Co dziesiąty lokal gastronomiczny w Polsce nie przetrwał pandemii. A łączne przychody branży spadły o ponad jedną trzecią.
To wnioski z najnowszych danych GUS, opublikowanych w połowie października. Pokazują one liczbę lokali w 2020 r. i wielkość obrotów, jakie udało się im uzyskać.
Co czwarta stołówka, co dziesiąty bar
GUS podał, że w sumie w 2020 r. działało 17,8 tys. placówek gastronomicznych. I tu pierwsza ważna uwaga: placówka to nie to samo, co firma. Pod jednym szyldem może ich działać przecież cała sieć. To, że według GUS-u w ciągu roku zniknęło z rynku prawie 2,5 tys. placówek, nie oznacza, że zbankrutowało tyle firm.
Ale gastronomia była jedną z tych branż, które ucierpiały na pandemii najbardziej i to w liczbach prezentowanych przez statystyków doskonale widać. Obok hoteli i instytucji kultury to w gastronomii lockdowny wprowadzano najczęściej i trwały one najdłużej.
Jedną ze strategii przyjmowanych przez właścicieli firm, zwłaszcza sieci, było zamykanie najmniej rokujących lokali, takich, co do których było wiadomo, że nie przetrwają.
Dane pokazują również, że pandemiczny kryzys nie rozłożył się równo po branży. W niektórych segmentach był głębszy niż w innych. Widać to dobrze na tym wykresie:
Pandemia zdmuchnęła z mapy około 500 stołówek, co oznaczało zmniejszenie ich ogólnej liczby o jedną czwartą. Mniej więcej tyle samo zniknęło tzw. punktów gastronomicznych – ale ich było znacznie więcej, więc tu spadek wyniósł 8 proc. rok do roku.
Te różnice mogą być skutkiem ubocznym metod walki z pandemią, jakie przyjęto. Stołówki były niepotrzebne w szkołach uczących zdalnie, podobnie mogło być z stołówkami zakładowymi w firmach ze zdalną pracą. Za to punkty gastronomiczne, jako najbardziej elastyczna część branży, mogły łatwo wprowadzić sprzedaż z dowozem, która była przecież dozwolona.
Obroty w dół o 35%
Dane o znikających lokalach, choć wyglądają źle, to jednak nie są tak dramatyczne, jak informacje o tąpnięciu w przychodach. Jeszcze w 2019 r. wynosiły one w sumie około 30 mld zł. W pandemicznym 2020 r. spadły do 19,8 mld zł.
Uderzenie kryzysu rozłożyło się przy tym bardzo nierówno geograficznie. Np. na Pomorzu spadek wyniósł niecałe 18 proc. I można tylko zgadywać, że to efekt względnie spokojnego lata 2020 r., kiedy to po odmrożeniu gospodarki po pierwszej fali Polacy masowo ruszyli na krajowe urlopy nad polskim morzem. Ale takiej prawidłowości nie widać w innych atrakcyjnych turystycznie regionach, np. w Małopolsce, gdzie obroty w gastronomii spadły o ponad 40 proc.
Jeszcze nie wiemy, jak kryzys przełożył się na zatrudnienie w branży – te dane poznamy dopiero w raporcie o rynku wewnętrznym, który GUS opublikuje na początku listopada.
Dlaczego jest dobrze, skoro było tak źle?
Alarmujące dane z gastronomii kontrastują z innymi informacjami z gospodarki z 2020 r. Owszem, było niedobrze, bo PKB spadło o 2,5 proc. Ale nie tak źle, jak w innych krajach europejskich. W Hiszpanii spadek sięgał niemal 11 proc., we Francji 8 proc., a średnia dla całej UE wyniosła minus 5,9 proc.
Niezły wynik polskiej gospodarki to efekt tego, że – mówiąc wprost – branże objęte lockdownami mają dla niej stosunkowo małe znaczenie. Co z tego, że w IV kwartale 2020 r. wartość tego, co zakwaterowanie i gastronomia dodawały do PKB była aż o 70 proc. mniejsza, niż rok wcześniej, skoro w sumie jej udział w wartości dodanej sięgał przed pandemią góra 1,5 proc.?
O ile więc mieliśmy poważny kryzys branżowy, o tyle jego przełożenie na całą gospodarkę było słabe. Inaczej odczuły to kraje, w których turystyka i usługi mają dużo większą wagę w PKB. Na przykład Hiszpania czy Włochy, gdzie załamanie gospodarki pod wpływem pandemii było kilkukrotnie głębsze niż w Polsce.