Rosyjski najazd na Ukrainę sprawił że po niemal dwóch dekadach ze wzmożona siłą odradzają się oddolne więzi gospodarcze Polski i Ukrainy. Na razie głównie handlowe.
Korespondencja własna z Ukrainy
Lata 90-te to gwałtowny rozwój polsko-ukraińskich kontaktów handlowych na najniższym, tym fundamentalnym poziomie. Miliony Ukraińców przyjeżdżały do Polski handlować czym się da, a wyjeżdżając ciągnęli za sobą wielkie kraciaste torby pełne polskich towarów. Na tym masowym ruchu wyrosły setki drobnych polskich firm odzieżowych i obuwniczych, a w ukraińskich domach do dziś można usłyszeć ciepłe wspomnienia z tamtych „wypraw na handel”.
Polecamy: Ukraina wznowiła prywatyzację. Większość firm trafia do oligarchów za półdarmo
Wejście Polski do Unii Europejskiej, któremu towarzyszyło postawienie na polsko-ukraińskiej granicy „żelaznej kurtyny” w postaci obowiązku wizowego dla Ukraińców, brutalnie zerwało te więzi. Polscy przedsiębiorcy nastawieni na obsługę klientów ze Wschodu plajtowali jeden za drugim, a Ukraińcy znaleźli sobie nowe źródło dostaw: w witającej ich z otwartymi ramionami Turcji, która od 2017 r. nawet nie wymagała od nich posiadania paszportu i wpuszczała na stambulskie bazary na podstawie odpowiednika ukraińskiego dowodu osobistego.
Drzwi coraz szerzej otwarte
Pierwszy wyłom w tej niekorzystnej sytuacji zrobiła rosnąca z roku na rok emigracja zarobkowa Ukraińców do Polski. Nad Dniepr coraz szerzej płynęły polskie towary, a na ulicach ukraińskich miast początkowo nieśmiało zagościły (by po jakimś czasie opanować je na dobre) samochody na polskich rejestracjach.
Zniesienie przez UE w 2017 r. wiz dla Ukraińców znacznie poszerzyło krąg potencjalnych nabywców polskich towarów przyjeżdżających na zakupy z najdalszych zakątków Ukrainy.
– Nie jest tajemnicą, że opłaca się wozić towary z Polski do Ukrainy. Praktycznie cała najbardziej poszukiwana produkcja w tym kraju odznacza się wyższą jakością i niższą ceną. Dlatego wielu Ukraińców, szczególnie biznesmeni, wolą robic zakupy w najbliższym kraju Unii Europejskiej – komentował parę lat temu ukraiński portal Wschodnioeuropejski Ekspress.
Generatory prądu na wagę złota. Rosja próbuje odciąć Ukrainie prąd, ale ta się nie poddaje
Popytem cieszyły się odzież, kosmetyki i chemia domowa, zabawki, telewizory, klimatyzacja, pralki, lodówki. Na liście chętnie kupowanych towarów były nawet materiały budowlane. W polskich sklepach wiele z nich było znacznie tańszych niż nad Dnieprem.
W ukraińskich przygranicznych miejscowościach już kilka lat temu zaczęły powstawać handlowe huby: sklepy internetowe, które po całym kraju rozsyłają sprzęt kupiony w Polsce i przewieziony w podręcznym bagażu pod konkretne zamówienie klienta.
Wojenne przyspieszenie
Rosyjska agresja na Ukrainę znacznie wzmocniła więzi gospodarcze łączące dwa kraje. Polska stała się faktycznie gospodarczym zapleczem frontu. Według danych Eurostatu po pierwszym półroczu tego roku Polska jest najważniejszym partnerem handlowym Ukrainy. Nad Dniepr wyeksportowano towary o łącznej wartości 2,4 mld euro. To aż o 56 proc. więcej niż w pierwszym półroczu 2021 r.
Czytaj też: Handel z Ukrainą rośnie radykalnie. Nowe przejście graniczne już w 2023 r.
Radykalnie zmieniła się przy tym struktura polskiego eksportu dostosowując się do potrzeb walczącego kraju. Solidnie wrósł eksport paliw, bo wraz z wojną skończyły się dostawy z Rosji i Białorusi, a kolejne ataki zniszczyły ukraińskie rafinerie.
Duży wzrost odnotowano w sprzedaży samochodów osobowych. To skutek chwilowego zniesienia obowiązujących na Ukrainie zaporowych ceł na nie. W założeniu miało zapewnić dostawy aut na potrzeby frontu, a przy okazji odblokowało popyt odłożony z powodów fiskalnych. Wzrósł też polski eksport żywności, zarówno świeżych owoców i warzyw, jak i tej przetworzonej: konserw, czy makaronów.
Oficjalne statystyki eksportu nie uwzględniają jednak jego bardzo istotnej części: tego, co za zarobione u nas pieniądze kupują w polskich sklepach i wysyłają pocztą lub wywożą samodzielnie Ukraińcy, którzy przyjechali do Polski do pracy. A także ci, którzy uciekli do Polski przed wojną, a teraz wracają do kraju.
Takie jak polskie
Zresztą, przyzwyczajeni do polskich produktów ukraińscy konsumenci szukają ich na półkach sklepowych także po powrocie do ojczyzny. I choć Polskie sery już dawno zdominowały witryny ukraińskich sklepów spożywczych, jednak wielu artykułów spożywczych z Polski nie można było znaleźć.
Na tę sytuację zareagowali ukraińscy producenci. I tak zjawiły się produkowane nad Dnieprem „kabanosy”, a nawet „parówki”, które z Polską, poza pisaną po polsku nazwą na etykietce nie mają nic wspólnego.
Zobacz: Polska organizacja wesprze Ukrainę. „KUKE będzie gwarantem ukraińskiego biznesu”
Tendencja do udawania polskich produktów jest już tak duża, że jeden z większych ukraińskich producentów alkoholi wypuścił ostatnio na rynek „polską” wódkę „Król”. Etykietka kusi klientów nie tylko bezbłędnym „o z kreską” i napisem „Polska Jakość”. W szczegółowej informacji już po ukraińsku możemy znaleźć zapewnienie, że trunek został wyprodukowany „przy udziale wykwalifikowanego polskiego technologa” i z użyciem polskich surowców.
Popyt z Ukrainy winduje ceny w Polsce
Coraz bardziej wspólny polsko-ukraiński rynek potrafi jednak także niemiło zaskoczyć. Można się było o tym przekonać kilka tygodni temu. Po październikowych rosyjskich atakach na ukraińską infrastrukturę energetyczną Ukraińcy zaczęli masowo zaopatrywać się w alternatywne źródła elektryczności, a wśród nich inwertory, czyli urządzenia zamieniające stały prąd 12V z akumulatora na prąd zmienny 220V.
Nad Dnieprem nikt ich nie produkuje, za to wytwarza się je w Polsce. Ukraińscy pośrednicy zaczęli masowo wykupywać te urządzenia i sprzedawać je u siebie z kilkukrotnym przebiciem. W odpowiedzi polskie sklepy, wychodząc z założenia, że nie ma sensu oddawać marży obcemu pośrednikowi, skoro można ją zatrzymać dla siebie zaczęły windować ceny o kilkanaście-kilkadziesiąt złotych dziennie.
W efekcie tego ukraińsko-polskiego „cenowego wyścigu” za prosty model inwertora o mocy 500W, jaki jeszcze w październiku kosztował nieco ponad 400 zł dziś w polskim sklepie zapłacić trzeba około 2000 zł. To mniej więcej tyle ile wynosi cena na Ukrainie.
Na progu nowego
W rezultacie nabierających rozpędu procesów możemy dziś mówić o początkach tworzenia się wspólnego 80 milionowego rynku z konsumentami o podobnych gustach, smakach. Produkcja dla tak licznej grupy odbiorców to niezwykła szansa na rozwój dla polskich firm, pozwalająca przeskoczyć im przez pułapkę średniego dochodu. Produkcja i zbyt dla dwukrotnie większej niż dotychczas grupy odbiorców, to kapitał na inwestycje i rozwój, którego z samego tylko polskiego rynku nie da się wyciągnąć.
Zniszczenia transportowe Ukrainy idą w miliardy. „Tyle wydaliśmy na drogi w 7 lat”
Czy znajdą się chętni? Można mieć nadzieję, że tak. W czerwcu polski rząd rozszerzył możliwości ubezpieczania ryzyka handlu polskich firm z Ukrainą przez Korporację Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych, zezwalając na ubezpieczanie przez nią ryzyka niespłacenia przez ukraińskich odbiorców należności za towary dostarczone im przez producentów z Polski. Do końca roku przeznaczono na ten cel 500 mln zł. Ubezpieczeniami KUKE objęto kontrakty na dostawy towarów o szczególnym znaczeniu – niezbędnych dla należytego zaopatrzenia ukraińskiej armii, potrzeb humanitarnych mieszkańców Ukrainy, odbudowy zniszczonych działaniami wojennymi zakładów produkcyjnych.
Warto byłoby pójść za ciosem i wesprzeć odradzający się polsko-ukraiński rynek kolejnymi instytucjonalnymi działaniami jak choćby postulowaną od dawna wspólną polsko-ukraińską odprawą celną towarów. Dałoby to wreszcie szansę na zlikwidowanie korupcyjnej bariery dla naszych towarów ze strony ukraińskich celników i stojących za nimi polityków z Kijowa.
Po wypadku w Przewodowie. Rosja może wziąć na cel kolejne obiekty przy granicy Ukrainy z Polską