Mamy dziś w Polsce klimat, jaki panował w północnych Włoszech czy na Nizinie Węgierskiej w latach 70-tych ubiegłego wieku. To wpływa negatywnie na nasze zasoby wodne. Za 10 lat będziemy mieć 40 proc. mniej wody użytkowej niż dziś – mówi w wywiadzie z 300Gospodarką Grzegorz Walijewski.
Grzegorz Walijewski jest hydrologiem i geografem oraz rzecznikiem Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej – Państwowego Instytutu Badawczego. IMGW-PiB jest partnerem merytorycznym kampanii edukacyjnej „Obiecajmy”, której celem jest zmiana nawyków Polaków dotycząca oszczędzania wody.
Barbara Rogala, 300Gospodarka: Czy w tym roku w Polsce będzie susza?
Grzegorz Walijewski: Sytuacja pogodowa jesienią zeszłego roku, zimą i wiosną była bardzo dobra, aby zmniejszyć ryzyko powstania suszy. Szczególnie zimą. Na przykład w poprzednim roku sytuacja hydrologiczna kraju była zdecydowanie gorsza. Wówczas, jeśli padał śnieg, to nie tworzyła się pokrywa śnieżna, która w okresie wiosennym powinna się topić.
Ten sezon był inny: był deszcz, śnieg, a wiosną roztopy. Zasoby wodne w kraju się polepszyły. Tak było jednak do maja. Od maja zaczynamy obserwować stopniowe symptomy nadchodzącej suszy, która pewnie rozwinie się w lipcu.
Czy to, że susza pojawi się w tym roku było pewne?
Tak, to było pewne. Pytanie już nie brzmi: „czy”, tylko: „gdzie i kiedy” wystąpi ten kataklizm. W ubiegłym wieku susze występowały średnio co 5-7 lat, na początku tego średnio co 3 lata, a od 2015 roku susza jest co roku. Mało tego, zajmuje ona co roku większy areał naszego kraju.
W Polsce susze oraz powodzie występowały, występują i występować będą. W tym roku już widzimy suszę hydrologiczną: w rzekach i jeziorach. Dla porównania, na przykład w zeszłym roku, symptomy suszy były widoczne już wczesną wiosną, a nawet w styczniu. Jako hydrolodzy w sierpniu mieliśmy duży problem, bo tak dużej liczby stacji, które mierzyły przepływ poniżej wartości, która oznacza, że mamy do czynienia z suszą hydrologiczną nie było od początku pomiarów hydrologicznych w Polsce. W tamtym roku wskazywało to prawie 200 stacji, a mamy ich nieco ponad 500.
Czy to wynika ze zmiany klimatu?
Tak, to jest bezpośredni skutek zmiany klimatu. Ona powoduje, że od wielu lat niekorzystnie zmienia się charakter opadów atmosferycznych. Są nierównomiernie rozłożone w całym kraju, a jak występują, to często w postaci opadów burzowych: punktowo i intensywnie. Nasze obserwacje potwierdzają, że incydenty opadowe przeplatane są okresami suchymi i gorącymi. W konsekwencji mamy większe straty wody z powierzchni naszego kraju.
I zimy są cieplejsze, a w konsekwencji częściej obserwujemy opady deszczu niż śniegu. A wiosenne roztopy są bardzo ważne, gdyż reżim polskich rzek jest mocno uzależniony od tego procesu. Roztopy poprawiają również wilgotność w glebie, a w konsekwencji poziom wód powierzchniowych i gruntowych.
Bardzo dobrze widać zmianę charakteru opadów od początku XXI wieku. W tamtym wieku częściej je obserwowaliśmy na większym obszarze naszego kraju. Było też mniej ulew i zjawisk burzowych. Natomiast dziś co chwilę słyszymy o podtopieniach, szczególnie na terenach zurbanizowanych, w wyniku intensywnych opadów deszczu. W ciągu 2-3 godzin spada miesięczna norma opadu na niewielkim, często zabetonowanym obszarze.
W Warszawie w czerwcu 2020 roku w zaledwie 10 minut spadło tyle deszczu, ile powinno przez pół miesiąca. Komunikacja drogowa w stolicy została sparaliżowana na kilka godzin. W XX wieku suma miesięczna opadu rozkładała się na większą liczbę dni, często powyżej 16 w całym miesiącu. Taki opad powodował mniejsze ryzyko powstania suszy, gdyż powoli filtrował w glebę poprawiając sytuację hydrologiczną.
Dziś sumy opadów miesięcznych i rocznych są zbliżone do norm. Na “papierze i mapach” wszystko się zgadza. Ale liczba dni z opadem diametralnie spadła, a taki rozkład opadów bardzo sprzyja powstawaniu suszy.
Ale jak wywołuje to zmieniający się klimat?
Klimat nam się ocieplił. Granica strefy ciepłej przesunęła się z południa Europy na północ o około 400 km, na tyle wyraźnie, że mamy dziś klimat, jaki panował w północnych Włoszech czy na Nizinie Węgierskiej w latach 70-tych ubiegłego wieku. To dlatego, że w ciągu ostatnich 50-70 lat średnia temperatura obszarowa naszego kraju wzrosła o około 1,6 – 1,7 st. Celsjusza.
I ten wzrost temperatury powoduje, że zamiast regularnego deszczu mamy burze?
Dokładnie. Ten stan wpływa na dynamikę procesów zachodzących w atmosferze. Wyższa temperatura to wyższe parowanie. To natomiast powoduje więcej zjawisk konwekcyjnych, w efekcie więcej burz, intensywnych, wręcz nawalnych opadów, częstsze silne porywy wiatru, a nawet trąby powietrzne.
Wcześniej klimat w Polsce był bardziej ustabilizowany. Dziś synoptycy meteorolodzy niejako na nowo muszą uczyć się prognozowania i ich modele muszą dostosować się do pogody – być bardziej dynamiczne. To jest niesamowite, że w ciągu kilkudziesięciu lat klimat w Polsce aż tak się zmienił.
No i skutki dotkną na przykład rolników, którzy według PAN będą w przyszłości wkładać dużo większe środki w nawadnianie pól.
Tak, to paradoks. Będziemy musieli nawadniać pola, które przez wiele minionych lat osuszaliśmy. Mokradła, torfowiska, bagna, trzęsawiska, były naturalnymi „gąbkami”, które fantastycznie gromadziły wodę, a w okresach suchych ją oddawały. One przez lata znikały z naszego krajobrazu, przede wszystkim przez działalność człowieka. A przecież te ważne ekosystemy pomagały rolnikom w suchych okresach. Dziś okazuje się, że osuszanie Polski to był bardzo duży błąd. Przez ostatnie 100 lat powierzchnia mokradeł spadła z 15 do około 6 proc. powierzchni kraju.
Teraz chcemy je przywrócić, ale to nie jest proces, który da się odwrócić ot tak. Przykładowo torfowiska tworzą się powoli, zwiększają swą miąższość, akumulując osady organiczne zaledwie kilka milimetrów na rok. Zalanie osuszonych torfowisk z powrotem nic nie da i nie cofnie problemu. To tak nie działa. Należy wspomnieć, że osuszając torowiska, uwalnialiśmy ogromne ilości zdeponowanych w nich gazów cieplarnianych do atmosfery, a te jeszcze bardziej ocieplały nam atmosferę.
Jakie jeszcze wynikną dla nas z tego konsekwencje?
Na przykład jeziora w Polsce znikają tak szybko, że o ich dawnych rozmiarach często świadczą pomosty „widmo”, stojące dziś parę metrów od brzegu. Oczywiście, to naturalne, że jeziora zanikają. Ale bez „pomocy” człowieka proces ten trwałby zdecydowanie dłużej, zajmowałoby tysiące lat. A dziś jeziora wysuszają się na naszych oczach. Przykłady to np. Jezioro Budzisławskie w Wielkopolsce, przez ostatnie 20 lat głębokość maksymalna zmniejszyła się o 2 metry, a linia brzegowa odsunęła się o 15 metrów. Światowy Dzień Walki z Pustynnieniem i Suszą to okazja, żeby pokazać, że pustynnieje cały glob. Polska także.
Już teraz w Polsce na 1 mieszkańca przypada średnio około 1600 m3 zasobów wodnych na rok, a to prawie trzy razy mniej niż średnia zasobów wodnych dla przeciętnego Europejczyka (4500 m3/rok). Czy to znaczy, że w Polsce źle zarządzamy wodą? Gorzej niż nasi sąsiedzi?
Mało tego, te dane, które Pani wymienia, to dane w okresie normalnym, w okresie suszy jest jeszcze gorzej, około 1000 m3 na rok na jednego mieszkańca.
Co do porównania z naszymi sąsiadami, problem jest też w innych krajach, ale w praktyce codziennej my jesteśmy mniej świadomi. W Czechach czy Niemczech na przykład też jest problem, ale u nich ta świadomość jest zdecydowanie inna.
Na pewno musimy nauczyć się, że woda jest bardzo cenna. Wydaje nam się, że mamy wodę w kranie, więc nie ma problemu, bo woda była, jest i będzie. A to nieprawda, zasoby wodne naszego kraju kurczą się. Już w 2030 r. ilość wody użytkowej w Polsce będzie o 40 proc. niższa od zapotrzebowania na nią. To znaczy, że będziemy mieli prawie o połowę mniej wody do dyspozycji w codziennym życiu! Trudno to sobie wyobrazić. Dlatego już dziś powinniśmy zacząć oszczędzać wodę dla nas i naszych najbliższych.
Czytaj także: Winiarze z Francji stracili 4 mld euro w 3 dni. Ocieplenie klimatu sprawiło, że winorośl jest bardziej podatna na… przymrozki
Tymczasem używamy jej rozrzutnie, marnujemy ją. Wodą z kranu nie powinniśmy podlewać kwiatów czy myć samochodu. Warto zbierać deszczówkę – można robić to nawet w ramach wspólnoty czy na własną rękę na balkonie. Warto używać sprzętów wodooszczędnych. Ale wodę oszczędzamy też poprzez rezygnację z betonowego podjazdu, zastąpienie trawnika łąką kwietną, ale również przez budowanie ogrodów deszczowych. Powinniśmy uczyć się od naszych prababć – zbierać i wielokrotnie używać wodę.
W IMGW-PIB stworzyliśmy dekalog „Oszczędzamy wodę”. Zawartych jest tam kilka sposobów na oszczędzanie wody w codziennym życiu.
Jak mądrze przeciwdziałać suszy na większą skalę? Koalicja Klimatyczna uważa na przykład, że lekceważymy rolę naturalnej retencji – oczek wodnych, mokradeł, niewielkich zadrzewień i lasów oraz nieregularnie płynących i wylewających czasem rzek. Zgadza się z tym PAN, mówiąc że w rolnictwie należy odejść od przestarzałej koncepcji “rolnictwa odwodnieniowego”, a generalnie od regulacji rzek.
Są oczywiście programy dofinansowujące retencje, nowe budowle hydrotechniczne, możliwość wykopania niewielkiego stawu bez zgody. To są działania, które pozwalają zatrzymywać wodę, zwiększają tzw. małą retencję. Ważną rolę ma też renaturyzacja rzek.
Kiedyś prostowaliśmy rzeki, sądząc, że szybki odpływ wody jest korzystny. Teraz, gdy walczymy z suszą, warto na nowo odtworzyć meandry rzek. Dzięki nim woda wolniej spływa, podsiąka na pola. A w istniejących kanałach robi się jazy i zastawki, żeby woda nam nie uciekała.
W województwie warmińsko-mazurskim czy podlaskim jest więcej meandrujących rzek, mokradeł, jest większa jeziorność. I naturalnie problemu suszy się tam tak nie odczuwa.
Są jednak miejsca w kraju, gdzie tych działań powinno być zdecydowanie więcej. Problem polega też na tym, że takie działania, choć niezbędne, dają efekty za kilka lat, co czasem może zniechęcać do ich podjęcia. Jednak zwiększanie retencji, które ostatnio obserwujemy, to dobry symptom.
W miastach na przykład parkingi przed supermarketami są betonowymi pustyniami. Czy w imię walki z suszą nie powinniśmy oczekiwać, żeby sklepy zwiększały na nich powierzchnię wchłaniającą wodę?
Oczywiście, że powinniśmy. Betonowanie powierzchni jest najszybszym sposobem do powstania suszy – przyspiesza spływ powierzchniowy, woda spływa do kanalizacji, dalej do rzeki i morza. Parking z nieprzepuszczalną powierzchnię można zamienić powierzchnię czynną biologicznie np. na kratki, które wchłaniają wodę, może wyrosnąć tam trawa.
Z resztą są już też betony przepuszczalne, których można byłoby użyć w zamian. Robi się też instalacje dla odpływu deszczówki, dzięki którym spływa do pobliskich parków, czy ogrodów. Są również urządzenia, które rozsiewają wodę pod parkingiem i woda przesiąka. W coś takiego trzeba oczywiście zainwestować, ale taki wydatek świadczy o świadomości ekologicznej.
Co w pierwszej kolejności powinna zrobić Polska na rzecz walki z suszą?
Przede wszystkim traktujmy wodę, jak coś, co może się w pewnym momencie skończyć. Nie myślmy o niej jak o dobru, które będzie tu zawsze, tylko dlatego, że mamy wodę w kranie i jeziorach.
Przykład Skierniewic, gdzie niedawno przez dobę nie było wody z powodu suszy, pokazuje to najdobitniej. Taka sytuacja może się powtarzać w innych miejscach kraju. Jeśli natomiast tą wodę jeszcze mamy – oszczędzajmy ją, nie trwońmy jej w domu w codziennych czynnościach. No i oczywiście retencjonujmy wodę.
Rząd będzie współpracować z uniwersytetami, by walczyć z suszą w Polsce