Jako jeden z trzech krajów w Unii Europejskiej mamy dyktatora w najbliższym sąsiedztwie. Jest nim Aleksander Łukaszenka i jest on przystojny, wysportowany oraz heteroseksualny.
Generalnie podejrzewamy, że kiedy brytyjski aktor Daniel Craig przygotowuje się do kolejnej roli Jamesa Bonda, podpatruje u Łukaszenki, jak być prawdziwym mężczyzną.
A prawdziwy mężczyzna zawsze wie, jak rozwiązać problem i napędzić stracha wrogowi. Nawet jeśli wróg wcale nie jest wrogiem.
Otóż prezydent Białorusi odwiedził centrum terapii nowotworowych w Mińsku i znalazł czas dla dziennikarzy, którzy zapytali go o problem braku siły roboczej w służbie medycznej oraz o tendencje migracyjne wśród tej grupy zawodowej – czytamy w serwisie BELTA.
„Jesteśmy świadomi tego zjawiska, ale nie martwimy się. Minister mówi, że ten problem zostanie rozwiązany w ciągu najbliższych dwóch lat. Dlatego też uważam, że nie ma nic złego, jeśli osoba wybiera się do innego kraju, aby nauczyć się nowych rzeczy. Najważniejsze, żeby nie zapominali o swoim kraju, aby wracali i pomagali tutaj”, głosił Łukaszenka.
Warszawa w ostatnim czasie stworzyła nowe reguły dla lekarzy z niektórych krajów spoza Unii, m. in. z Białorusi.
Nie muszą oni już nostryfikować dyplomów, aby móc uprawiać swój zawód w Polsce, a jedynie przejść egzamin w szpitalu.
Dziennikarze poprosili, aby prezydent odniósł się też do tego. Okazało się, że w tej koncepcji coś mu jednak nie odpowiada.
„Skoro ten kraj jest na ścieżce rozwoju gospodarczego, dlaczego patrzą zazdrosnym okiem na specjalistów z ‚dyktatorskiej’ Białorusi? Jeśli dobrze się rozwijają, to powinni móc wykarmić swoich lekarzy i mieć ich w kraju, aby leczyli ich ludzi. Po co im białoruscy specjaliści,” zastanawia się Łukaszenka.
Panie Dyktatorze, proszę się nie martwić, lekarze z Białorusi długo u nas nie zabawią. Szybko zorientują się, że w Europie Zachodniej mogą zarobić o wiele więcej i w mniej absurdalnych warunkach.