Szanujmy sedesy. Podłączone do systemu odprowadzania ścieków chronią nas przed chorobami i zarazkami, które mogą hamować rozwój, zaburzać procesy trawienne, a nawet spowodować śmierć organizmu ludzkiego – piszą w analizie naukowczynie z University of Manchester.
Jakieś 670 mln ludzi na świecie żyje dziś bez kanalizacji. W państwach o niskim i średnim dochodzie gwałtowny rozwój miast sprawia, że drogie dzielnice podłączone do infrastruktury sąsiadują z prowizorycznymi osiedlami, których ubożsi mieszkańcy są odcięci od systemu odprowadzania ścieków.
W rezultacie zapadają na choroby, którym z łatwością można zapobiegać. W samych Indiach na każde 10 tys. mieszkańców ponad siedmioro dzieci umiera na biegunkę spowodowaną brakiem dostępu do kanalizacji.
Rządy niektórych państw ogłaszają plany oczyszczania swoich miast ze ścieków. Wiele z nich wybiera jednak szybkie i pozorne rozwiązania, które kończą się zanieczyszczeniem zbiorników wodnych i ignorują potrzeby lokalnych społeczności.
Sprawa indyjska
Weźmy choćby Indie. W 2014 roku tamtejszy rząd ogłosił szeroko nagłaśnianą misję oczyszczania kraju. W ramach tej misji przeprowadzane są kontrole, a miasta szeregowane pod względem czystości. Te zajmujące najwyższe miejsca dostają prestiżowe nagrody.
Głównym celem miało być tu wyeliminowanie do października 2019 roku prowizorycznych toalet, otwartych ścieków oraz zjawiska publicznej defekacji.
Na prawdziwe toalety czekali od lat mieszkańcy Siddharth Nagar, nieuregulowanego osiedla w Bombaju, zamieszkiwanego przez 650 imigranckich rodzin żyjących w prowizorycznych schronieniach bez dostępu do kanalizacji.
Do tej pory jedynym rozwiązaniem była publiczna defekacja, czyli załatwianie potrzeb fizjologicznych gdziekolwiek na zewnątrz. Jest to zjawisko uznawane za niebezpieczne, naraża ono bowiem organizm ludzki na kontakt z odchodami, a w przypadku społeczności zagrożonych, również na potencjalną napaść.
Wspólnym wysiłkiem mieszkańcy Siddharth Nagar zdołali zbudować sześć tymczasowych ubikacji. Ich zawartość spływała jednak bezpośrednio do najbliższego strumienia, a razem z nim prosto do morza. W Indiach woda z rzek i strumieni wykorzystywana bywa do mycia, gotowania i picia, więc obecność szlamu kanalizacyjnego zawierającego niebezpieczne bakterie, wirusy i cysty pasożytnicze to poważny problem dla osób mieszkających w dole strumienia.
W maju 2016 mieszkańcy Siddharth Nagar zaczęli domagać się budowy prawdziwych toalet. Dwa lata później, po wielu biurokratycznych potyczkach i kampaniach społecznych, gmina wydała pozwolenie na budowę sanitariatów.
Jednak koniec końców osiedle dostało przyczepę z kilkoma kabinami i komorą na ścieki. Niedługo później zjawili się urzędnicy, żeby dokonać inspekcji sanitarnej, a zaraz potem przenośne ubikacje zniknęły. Samorząd osiągnął zamierzony cel: obszar ogłoszono wolnym od publicznej defekacji, ale sama społeczność nic nie zyskała.
Żeby załagodzić rozsierdzonych mieszkańców, w 2018 gmina ponownie zapewniła przenośne toalety, jednak ustawiono je poza zasięgiem szambowozów, bez których tego typu ubikacje przestają działać. Zamiast do zbiorników, ścieki zaczęły trafiać prosto do pobliskiego strumienia, zatruwając wodę i cały zależny od niej ekosystem.
Dzisiaj działa tylko jedna z czterech toalet, a mieszkańcy wrócili do publicznej defekacji i budowania sanitariatów na własną rękę.
Podobne historie wydarzają się w całych Indiach. Wdrażając chwilowe i pozorne rozwiązania samorządy puszczają masy mieszkańców z kwitkiem. Tymczasem wysokie ryzyko wybuchu epidemii, związane z zanieczyszczeniem zbiorników wodnych w gęsto zaludnionych obszarach miejskich, jest nie tylko zagrożeniem dla ludzkiego życia. Ogranicza także możliwości zarobkowania, sprawiając, że w takich miejscach jeszcze trudniej jest wyrwać się z ubóstwa.
Chińska „rewolucja klozetowa”
Dalej na wschód, chiński prezydent Xi Jinping ogłosił w 2015 nadejście „rewolucji klozetowej”, która miała objąć przede wszystkim obszary wiejskie i zagwarantować dostęp do prawdziwych sanitariatów wszystkim chińskim obywatelom.
Tego rodzaju śmiała retoryka pogłębia jednak już istniejącą stygmatyzację tradycyjnych praktyk higienicznych oraz przepaść między bogatymi i biednymi mieszkańcami miast.
Budowa infrastruktury kanalizacyjnej przez dziesiątki lat nie była priorytetem chińskich władz. Pomimo gwałtownego rozwoju gospodarczego, w latach 1990-2008 w tamtejszych miastach dwukrotnie wzrosła liczba mieszkańców zmuszonych dokonywać publicznej defekacji.
Wspomniana „rewolucja klozetowa” w ostatnich latach faktycznie pomogła w rozbudowie systemu kanalizacyjnego, ale w miastach niejednorodnych, takich jak Szanghaj, wielu mieszkańców nadal nie ma dostępu do toalet.
Chociaż ogromne obszary rozwijają się tu zawrotnym tempie, postęp nie wkracza do historycznych osiedli. Wiele z tych chylących się ku upadkowi dzielnic w coraz większym stopniu zamieszkiwana jest przez osoby starsze, korzystające z tradycyjnych nocników i komunalnych zlewni. W młodszych pokoleniach Chińczyków budzi to obrzydzenie i stanowi wystarczający powód, żeby starszych i uboższych mieszkańców pozostawić samym sobie.
Kolejna marginalizowana grupa to 225 mln migrantów z obszarów wiejskich. Większości nie stać na wynajem ciągle drożejących nowszych mieszkań. Żyją więc w budynkach o bardzo niskim standardzie, bez podłączenia do kanalizacji. Do pogardy ze strony zamożniejszych obywateli dochodzą tu zarzuty o zanieczyszczanie środowiska.
Potrzeba dostępu do nowoczesnych udogodnień, ale też spełnienia oczekiwań społecznych, sprawia, że migranci masowo sami instalują ubikacje ze spłuczką, zwykle bez podłączenia do sieci. Ich zawartość trafia prosto na ulice.
Lokalne władze podejmują kroki w celu modernizacji starszych dzielnic. Ale nawet tam, gdzie toalety są oficjalnie podłączone do systemu odprowadzania ścieków, a więc również w nowszych osiedlach, część odchodów nie dociera do oczyszczalni. Podobnie jak w Indiach, przenika do pobliskich zbiorników wodnych i zależnych od nich ekosystemów.
To świetnie, że kolejne państwa dołączają do globalnego ruchu na rzecz powszechnego dostępu do sanitariatów.
Jednak u podłoża podejmowanych działań musi leżeć szczera troska o środowisko naturalne i zdrowie oraz dobrostan obywateli, a nie statystyki i nagrody. W przeciwnym razie zmiana na lepsze nie obejmie tych, którzy jej najbardziej potrzebują.
AUTORKI: Deljana Iossifova, Starsza Wykładowczyni Urbanistyki, University of Manchester; Purva Dewoolkar, Doktorantka, University of Manchester; Youcao Ren, Asystentka (postdoc), Zrównoważona Higiena, University of Manchester. Tłumaczenie: Anna Warso.
Artykuł w oryginale ukazał się na theconversation.com. Tekst w języku angielskim jest dostępny na licencji Creative Commons CC BY-ND 4.0. Tłumaczenie na język polski dla 300gospodarka.pl zostało wykonane za zgodą autorek i podlega prawu autorskiemu. Lead, tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.
>>> Czytaj też: Czy powinniśmy przepuszczać osoby idące po schodach ruchomych? Ta analiza sugeruje, że wcale nie