM.
Budżet zyska ok. 1,2 mld zł rocznie
Rząd tłumaczy jednocześnie, że wpływy z opłat za przejazd pojazdów ciężkich i autobusów trafiają do Krajowego Funduszu Drogowego, z którego finansowane są budowa nowych dróg i remonty istniejącej sieci.
– Po rozszerzeniu sieci planowane jest uzyskanie dodatkowych wpływów w wysokości ok. 1,2 mld zł w skali roku, a przewidywany koszt rozszerzenia w okresie 10 lat ma wynieść ok. 160 mln zł – przekazała 300Gospodarce Anna Szumańska, rzeczniczka prasowa Ministerstwa Infrastruktury.
MI wskazuje też, że nowe przepisy będą także sprzyjały stopniowemu wzrostowi udziału kolei w przewozach towarowych. Dzięki temu zmniejszeniu ulegnie emisja CO2 z transportu.
Firmy podwyższą ceny
Jak nie trudno się domyślić, rozszerzenie sieci płatnych dróg nie podoba się branży transportowej. Sektor wskazuje, że biorąc pod uwagę mnóstwo innych problemów, z którymi musi się mierzyć, przyjęta nowelizacja tylko pogarsza sytuację.
– Po objęciu większej liczby dróg opłatami drogowymi przewoźnicy nie będą mieli innego wyjścia, jak podwyższyć cenę za usługę transportową. Firmy przewozowe stoją na skraju bankructwa i nie ma możliwości, by sfinansowały dodatkowe koszty z własnych środków. Z całą pewnością jednak podniesienie cen nie może nastąpić z dnia na dzień, m.in. ze względu na podpisane umowy. Poza tym przewoźnicy, by nie stracić klientów, muszą w sposób łagodny i bardzo odpowiedzialny wejść w proces kompensaty kosztów – przewiduje Jan Buczek, prezes Zrzeszenia Międzynarodowych Przewoźników Drogowych w Polsce.
W jego ocenie objęcie opłatami większej liczby dróg dotknie przede wszystkim przewoźników, którzy jeszcze do niedawna wykonywali przewozy na Daleki Wschód.
– Po de facto zamknięciu granicy zostali na lodzie, ze starszymi samochodami lepiej radzącymi sobie z gorszym paliwem i słabymi drogami. Dziś nie są w stanie znaleźć sobie stabilnego zatrudnienia na europejskim rynku, dlatego wykonują przewozy krajowe, a w przypadku przejazdów na Zachód ponoszą najwyższe koszty, bowiem ich tabor nie posiada najwyższych wskaźników ekologicznych – mówi Jan Buczek.
Na trudną sytuację w branży transportowej zwraca uwagę także Jerzy Gębski, wiceprzewodniczący rady Polskiej Izby Spedycji i Logistyki.
– Jest zrozumiałym poszukiwanie wpływów do budżetu, szczególnie, że wydatki w ostatnim czasie wzrosły, co było efektem realizacji obietnic wyborczych. Obecny rząd, wzorem wielu poprzednich, zakłada, że branża transportu drogowego zniesie kolejne obciążenia. Nadto, wychodzi z teoretycznie prawidłowego założenia, że ostatecznym płatnikiem nowych opłat będą klienci transportu. Niestety nie uwzględnia obecnego kontekstu, w którym funkcjonuje od wielu miesięcy branża transportu drogowego. A kontekst jest taki, że mamy do czynienia z poważnym kryzysem. Jak twierdzi wielu przedstawicieli tej gałęzi transportu, wręcz z zapaścią. Potwierdzeniem tego jest zgłaszanie restrukturyzacji przez kolejne przedsiębiorstwa transportu drogowego – przekazał 300Gospodarce Jerzy Gębski.
Jerzy Gębski przyznaje jednocześnie, że nie jest znana skala tego zjawiska, ponieważ nie wiadomo, ilu z drobnych przewoźników, czyli posiadających od 5 do 7 pojazdów, a takich jest większość, ma problemy z płynnością finansową i z powodu braku ciągłości zleceń odstawiło samochody „pod płot”.
– Praprzyczyną tego stanu rzeczy jest dekoniunktura i stagnacja gospodarcza w Europie. Dlatego jestem krytykiem wprowadzania nowych obciążeń dla przewoźników właśnie teraz. Uważam, że rząd powinien poczekać na poprawę koniunktury na przewozy. Wówczas nowe obciążenia mogłyby zostać przeniesione w całości na klientów – stwierdza przedstawiciel Polskiej Izby Spedycji i Logistyki.
Kolej nie jest alternatywą
Jerzy Gębski negatywnie ocenia też uprzywilejowanie kolei. Jak twierdzi, kolej nie jest alternatywą dla większości przewozów drogowych. Bo nie ma oferty, która odpowiadałaby na potrzeby polskich małych i średnich przedsiębiorstw rozmieszczonych w całym kraju, zamawiających lub wysyłających partie towarów w ilości od 1 do 10 palet.
– Właśnie tego typu przewozy, zwane częściowymi i drobnicowymi, są domeną transportu drogowego. Każda gałąź transportu winna być wykorzystywana optymalnie, z jak najlepszym efektem ekonomicznym, w sposób zrównoważony, mając na uwadze dobro środowiska naturalnego. Rząd powinien wspierać, a przed wszystkim nie utrudniać wdrażania innowacji służących celom ekologii i poprawy ekonomiki transportu, we wszystkich jego rodzajach. Takich jak chociażby inicjatywa Polskiej Izby Spedycji i Logistyki polegająca na stopniowym dopuszczeniu do ruchu dłuższych zestawów transportowych typu EMS na wybranej sieci dróg – podsumowuje wiceprzewodniczący rady Polskiej Izby Spedycji i Logistyki.
Elektroniczne systemy poboru opłat za przejazd są obecnie standardem w unijnych krajach. Funkcjonują np. w Niemczech, Austrii, Czechach, Belgii, Słowacji i Węgrzech. Każde państwo samodzielnie ustala stawkę opłaty.
Średnia wysokość opłaty w Polsce, czyli ok. 0,42 zł/km, jest o kilkadziesiąt, a nawet kilkaset procent niższa w stosunku do większości średnich stawek obowiązujących w państwach europejskich. W Niemczech to 1,51 zł/km, Austrii -1,42 zł/km, a na Słowacji – 0,77 zł/km. Nad Wisłą opłata jest oparta na zasadach „korzystający płaci” oraz „zanieczyszczający płaci”. To oznacza, że stawki za przejazd są uzależnione od masy pojazdów oraz od normy emisji spalin.
To też może Cię zainteresować:
- Zrównoważona polityka transportowa może poczekać? Liczą się przede wszystkim unijne fundusze
- Będą strefy czystego transportu. Ale tylko w miastach, które spełnią dwa warunki
- Elektryfikacja transportu na wstecznym? Diesel i benzyna królami szos
- Transport osłabia UE w walce z emisjami gazów cieplarnianych. Najnowsze dane są niepokojące