Strona główna 300KLIMAT Po zatruciu Odry. „W Polsce każdy kto nielegalnie zrzuca ścieki wie, że pozostanie bezkarny” [WYWIAD]

Po zatruciu Odry. „W Polsce każdy kto nielegalnie zrzuca ścieki wie, że pozostanie bezkarny” [WYWIAD]

przez Katarzyna Mokrzycka
Katastrofa ekologiczna na Odrze. Fot. Shutterstock.com

Katastrofa ekologiczna na Odrze pokazuje, ze potrzebujemy służb ochrony przyrody z uprawnieniami operacyjnymi. Najsensowniejsze rozwiązanie to stworzenie wyspecjalizowanego pionu w policji – mówi prof. Andrzej Mikulski*, hydrobiolog z Centrum Nauk Biologiczno-Chemicznych UW.

Katarzyna Mokrzycka, 300Gospodarka: Panie profesorze, stan wód w Polsce jest: dobry, zadowalający, zły?

Prof. Andrzej Mikulski: Dobry w porównaniu z latami 70. Średni w porównaniu do średniej europejskiej. W 2020 roku ukazał się raport Głównego Inspektora Ochrony Środowiska o stanie wód w Polsce, który bazuje na kilkuletnich badaniach. Według tego raportu, w złym stanie jest około 10 procent rzek, w stanie dobrym 8 procent rzek, w umiarkowanym 54 proc.

Natomiast jeśli chodzi o jeziora to nie jest najgorzej – w złym stanie jest 13 procent, a w dobrym 20 procent. W bardzo dobrym stanie jest zaledwie 0,6 proc. jezior w Polsce. O ile rzeka potrafi się oczyścić sama, o tyle w przypadku jezior zazwyczaj jest to bardzo kosztowny proces.

Czy widział Pan już kiedyś zdarzenie o takiej skali, jak to co się dzieje teraz na Odrze?

Nie na taką skalę, ale śnięte ryby to w Polsce dość powszechne zjawisko. Rzadziej może w rzekach niż jeziorach, ale i tak zdarza się dość często.

Ja często obserwuję w wodach powierzchniowych martwe ryby i nie zgłaszam, bo to nie ma sensu.

To znaczy?

Nikt nie zareaguje. A to się zdarza systematycznie, zwłaszcza w okresie letnim, kiedy dochodzi do intensywnych deficytów tlenowych – pojawiają się martwe ryby i kompletnie nikt tego nie rejestruje.

Tu też reakcja władz była właściwie wymuszona reakcją opinii społecznej. Najpierw wstępnie przyjęto hipotezę, że za 100 ton śniętych ryb odpowiedzialny jest człowiek, katastrofa wydarzyła się w wyniku działań ludzkich.

W czwartek minister klimatu poinformowała natomiast o złotych algach, które mogły się do tego przyłożyć. Eksperci mówią jednak, że bez ścieków algi nie dałyby aż tak poważnych skutków.

Z kontroli Wód Polskich wynika, że kontrolerzy znaleźli na rzekach w kraju to 17 tys. urządzeń, które nie miały uregulowanego stanu formalnoprawnego, z czego prawie 6 tys. na Odrze.  Na ile to jest nienormalna sytuacja w skali Europy?

Wiadomo od zawsze, że w Polsce tak właśnie jest, tylko nikt się tym dotąd nie interesował. Gospodarka ściekowa w Polsce to jest wolna amerykanka. Olbrzymiej liczby zrzutów ścieków nikt nie rejestruje.

Jestem zresztą przekonany, że wielu nielegalnych rur nie odkryto, wystarczy, że nie są przy brzegu tylko wychodzą w nurt. Bardzo trudno też udowodnić zrzut ścieków, bo to nie trwa stale tylko na przykład godzinę w tygodniu. Pomiar dwa dni po zgłoszeniu, np. od wędkarzy, i sprawdzenie kamerą termowizyjną nic nie wykaże. Przy każdym z takich wylotów należałoby założyć automatyczne urządzenie mierzące w czasie rzeczywistym stężenie różnych substancji. A to jest fizycznie niemożliwe.

Jedynym rozwiązaniem jest skasowanie tych rur. Jeśli są – zawsze powinny budzić podejrzenie, że są wykorzystywane. Dopóki to nie zostanie zrobione rzeki nie będą czyste.

W krajach zachodnich, w których przywiązuje się do tego wagę działają wyspecjalizowane jednostki, zajmujące się ochroną środowiska i w sposób bezwzględny egzekwujące wysokie kary. Osoba, która wypuszcza ścieki musiałaby prawdopodobnie sprzedać dom, żeby się wypłacić.

Dzisiaj u nas też jest mowa o podniesieniu kar za zrzucanie ścieków i zanieczyszczanie środowiska.

Ale my już mamy prawo, które mówi, że nielegalny zrzut ścieków jest karalny a kary są dotkliwe. Problemem jest jednak bezkarność – każdy kto to robi ma świadomość, że pozostanie bezkarny.

Nie mamy systemu, który kontroluje, nie mamy systemu ochrony środowiska, nie ma wyspecjalizowanej służby, która ma możliwość pracy operacyjnej. Tak naprawdę służby ochrony przyrody, które działały aktywnie zniknęły około 2000 roku.

Kiedyś istniała straż ochrony przyrody, działała prężnie, skupiała bardzo dużą liczbę osób, które pracowały głównie społecznie. W 1982 roku było to ponad 33 tysiące strażników skupionych w 1600 jednostek w całej Polsce. Kilka tysięcy z tych osób miało prawo dawania mandatów. To byli ludzie pochłonięci misją ochrony przyrody.

Zamieniono ich na grupę inspektorów ochrony środowiska, których jest zdecydowanie za mało, są słabo motywowani i mają bardzo ograniczone możliwości błyskawicznego reagowania na pojawiające się problemy. Procedury administracyjne są powolne, co daje osobom łamiącym prawo czas na zaprzestanie tego procederu i wyczyszczenie dowodów.

Jak to zmienić?

Zastanawiamy się nad tym w naszym środowisku. Nie sądzę żeby ktokolwiek z władz był skłonny dać uprawnienia do dawania mandatów ludziom z WWF, Greenpeace czy z innych podmiotów NGO, które chcą chronić przyrodę.

W mojej opinii najsensowniejsze rozwiązanie, jakie dyskutowaliśmy na jednej z konferencji to stworzenie wyspecjalizowanego pionu w policji, który będzie się zajmował przestępstwami przeciwko środowisku i przyrodzie. Gdyby służby miały pełnowymiarowe możliwości działań operacyjnych przy dodatkowym wsparciu instytucji pozarządowych mielibyśmy jakieś szanse na powodzenie w tej walce.

Bo zwykli ludzie wyłapują te rury – turyści a zwłaszcza wędkarze, którzy na każdym terenie są w stanie powiedzieć gdzie są wyloty ścieków. Potrafią wskazać, że tego dnia o tej godzinie coś spłynęło do rzeki. Czyli wiedza jest, tylko nie ma możliwości jej wykorzystania i próby pociągnięcia do odpowiedzialności tych, którzy są winni.

Odra zwróciła na problem uwagę całej Polski, w tym władz na różnych szczeblach. Liczy pan teraz na kopernikański przewrót w tej dziedzinie?

Nie bardzo. Zdumiewające było zdziwienie decydentów, przynajmniej to formalne, że takie rury istnieją. Nie wiadomo czy się śmiać, czy płakać.

W Polsce nadal w wielu miejscach funkcjonuje też opróżnianie szambiarek do rzek i rowów zamiast do oczyszczalni ścieków. Czasami to jest przeciekające szambo nad rzeką, czasami źle zbudowana tzw. ekologiczna oczyszczalnia ścieków.

Tego też nikt nie kontroluje, a wiele osób nie widzi w tym nic nagannego.

Kiedyś całkowicie zwyczajne było to, że rzeki były naturalnym odbiornikiem zanieczyszczeń z nadrzecznych osad. Zagęszczenie populacji nad rzekami było na tyle niewielkie, że rzeka spokojnie radziła sobie ze ściekami. Ludzie prali w rzece, a kilka kilometrów poniżej brali z rzeki wodę do picia i nikt się nie zatruwał.

Znaczenie ma skala. Kiedy populacja nad rzeką jest zbyt gęsta rzeka przestaje sobie radzić z samooczyszczaniem. Tak było już w starożytnym Egipcie, gdy populacja nad Nilem się rozrosła. Wówczas część ścieków odprowadzano na pustynię a część kondycjonowano i używano dla nawadniania i użyźniania pól. Szczyt problemów nastąpił oczywiście w okresie rewolucji przemysłowej – stan permanentny rzek był taki, jak dziś na Odrze, powstały pierwsze oczyszczalnie ścieków.

W tej chwili mówimy o zrzutach nielegalnych, ale przecież ogromna ilość ścieków przemysłowych trafia do rzek w majestacie prawa, za zgodą władz. W czwartek głośno było o sprawie zrzutu ze zbiornika Żelazny Most zakładów hydrotechnicznych KGHM-u. Od 29 lipca do 10 sierpnia duże ilości słonej wody z eksploatacji rud i kopalni trafiły do Odry. KGHM miał decyzję wodno-prawną. To jest proceder do wyeliminowania kiedykolwiek?

Oczywiście najlepiej gdyby żadne ścieki poprzemysłowe nie trafiały do rzek. Znaczna część zakładów i fabryk jest teoretycznie w stanie funkcjonować w układzie zamkniętym, to znaczy pobierać wodę z rzeki i ją recyrkulować w obrębie zakładu. Straty wody są więc uzupełniane z rzeki, ale do rzeki nic nie wraca.

To optymalne rozwiązanie, ale trudne do osiągnięcia. Na przykład wody pokopalniane to problem, z którym ciężko sobie poradzić, nie tylko w Polsce. Dotyka głównie krajów rozwijających się, one się tym rzadko przejmują.  Kraje rozwinięte natomiast na różne sposoby próbują sobie z tym radzić. Takie działania rodzą jednak duże koszty, które mają wpływ na konkurencyjność gospodarki i zakładów przemysłowych. Własna efektywna oczyszczalnia radykalnie podnosi koszty produkcji.

Staram się więc zachować zdrowy rozsądek, uważam że do rzeki można puszczać ścieki, tylko w takiej ilości, z którą rzeka sobie sama poradzi. Rzeki mają bardzo duży potencjał do samooczyszczania. Jesteśmy w stanie mniej więcej określić ile ścieków można wpuścić do danej rzeki bez poważnych dla niej konsekwencji. Te limity są formalnie zatwierdzane.

Trzeba jednak wziąć pod uwagę stan wody przed zrzutem. Limity zrzutów są bowiem w większości przypadków liczone na średnie stany wody, a nie na bardzo niskie z jakimi musimy się mierzyć obecnie. Bardzo często woda w rzekach nie płynie prawie w ogóle, to tzw. niżówki i jeżeli limit zrzutu ścieków zostanie zrealizowany w takim okresie to może doprowadzić do sytuacji jak na Odrze.

Może się więc okazać, że nawet jeśli nikt przekroczył tych ilości, na które miał zgodę i tak mogło dojść do takiego zjawiska ze względu na niski stan wody?

Tak, jeżeli rzeczywiście bezpośrednią przyczyną byłby zrzut ścieków. Już dziś wiadomo, że tym razem sprawa była bardziej złożona.

Ale generalnie problem polega na tym, że polskie rzeki są zanieczyszczane ściekami w nadmiarze nieustannie, tylko dopóki nie pojawią się martwe ryby nikt nie widzi problemu. Dopóki ryby nie padają to wszystko jest w porządku.

Ministerstwo Klimatu zapowiedziało przygotowanie planu odbudowy Odry. Co się w nim powinno obowiązkowo znaleźć? Czego potrzeba Odrze i innym polskim rzekom?

Problem na Odrze wybuchł miedzy innymi dlatego, że była wysoka temperatura i niski stan wody. Zmiany klimatyczne postępują i wysokie temperatury będą występować często. Trzeba się liczyć z tym, że „Odra” będzie się powtarzać i to znacznie bardziej „spektakularnie”. Na klimat globalny nie mamy lokalnie dużego wpływu, ale sporo możemy zrobić sami.

Przede wszystkim należy zrezygnować z planów regulacji rzek, w tym Odry. Koledzy z różnych stron Polski od dawna walczą o to żeby zrezygnować z planów regulacji środkowej Odry. Regulacja ogranicza bowiem zdolność do samooczyszczania się rzek, więc to wszystko, co do niej wpływa będzie miało dużo większy efekt, będzie się dłużej utrzymywać w ekosystemie. Dążmy do renaturyzacji rzek.

Regulowanie rzek to następny objaw polskiej betonozy? Wyłożyliśmy kamieniami już większość rynków i centrów miast i to samo robimy z rzekami? Ma być równo i czysto?

Mniej więcej tak. Problemem w Polsce przez lata były tzw. prace utrzymaniowe, które polegały na tym, że  jeżeli rzeka zaczyna się samodzielnie renaturyzowć, tzn. meandrować, zarastać roślinnością itp., to  wjeżdża do tej rzeki koparka i ją przekupuje. I tak przekopano, według badań zleconych przez WWF, ponad 20 tysięcy kilometrów rzek w Polsce w ciągu zaledwie 5 lat.

A prace utrzymaniowe powodują całkowitą dewastację ekosystemu i w dużej części śmierć gatunków, które tam żyją, w tym chronionych. Przyśpieszają radykalnie odpływ ze zlewni czyli zmniejszają retencję, powodują, że woda odpływa z pól i łąk szybko do rzeki, najpierw powodując wezbrania, a później susze. No i generalnie ograniczają możliwość samooczyszczenia, bo z rzek robią rowy. Nawet jeżeli one nie są regulowane w sposób twardy, czyli nie są np. betonowane, to stają się taką prostą rynną, którą cieknie do dołu woda.

Wciąż są też plany budowy dużych zbiorników na dużych rzekach. To jest kompletna katastrofa. Do takiego zbiornika wypływa wszystko co płynie rzeką, osadza się i staje się bombą zegarową, która prędzej czy później wybuchnie. Zbiorniki często generują zakwity glonów, które bez nich występują w rzekach bardzo rzadko.

Na pewno możemy zaradzić coś na nierównowagę przepływów w rzekach. Rzeka to nie samo koryto i dopływy, to w dużej mierze ten obszar, z którego deszcz wpływa do rzeki. Należy wziąć się wreszcie za retencje w zlewniach. Czas przestać myśleć o tym, w jaki sposób wyciągnąć jak najwięcej pieniędzy z każdego kawałka lasu czy pola i zastanowić się nad tym, co zrobić żeby zatrzymać w krajobrazie wodę, żeby ona zasilała pola i przyrodę a ściekała powoli, zasilając trwale rzekę, gdy przez dłuższy czas nie ma opadów. O tym mówimy od lat.

W przypadku Odry, trzeba zacząć prowadzić gospodarkę leśną w Sudetach pod kątem retencji a nie pozyskiwania drewna. To może ograniczyć zarówno powodzie jak i ograniczyć suszę i niżówki na rzekach.

Czyli w planie odrodzenia Odry trzeba wyjść znacznie dalej niż tylko z hasłem: na nowo zarybimy rzekę i podniesiemy kary za lewe ścieki.

Co do ratowania Odry, to potrzebna jest tu rozwaga. Spektakularne wpuszczanie ryb do rzeki może być dobrym posunięciem wizerunkowym, ale dla ekosystemu może być bardzo szkodliwe. Przed jakimikolwiek ingerencjami trzeba dokonać szczegółowej analizy stanu Odry i pozostawić tworzenie planu naprawczego multidyscyplinarnemu zespołowi ekspertów, który należy niezwłocznie powołać.

Ale zmiany muszą dotyczyć gospodarki wodnej w całym kraju. Retencja zbiornikowa, o której rząd sporo mówi nie wystarczy, bo ona jest mało efektywna. Zbiornik jest w stanie podtrzymać przepływ na rzece w ciągu jednego dwóch dni, a musimy się zastanawiać jak wodę zatrzymywać w glebie, jak zasilać efektywnie wody gruntowe.

Będziemy mieć coraz poważniejsze problemy z pokrywą śnieżną. Retencja śniegowa która napędzała rzeki przez wiosnę, a nawet lato, bo śnieg topniał powoli i zasilał wody gruntowe, to wszystko  ściekało, dawało wezbrania wiosenne zasilało rzeki jeszcze latem – to wszystko zniknie.

Będziemy mieć w Polsce porę deszczową i porę suchą. I w trakcie pory deszczowej tę wodę trzeba będzie jakoś zatrzymać w górach, w lasach, na podmokłych łąkach, na torfowiskach po to żeby potem mogła zasilać nasze rzeki ponieważ inaczej te rzeki zaczną wysychać jeszcze bardziej.

To się już dzieje. Widzą to wędkarze, odczuwają rolnicy, którzy kilka lat temu wymusili lokalnie na Wodach Polskich stawianie na rowach zastawek, żeby na wiosnę woda nie uciekała, bo chcieli mieć zalane pola – to latem zmniejszało efekty suszy. Po kłótniach Wody Polskie zastawki zrobiły i nawet stwierdziły, że to jest świetny pomysł. Ludzie widzą też związek między wycinką drzew a wzrostem odczuwalnej temperatury.

Chociaż czyszczenie przyrody jest wciąż niestety ulubionym zajęciem wielu urzędników. Jak rzeka meandruje to jest niedobrze, powinna być prosta, bo wygląda bardziej porządnie. Ale widzę powoli jakieś zmiany w mentalności.

Pomagają w tym obrazki z TV, na przykład pozbawione już liści wyschnięte drzewa, albo koryto Loary, którą można przejść suchą stopą na drugi brzeg. Co pan wtedy myśli? „Aha, tego się spodziewałem od 20 lat”, czy raczej „wydarzyło się coś bardziej gwałtownego niż wszyscy się spodziewaliśmy”?

Wszystko przyspieszyło. Od dawna uczę o ociepleniu klimatu, kilkanaście lat temu omawialiśmy ze studentami modele, które opisywały, jak się będzie zmieniał klimat. Dziś okazuje się, że zmiany przyspieszyły mniej więcej dwukrotnie względem modeli z tamtych czasów. I będą przyspieszać nadal.

Nie zatrzymamy ocieplania się klimatu. Nie mam na to żadnych szans. Jesteśmy w stanie być może zmniejszyć tempo tych zmian, ale gdy patrzę na to, jak funkcjonuje świat wiem, że radykalnie ich nie odwrócimy. To na czym powinniśmy się teraz skupić to przygotowanie do adaptacji do tego, co nas czeka.

O ile opadów w Polsce będzie tyle samo co było, a może nawet więcej, to będą one nieregularne i w takich porach roku, gdy retencja będzie bardzo trudna i ograniczona.

Powinniśmy więc głęboko się zastanowić nad przekształceniem szaty roślinnej Polski, bo już teraz wiadomo, że bardzo wiele gatunków roślin nie poradzi sobie w nowych warunkach – w tej chwili wymierają świerki w wielu miejscach w Polsce na przykład – ale nie tylko dzikich gatunków, także roślin uprawnych. Wiele klasycznych polskich upraw przestanie mieć rację bytu, rolnicy coraz częściej będą wyciągać rękę po dofinansowanie strat, tego się nie da długo ciągnąć.

Do uprawy w Polsce proponuje się na przykład bogate w skrobię sorgo. Z punktu widzenia polskiej kultury rolniczej to egzotyczny pomysł, ale konieczny, bo większość polskich upraw nie będzie w stanie funkcjonować w klimacie który będziemy mieli.

O jakiej perspektywie czasu pan mówi? Czy mówimy o najbliższych dwóch dekadach czy mówimy o kolejnym stuleciu?

Bardziej o dwóch dekadach, sądząc z przyspieszenia zmian klimatu. Natomiast nikt nie będzie w stanie w tej chwili dać sensownej odpowiedzi na pytanie, jak szybko będzie to przebiegać, bo jest kilka zmiennych, nad którymi naukowcy głęboko się zastanawiają. Na przykład topnienie zmarzliny wiecznej i wydobywanie się stamtąd metanu – nie wiadomo jak szybko to przebiegnie.

Nie wiadomo, jak szybko będą się topić lodowce, a to wpływa na albedo, jest sprzężeniem zwrotnym dodatnim w systemie klimatycznym. Jest jeszcze zaburzony, rozregulowany układ El Nino La Nina, który powoduje wypompowywanie dużych ilości energii poza system klimatyczny. Prognozowanie tempa zmian wydaje się coraz trudniejsze.

Należy być raczej pesymistycznie nastawionym do tempa zmian. Szczerze mówiąc ja nie wierzyłem, że dożyję czasów, kiedy w wielu miejscach, w których wcześniej bywałem temperatura będzie w dzień zbyt wysoka żebym wyszedł na zewnątrz, bo to grozi życiu i zdrowiu. Teraz już, obawiam się, dożyję.

Arktyka ociepla się prawie cztery razy szybciej niż reszta świata, wskazują nowe badania

Z strony urzędników państwowych padło zdanie, że poza rybami żaden z gatunków w Odrze nie został dotknięty. To jest możliwe, zwłaszcza gdyby przyczyną zatrucia były jakieś chemikalia?

Są substancje toksyczne, które działają tylko na kręgowce. Jeżeli zatrucie byłoby spowodowane przez takie, teoretycznie zdechłyby tylko ryby. Natomiast już to, że ryby zdechną oddziałuje na cały ekosystem, bo ryby są jego immanentną częścią. Nie jest możliwe żeby wyjęcie tak dużego fragmentu systemu nie wpłynęło drastycznie na pozostałe jego elementy.

Taka olbrzymia ilość martwej materii organicznej prędzej czy później spowoduje warunki beztlenowe (efektywne odłowienie tych ryb w całości nie jest raczej możliwe), zaczną padać inne organizmy. To pociągnie za sobą dalsze skutki. Rozkład materii organicznej powoduje zwiększenie ilości bakterii heteroficznych. Jeżeli do Odry dostaną się jakieś bakterie chorobotwórcze to też mogą się zacząć namnażać w tych warunkach.

Jeżeli, tak jak w tej chwili się sugeruje, bezpośrednim sprawcą całej katastrofy jest glon Prymnesium parvum, to jego ofiarami są liczne gatunki zwierząt oddychające skrzelami. Oprócz ryb, na przykład małże. Z tego co wiem, ogromne ilości zdechłych małży są rzeczywiście obserwowane aktualnie w Odrze. Na dokładne oszacowanie strat w ekosystemie przyjdzie nam chyba jeszcze dłuższy czas poczekać.

Nie wiemy nadal co płynie Odrą, ale wiemy dokąd płynie. Czy Bałtyk także odczuje konsekwencje zatrucia Odry?

Zalew Szczeciński na pewno. Choćby z powodu dużej ilości martwej materii organicznej, która do niego dotrze. Jeżeli przyczyną jest toksyczny zakwit, to niewykluczone, że rozwinie się on na Zalewie, a także, że „wymknie się” też na Bałtyk.

*Dr hab. Andrzej Mikulski jest wykładowcą w Zakładzie Hydrobiologii, Instytucie Zoologii,
na Wydziale Biologii Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi zajęcia z ochrony i rekultywacji środowisk wodnych, zoologii, ekologii dla bioinformatyków i hydrologii.


Nasze teksty o katastrofie ekologicznej na Odrze:

Powiązane artykuły