„Betonoza” to nie zawsze zło wcielone. Wybrukowanych rynków nie trzeba spisywać na straty. Gorzej, że urzędnikom brakuje wiedzy, jak wprowadzać zieleń w centrach polskich miast. Do takich wniosków doszli eksperci z Instytutu Rozwoju Miast i Regionów.
Mimo, że w polskich miastach pojawia się coraz więcej pozytywnych praktyk dotyczących zieleni, jak np. nowe nasadzenia roślin wieloletnich oraz miododajnych, zakładanie łąk kwietnych czy stawianie hoteli dla owadów, pasiek i domków dla jeży, dzieją się też rzeczy, których pochwalić nie można. Zieleni w centrach polskich miast przyjrzało się Obserwatorium Polityki Miejskiej Instytut Rozwoju Miast i Regionów.
Zielony chaos w urzędach
W swojej ekspertyzie Obserwatorium Polityki Miejskiej IRMiR wskazuje, że miasta ulegają pewnego rodzaju „modom” na określone rozwiązania (na które wpływają też kryteria naboru grantów i projektów), a skala, rodzaj i jakość podjętych działań zależą często bezpośrednio od kompetencji, świadomości i inicjatywy konkretnych pracowników zajmujących się zielenią. Problem w tym, że z tą kompetencją bywa różnie.
Jak zauważają eksperci, władze miast mają trudności w pozyskaniu specjalistów wysokiej klasy (szczególnie w mniejszych ośrodkach). Do tego tematyka zieleni jest często rozproszona w strukturze urzędu lub odwrotnie – przypisana do konkretnego wydziału bądź stanowiska wraz z szeregiem innych, niekoniecznie powiązanych z nią tematycznie zagadnień.
Dlatego, na przykład, należy dążyć do takiej organizacji zarządzania zielenią miejską, aby zadania osoby lub zespołu za zieleń odpowiedzialnej/ego nie ograniczały się do wydawania pozwoleń na wycinkę, lecz zakładały ciągły monitoring skutków wydanych decyzji. Urzędnicy powinni nie tylko stwierdzać, że drzewa zostały posadzone, ale też obserwować ich dalszy rozwój.
Chcesz być na bieżąco? Subskrybuj 300Sekund, nasz codzienny newsletter! Obserwuj nas też w Wiadomościach Google.
Urzędnikom w pracy mogłyby pomóc też jasne wytyczne.
– Konieczne jest wypracowanie jednolitej metodologii i standardów w zakresie wprowadzania zieleni na obszarach zurbanizowanych i dostępności zieleni, również w kontekście identyfikacji miejskich wysp ciepła i prowadzenia na tej podstawie monitoringu stanu błękitno-zielonej infrastruktury (BZI) w miastach [wielofunkcyjna sieć terenów pokrytych roślinnością lub wodą oraz rozwiązania bazujące na funkcjach przyrodniczych – przyp. red.]. Taki kompleksowy ogląd stanu BZI pozwoliłby na bardziej merytoryczną dyskusję, a nade wszystko rzetelną ocenę wprowadzonych bądź planowanych zmian – czytamy w raporcie „Zieleń w centrach polskich miast. Stan, funkcje i wyzwania” autorstwa Obserwatorium Polityki Miejskiej Instytutu Rozwoju Miast i Regionów.
Eksperci postulują m.in. o utworzenie ogólnokrajowego centrum wiedzy i doradztwa w zakresie kształtowania BZI, które porządkowałoby i udostępniało oraz aktywnie promowało istniejąca wiedzę, dobre praktyki itd., ale również wypracowywało określone rozwiązania dla miast i tam, gdzie to zasadne – również standardy lub wytyczne, służąc aktywnym doradztwem samorządom.
Pomogłoby to urzędnikom umiejętnie wybierać wśród pojawiających się nowych trendów w ogrodnictwie miejskim oraz uchroniłyby ich przed zarzutami, że rzadsze koszenie trawników jest zaniedbaniem, a zakładanie ogrodów deszczowych zbędnym wydatkiem.
Odczarowanie „betonozy”
Obserwatorium Polityki Miejskiej Instytutu Rozwoju Miast i Regionów w swoim raporcie odniosło się także do „betonozy”. Instytucja uważa, że pojawienie się w mediach dyskursu „betonozy” wywołało ferment, który nie zawsze był twórczy. Eksperci są zdania, że dość często etykietką taką opatrywano inwestycje, które ze względu na planowane funkcje czy też obiektywne uwarunkowania (np. przebieg infrastruktury podziemnej) nie mogły być dużo bardziej nasycone zielenią lub też z uwagi na szerszy kontekst (np. ilość zieleni w centrum, otoczenie miasta) jest akceptowalnym, by miały tej zieleni stosunkowo niewiele.
– W niektórych przypadkach (np. we Włocławku i w Krośnie) jednak oskarżenia o „betonozę” skłoniły lokalne społeczności do zorganizowania się wokół sprawy powrotu zieleni do przestrzeni publicznych, z których została ona usunięta w trakcie remontów i inwestycji dokonywanych pod – niekiedy nadużywanym – szyldem rewitalizacji. Wiele samorządów wydało się tym zaskoczonych jako „zmianą zasad w trakcie gry” – w swym odczuciu bowiem zabezpieczyły one udział ekspertów różnych dziedzin w projekcie, nikt jednak nie zwrócił wówczas uwagi na niedobór zieleni, po czym świeżo oddana do użytku realizacja została określona przykładem „betonozy” – zauważa Obserwatorium Polityki Miejskiej IRMiR.
Polecamy również: Szansa na zamianę betonu na zieleń. Wkrótce rządowy konkurs dla małych miast
Eksperci podkreślają, że nie każdy plac miejski powinien i może być wypełniony gęstą i bujną zielenią, choć w niemal każdy rodzaj przestrzeni można w umiejętny sposób elementy zieleni wprowadzić.
– Nie jest problemem to, że miasto pragnie mieć rynek – przestrzeń służącą imprezom masowym, uroczystościom, zgromadzeniom publicznym – i że ten rynek nagrzeje się latem o 2°C bardziej niż przed modernizacją. Zdaniem IRMiR znacznie ważniejsze jest to, co społeczność i przyroda miasta dostają w zamian i wokół: czy zadbano o nasycenie zielenią i jej jakość w innych miejscach, czy zapewniono ciągłość takich terenów (czy w upalny dzień można przemieścić się w cieniu drzew przez centrum pomiędzy kluczowymi jego punktami), czy wykorzystano potencjał cieków wodnych jako korytarzy ekologicznych, a także retencyjną funkcję roślinności i oczek wodnych – tłumaczy Obserwatorium Polityki Miejskiej IRMiR.
Następnie – czy wybetonowaniu rynku, które odbywa się w świetle fleszy i w atmosferze medialnej burzy, nie towarzyszy przypadkiem „ciche” redukowanie zieleni osiedlowej czy też tej towarzyszącej szkołom, szpitalom, urzędom lub kościołom – i czy działania te przypadkiem nie wpływają na intensyfikację miejskiej wyspy ciepła w znacznie większym stopniu niż centralny plac.
– Wyniki badań ujawniają, że wiele placów i skwerów mimo sumarycznego wzrostu temperatury ich powierzchni w pierwszym dwudziestoleciu XXI w. zmniejszyło jednak dystans do średniej dla całego miasta. Innymi słowy – miasta jako całości betonują się szybciej niż niejeden rynek. Wreszcie – samorządy przyzwyczajone są rozpatrywać problemy w skali danej jednostki podziału administracyjnego, gdy tymczasem planując ingerencję w system przyrodniczy, należy spojrzeć poza granice gminy – czy jej otoczenie to „schładzające” lasy i wody, czy też rozrastające się suburbia albo (również silnie nagrzewające się) pola orne – podsumowuje Obserwatorium Polityki Miejskiej Instytutu Rozwoju Miast i Regionów.
To też może Cię zainteresować:
- Stop betonozie. Będą pieniądze na odbetonowanie i zazielenienie polskich miast
- Węgiel to przeżytek. Eksperci: Polska energetyka zazieleni się za kilka lat, ale niemałym kosztem
- Betonoza nie tylko w Leżajsku. Czym grozi zamiana zieleni na kamień?
- Katastrofa ekologiczna na Odrze. NIK zawiadamia prokuraturę po kontroli w urzędzie wojewódzkim