Rada Polityki Pieniężnej podwyższyła stopy procentowe w listopadzie o 75 punktów bazowych. – Zrobimy wszystko, co możliwe, by inflacja wróciła do celu NBP – mówił po decyzji szef banku centralnego Adam Glapiński.
To już druga podwyżka stóp w ostatnim czasie. Poprzednio RPP zdecydowała się na taki ruch w październiku, wówczas stopy wzrosły o 40 pkt bazowych.
Listopadowa decyzja była jednak dla rynku zaskoczeniem – ekonomiści spodziewali się podwyżki, ale w mniejszej skali, o około 50 pkt bazowych.
Po środowej decyzji stopa referencyjna NBP wynosi 1,25 pkt proc. W ślad za nią w górę pójdą zapewne rynkowe stopy procentowe, w tym trzymiesięczny Wibor, który jest podstawą do wyliczania oprocentowania większości kredytów, sprzedawanych przez polskie banki. To oznacza, że raty od kredytów wzrosną.
Glapiński: to było wiadomo od początku
Rada podejmując listopadową decyzję miała już do dyspozycji najnowszą projekcję inflacji i NBP. Według prognoz ekonomistów banku centralnego w przyszłym roku inflacja będzie mieścić się w przedziale 5,1-6,5 proc. (poprzednia projekcja z lipca zakładała, że będzie to 2,5-4,1 proc.), by spaść w 2023 r. do 2,7-4,6 proc. (w marcu prognozowano 2,4-4,3 proc.).
Jednocześnie nieco bardziej pesymistyczna, niż latem, jest prognoza wzrostu gospodarczego. NBP zakładał w marcu, że wzrost PKB w przyszłym roku będzie mieścić się w przedziale 4,2-6,5 proc. Obecnie uważa, że może to być 3,8-5,9 proc. Niższy wzrost prognozuje też na na 2023 r. – ma on wynosić 3,8-6,1 proc. (wobec 4,1-6,5 proc. z projekcji lipcowej).
Na konferencji po posiedzeniu RPP prezes NBP Adam Glapiński mówił, że podstawową przyczyną wysokiej inflacji jest zastosowanie programów antykryzysowych na całym świecie, w tym w Polsce. Rządy we współpracy z bankami centralnymi zastosowały tzw. impuls fiskalny (m.in. udzielając bezpośredniego finansowego wsparcia dla firm), by uniknąć wzrostu bezrobocia i fali bankructw.
„Cena za to inflacja. Że tak będzie było wiadomo od początku. My działaliśmy analogicznie do tego, co robił amerykański Fed, Europejskiej Bank Centralny i inne banki centralne. I wszędzie było jasne, że przy wychodzeniu z kryzysu będzie podwyższona inflacja. Ona ma charakter globalny” – mówił prezes NBP.
Szef NBP mówił, że na to nakładają się niedobory w gospodarkach na świecie, wynikające z zaburzeń w dostawach. A także skokowy wzrost cen energii i żywności we wszystkich krajach. Zwracał uwagę, że wraz z wychodzeniem z kryzysu pandemicznego ożywił się popyt, a podaż za nim nie nadąża.
„To odbicie popytu w całej gospodarce skutkuje skokowym wzrostem cen energii. Do tego jeszcze niefortunne działania po stronie polityki klimatycznej, m.in. tej, którą prowadzi Unia Europejska” – mówił prezes NBP. I podkreślał, że do tego dochodzą jeszcze napięcia polityczne, a konkretnie działania Gazpromu i Rosji, która „wymusza pewne decyzji na Komisji Europejskiej poprzez manipulowanie dostawami gazu”.
Jest ryzyko, że inflacja się utrwali
Prezes NBP tłumaczył, że w normalnych warunkach tak duży wzrost cen energii to czynnik ograniczający siłę nabywczą gospodarstw domowych. Czyli ludzi powinno być nie stać na inne zakupy, a więc konsumpcja powinna maleć.
„Ale teraz sytuacja wygląda inaczej. Przez aktywną politykę państw sytuacja na rynkach pracy jest dobra. Wzrost wynagrodzeń przyspieszył. W Polsce sytuacja jest wręcz bardzo dobra, płace rosną o 9 proc. rok do roku. W związku z tym popyt nie maleje” – mówił Glapiński.
Jednak według niego taki zestaw może generować ryzyko utrwalenia się podwyższonej inflacji w średnim terminie, czyli okresie około dwóch lat. Mówiąc inaczej, wzrost cen, który w dużej części wynika z zewnętrznych powodów, może powodować presję na jeszcze większy wzrost płac.
„Tej presji jeszcze nie ma. Nie mamy do czynienia ze spiralą cen i płac, ale z doświadczenia wiemy, ze w perspektywie kilku kwartałów może się ona pojawić. W pewnym momencie ceny mogłyby zacząć rosnąć nie tylko z powodów kosztowych, ale również popytowych” – mówił Adam Glapiński.
Jak dodał, listopadowa podwyżka stóp ma zapobiec właśnie takiej sytuacji.
„Ona nie obniży inflacji teraz, bo my nie mamy wpływu na bieżącą inflację. Możemy oddziaływać na tę, która będzie za kilka kwartałów. I działamy właśnie z takim wyprzedzeniem” – mówił Glapiński.
Jego zdaniem inflacyjny pik nastąpi w styczniu, wówczas wskaźnik wzrostu cen sięgnie około 7 proc. Od tego czasu, mówił szef NBP, inflacja powinna już spadać.
„Zrobimy wszystko co możemy, by w średnim okresie sprowadzić inflację do celu” – mówił Adam Glapiński.
Cel inflacyjny NBP to wskaźnik wzrostu cen na poziomie 2,5 proc., z możliwością odchylenie o punkt procentowy na plus lub minus.