W ciągu miesiąca Warszawska Fabryka Elektryków chce podpisać umowę z inwestorem i uruchomić masową produkcję kultowego skutera Osa. Właściciele reaktywowanej kilka lat temu marki Unitra myślą o wejściu na giełdę. A Ursus walczy o przetrwanie. Sentyment Polaków do marek z dzieciństwa jest w tych biznesach ważny, ale nie kluczowy.
Nie udało się na razie syndykowi znaleźć nowego właściciela dla upadłej fabryki ciągników Ursus. W pierwszym przetargu nie wpłynęła ani jedna oferta.
– Żaden podmiot nie złożył oferty. W związku z powyższym zaplanowany konkurs ofert nie został rozstrzygnięty. Będę kontynuował działania zmierzające do likwidacji majątku upadłej spółki w sposób określony w ustawie Prawo upadłościowe – przekazał 300Gospodarce Paweł Głodek, syndyk masy upadłościowej Ursusa.
Czytaj także: „Moje pokolenie patrzy na PRL bez emocjonalnych przepięć”. Wywiad z ekonomistą Janem Zygmuntowskim
Majątek spółki, jej dwa zakłady i markę, wystawiono na sprzedaż za ponad 124,5 mln zł – tyle wynosiła cena wywoławcza. Dlaczego nie zgłosił się nikt, kto chciałby reaktywować wciąż bardzo znaną markę traktorów?
Teoretycznie na rynku działa wiele przedsiębiorstw, które mogłyby się tego podjąć – Polska jest w Europie jednym z największych producentów maszyn rolniczych. Krajowe firmy nie specjalizują się jednak ani w ciągnikach, ani w kombajnach – ten segment maszyn (najbardziej dochodowy) jest zdominowany przez kilka marek międzynarodowych.
– Ursus nie ma swojego know-how, a tym, co ma, nie jest w stanie konkurować ze światowymi markami. Żaden z największych producentów nie ma więc żadnego interesu w tym, żeby wykupić firmę, która już nie działa, a więc już nie jest konkurentem. Z kolei, żadna z polskich firm raczej nie stanie do konkurencji z tymi największymi markami żeby od zera tworzyć nowe ciągniki – uważa Jacek Stolarski z firmy Samasz produkującej rolnicze maszyny.
Dlatego, jego zdaniem, trudno będzie znaleźć nabywcę. Zakłady i rozpoznawalna marka to za mało.
Nowa twarz marki z PRL
W pokoleniu 40+ nie ma chyba w Polsce obywatela – nawet wśród mieszczuchów – który nie kojarzyłby traktora Ursus. I gdyby to sentyment do marki decydował o jej sukcesie, Ursus nie musiałby dziś martwić się o przyszłość.
Dlatego autorzy innych reaktywacji znanych polskich marek są zgodni co do jednego: to się może udać tylko przy bardzo wysokiej jakości odnowionego produktu.
Po ciągnikach Ursus w Warszawie została nazwa dzielnicy, gdzie kiedyś produkowano traktory. I w tym samym Ursusie jesienią 2023 r. ruszyła produkcja innej znanej z czasów PRL polskiej marki – Unitra. Głównym inwestorem w spółce, która podjęła się tego zadania jest Michał Kiciński, współzałożyciel spółki CD Projekt (gra Wiedźmin). Udziałowcami spółki (łącznie z 10 procentami) są także Daniel Kostrzewa i Adrian Krupowicz, pomysłodawcy tej reaktywacji.
– Jeśli takie przedsięwzięcie ma się udać, to musi być zrobione na najwyższym poziomie prawnym, biznesowym i marketingowym. Uzgodniliśmy ze „starą” Unitrą, że stworzymy nową spółkę celową, do której przetransferujemy znak handlowy, kapitał inwestora i niezmiernie ważne w tym przypadku zasoby inżynierskie z jego innej spółki – mówi Daniel Kostrzewa.
Oldschool w nowej odsłonie
Firma działa w nowym miejscu, po starych zakładach w stolicy ślad nie został. Ze wszystkich 28 różnych fabryk Stowarzyszenia Unitra w kraju też tylko pojedyncze budynki.
Autorzy tego wskrzeszenia marki dobrze odrobili pracę domową.
– Nie było sensu odbudowywać starych fabryk, realia produkcji są dziś inne. Ale rozmawialiśmy z tymi, którzy tworzyli kiedyś Unitrę – z inżynierami, projektantami z Warszawy i z Diory w Dzierżoniowie. Chcieliśmy poznać ich opinie, bo jesteśmy dziś przede wszystkim firmą inżynierską – ponad 30 z 40 zatrudnionych osób to inżynierowie. Wszystko opracowaliśmy sami. 80 proc. elementów wykorzystywanych w produkcji pochodzi z Polski. Dopiero, gdy u nas czegoś nie ma i nie da się tego opracować z różnych powodów kupujemy to na Dalekim Wschodzie – podkreśla Daniel Kostrzewa.
W Polsce elektronikę produkuje około 60 firm więc nawet i bez znanych zagranicznych marek ten rynek jest mocno konkurencyjny. – To nie jest i nigdy nie będzie montownia z chińskich elementów – zapewnia mój rozmówca.
Kiedyś obecna w każdym domu Unitra dziś pozycjonuje się jako marka dla audiofilów, wysokiej jakości – to tzw. high-end-audio. Wpływa to na cenę, ale podnosi jakość, trwałość, okres życia urządzeń.
– W sektorze audiofilskim nie może być mowy o masowości. Nie ścigamy się z fabryką Chiny. Chcemy żeby to były urządzenia, które dziadek wnukom kiedyś zostawi, o wysokiej jakości i długim okresie życia produktu. I dzięki temu właśnie da się zarabiać. Wchodzimy w fazę, kiedy przychody ze sprzedaży stanowią coraz większy udział w finansowaniu firmy – mówi Kostrzewa.
Giełda dla fanów
Unitra ma plan, żeby się rozbudować, produkować znacznie więcej.
– Zaczynamy sprzedaż do pierwszego europejskiego dystrybutora – ze Szwajcarii. Prowadzimy rozmowy z siedmioma kolejnymi dystrybutorami za granicą. Po ostatnim audio show odezwali się do nas zainteresowani z bardzo wielu krajów – mówi przedstawiciel firmy.
Unitra ma dziś w ofercie 20 produktów, tę listę chce uzupełnić o streamer do słuchania muzyki z sieci. Lokalizacja pozwala zwiększyć produkcję do setek sztuk sprzętów miesięcznie, zapewnia przedstawiciel firmy. Z inwestorem trwają rozmowy o dalszym ich powiększaniu. Unitra już myśli o wejściu na giełdę. Ambitnym celem spółki jest debiut w 2025, może w 2026 r.
– Byłby to ogromny prezent dla naszych fanów. Ci ludzie są dla nas niesamowitym wsparciem, kibicują nam, a my mamy potencjał, by zaprosić ich do spółki – mówi Daniel Kostrzewa.
Inwestor dla Osy
Jeśli w ciągu najbliższego miesiąca, zgodnie z planem trojga założycieli Warszawskiej Fabryki Elektryków, zostanie podpisana umowa z inwestorem, to już w 2025 roku na rynek trafi kolejny polski kultowy produkt z PRL-u: skuter OSA, tym razem w wersji elektrycznej.
Kilka lat temu piękną Osą z lat 60. zachwyciła się na warszawskiej ulicy narzeczona Piotra Krzeczkowskiego. Kupił więc pan Piotr starą Osę i zbudował z niej nowy, równie klasyczny jednoślad w wersji elektrycznej. Narzeczona została żoną, a nowiutką oską na prąd chciało się przejechać tak wiele osób, że powstało jeszcze kilka prototypów. I pomysł, by przerodzić to w biznes.
O szczegółach rozmów z inwestorem przedstawiciele WFE jeszcze mówić nie chcą. Wojciech Wasiluk, jeden z trójki udziałowców start-upu WFE, zapewnia, że biznes plan już jest, ale decyzje co do miejsca, gdzie miałyby powstawać skutery, a także jego nazwy zapadną dopiero, gdy pewne będzie finansowanie produkcji.
Bo e-Osa wygląda jak Osa, ale na razie nazywa się po prostu WFM50e – w nawiązaniu do oryginalnej nazwy, ale bez przywiązywania się do niej. Kwestia praw własności marki jest zagmatwana, jak mówią przedstawiciele WFE, dlatego rozważają dla swojego e-skutera różne inne opcje. Na liście pojawia się np. Be-e, a być może pojazd nosić się będzie po angielsku jako „Wasp”.
– Bardzo chciałbym, abyśmy mogli nadal w Europie promować legendarna polską markę. Ale też marka „Osa” nie jest nam niezbędna, by zacząć produkcję. Mamy zastrzeżony wzór przemysłowy produktu – to, jak wygląda nasz skuter. I to jest nasza wartość, na tym się opieramy – podkreśla Wojciech Wasiluk.
Niech nas zobaczą!
Inaczej niż w przypadku Unitry, e-Osa nie chce być marką niszową. Ma to być skuter masowo dostępny.
– Myśleliśmy na początku o niej jako o produkcie luksusowym, niszowym, ale jeśli mamy osiągnąć efekt skali to nie może być ani bardzo niszowy, ani bardzo drogi produkt. Nie mam wątpliwości, że wyróżnia się wyglądem. Naszym celem jest, by wyróżniał się też jakością. Liczę na to, że zamieszamy na skuterowym rynku w Polsce – mówi Wojciech Wasiluk.
Ich ambicją jest stać się kiedyś konkurencją dla słynnej Vespy. Na pewno polski skuter będzie tańszy, ale o cenie przed uruchomieniem produkcji i wyceną kosztów Wojciech Wasiluk rozmawiać nie chce.
– Dopracowujemy wciąż każdy detal. Nadal rozważamy jaką moc będzie miała bateria, czy będzie jedna czy dwie. Chcielibyśmy, żeby na jednym ładowaniu skuter mógł swobodnie przejechać do 150 km – mówi Wojciech Wasiluk.
Podobnie jak Unitra, WFE chce się opierać w produkcji o krajowe rozwiązania.
– Plan jest taki, żeby tyle, ile się da było wytwarzane w Polsce. Widzimy, jak wiele firm stara się dziś skracać łańcuchy dostaw i przenosić produkcję do miejsc bezpieczniejszych niż Azja. My, jako niewielki podmiot nie możemy się uzależnić od nieprzewidywalnych sytuacji np. w Chinach.
Sentyment to nie fundament
Sentyment do marki przydaje się marketingowo. Wspomnienia klientów z młodości albo dzieciństwa pomogły w powrocie na rynek słynnych śniegowców „Relaks”, motocykla Junak albo rowerów pod marką Romet, chociaż bydgoska fabryka ogłosiła upadłość w 1998 roku.
– Sentyment do marki ma znaczenie, ale nie opieramy na nim strategii. Najważniejsza jest jakość – zgadza się z Wojtkiem Wasilukiem od skuterów Daniel Kostrzewa, pan od muzyki.
Gdy się popatrzy na rewitalizację bardzo znanych marek na świecie, to każda zmiana zawsze zaczynała się od podniesienia jakości produktu. – Tak było chociażby ze słynnym Harleyem albo z marką okularów Ray-Ban. Przecież w latach 90. to były okulary za dolara na stacjach paliw – opowiada Daniel Kostrzewa.
Haust powietrza dla Ursusa
Okazuje się, że i marka Ursus ma jeszcze szansę, by trochę pożyć, chociaż daleko od domu. Jak zapewnia 300Gospodarkę Marcin Obałek, były handlowiec Ursusa, ekspert rynków afrykańskich, podróżnik, który świat kilka razy przemierzał traktorem, prawa do używania nazwy i historycznego logotypu Ursusa ma Leandro Arend, jeden z najbogatszych przemysłowców z Brazylii. A teraz obaj panowie, jako biznesowi wspólnicy, zamierzają reaktywować zawieszoną jakiś czas temu produkcję traktorów na rynki Ameryki Południowej i Afryki.
– Jestem dysponentem marki Ursus i mamy już zamówienia na traktory. W lutym złożyliśmy wniosek o uruchomienie linii montażowej Ursusa w Rwandzie. Zależy nam, by produkcja zawsze uwzględniała jak największy wkład polski. Będziemy współpracować z ponad dziesięcioma polskimi dostawcami podzespołów, byłymi kooperantami lubelskiego Ursusa – mówi Marcin Obałek.
Jak to się stało, że na rynku istnieć mogą równolegle dwie marki tego samego sprzętu rolniczego?
– Warszawski Ursus, upadając wiele lat temu, zostawił siatkę wielu współpracujących firm, w tym Ursus brazylijski. Przez wiele lat nikt się tym nie przejmował, a fabryka w Brazylii cały czas produkowała traktory pod tą marką. To lubelski Ursus wykupiony przez pana Zarajczyka musiał zmieniać logotyp, bo nie miał praw do wykorzystania historycznego znaku Ursusa – mówi Marcin Obałek.
Pytany o potencjalny spór prawny z syndykiem w sprawie wykorzystywania marki Ursus, odpowiada:
– Niech będzie. Sprawę trzeba wyjaśnić. W moim przekonaniu mamy pełne prawa, by produkować pod marką Ursus. Więcej – korzystanie z tego znaku bezpłatnie będziemy przekazywać wszystkim kooperującym z nami polskim firmom, które spełniają wymogi jakości – mówi Marcin Obałek.
Pomysłodawcy przywracania dawnych polskich marek do domu współczesnych Polaków rzadko uderzają w ton patriotyczny. Ostatecznie przecież to biznes, który zostanie zweryfikowany przez rynek. Ale kciuki za polską urodę warto trzymać.
Warto też przeczytać:
- Polska zgłasza coraz więcej wynalazków. Pokonaliśmy patentowy impas [WYKRES]
- Gdzie wbijać łopatę, żeby skomercjalizować wynalazek? Rozmowa z Olgą Malinkiewicz
- Pandemia stłumiła innowacje. Teraz mniej firm inwestuje w nowości
- Jak stać się „fabryką Europy”? Polska musi zrobić coś, czego nigdy wcześniej nie robiła
- “Maszyna jest dobra, ale Żyd jest zły” – w 179. rocznicę śmierci Abrahama Sterna o tym, jak uprzedzenia zabijały i zabijają innowacyjność