To, że nie produkujemy substancji niezbędnych do wytworzenia leków powoduje, że gdy dochodzi do jakiegokolwiek zaburzenia w łańcuchu dostaw – stajemy się bezradni. Potrzebujemy niezależności lekowej – mówi dr Artur Bartoszewicz z SGH, współautor raportu o odbudowie polskiego rynku leków.
Katarzyna Mokrzycka, 300Gospodarka: Przez Polskę przetaczają się kolejne alarmistyczne doniesienia, że brakuje nam leków. To tylko chwilowy zastój w hurtowniach, czy już problem strukturalny?
Dr Artur Bartoszewicz, SGH: Uważam, że to już jest problem strukturalny, który wynika z tego, że oddaliśmy przez ostatnie dekady większość krajowego rynku leków. De facto jesteśmy uzależnieni totalnie od dostarczania leków z zagranicy. Powiedzmy to wprost: w ciągu ostatnich 30 lat zostaliśmy skolonizowali. Podłożono nam świecidełka i koraliki i my się tym daliśmy oszukać. Najpierw oddaliśmy polskie firmy lekowe zachodnim koncernom, później Zachód wygasił u nas te fabryki i przeniósł produkcję do Chin. W finale to Azja zaczęła dyktować warunki, a Europa została lekowo bezradna.
W momencie, kiedy pojawiają się jakiekolwiek perturbacje – widzieliśmy to w czasie pandemii, teraz widzimy zaburzenia wynikające z wojny – rynki zaczynają zachowywać się dosyć egoistycznie. Chiny, gdzie produkuje się większość substancji czynnych (API) do produkcji leków wprowadzają istotne zmiany we współpracy i relacjach ze Stanami Zjednoczonymi i z Europą. Blokowanie, ograniczanie czy opóźnianie dostaw to będą narzędzia stosowane w wojnie handlowej, która ma doprowadzać do zmian rozkładu sił na całym świecie.
Polska jest państwem skolonizowanym – nie tylko w sektorze farmacji, ale w tej branży to widać jak na dłoni. A to, że nie produkujemy API niezbędnych do wytworzenia leków powoduje, że jeżeli dochodzi do jakiegokolwiek zaburzenia w łańcuchu dostaw – stajemy się bezradni. I to trzeba jak najszybciej zmienić. Potrzebujemy niezależności lekowej.
Ile leków, które zużywamy w Polsce powstaje w Polsce?
30 proc., zaledwie. 70 procent z pochodzi z zagranicy.
A jaki jest docelowy, korzystny dla nas odsetek?
Poszczególne kraje zabezpieczają suwerenność lekową na różne sposoby i na różnym poziomie. Szwajcaria, na przykład, potrafi wyprodukować prawie 10 razy więcej leków niż sama potrzebuje. Niemcy produkują u siebie ok. 80 proc. tego, co zużywają. W mojej opinii, to jest także nasze docelowe minimum.
Niemcy mają duże silne koncerny, w niektórych udziały ma także państwo. Dzięki temu zapewniają sobie bezpieczeństwo, ale też są w stanie dyktować relacje międzynarodowe. My tego nie mamy, a mieć musimy, bo trwa wojna gospodarcza.
Krajowi producenci muszą więc zostać wzmocnieni, muszą być traktowani priorytetowo. Na razie jest dokładnie odwrotnie – tłamsimy naszych producentów i podlizujemy się światowym koncernom, które w sytuacji zagrożenia po prostu się wycofywały z rynku.
W czasie pandemii gdybyśmy nie mieli producentów krajowych – nie przetrwalibyśmy. Zagraniczne firmy zwiały natychmiast. Powiedzieli, że muszą wrócić do własnych krajów, bo łańcuchy dostaw się zerwały, a oni muszą produkować dla własnych obywateli. To już nie są tylko obawy, że tak się stanie, to są fakty.
To dzięki temu, co dostarczali lokalni wytwórcy Polska mogła zacząć budować masowy system szczepień, bo do szczepień oprócz szczepionek potrzebne są także inne substancje. Kraje, które tego zaplecza nie miały nie były w stanie tak szybko uruchomić szczepień.
To pokazuje, że niezależność lekowa daje możliwość podejmowania decyzji i ochrony swojego narodu.
Ile czasu potrzeba żeby odbudować polski przemysł lekowy do takiej pozycji, która będzie znowu zadowalała i będzie gwarantowała nam bezpieczeństwo lekowe.
Z raportu, który przygotowaliśmy wspólnie z dr Katarzyną Obłąkowską wynika, iż potrzebny jest do tego czas, który określamy jako 2x po 5-7 lat. Czyli takie dwa okresy programowania, żeby odbudować sektor i odzyskać właściwą pozycję na rynku międzynarodowym.
Chodzi nie tylko o zbudowanie infrastruktury produkcyjnej i magazynowej, ale również o przemodelowanie systemu badawczo – rozwojowego i zapewnienie kadr na najwyższym poziomie. W ciągu 10-14 lat konsekwentnie działanie dałoby szansę, aby polski sektor stał się jednym ze światowych liderów.
To bardziej chodzi o to, żeby stał się jednym z liderów na rynku światowym, czy jednak żeby przede wszystkim zabezpieczyć własne podwórko?
To własne podwórko będzie zabezpieczone tylko i wyłącznie wówczas, gdy część rynku światowego również stanie się nasza. Nie jesteśmy w stanie zamknąć swojej gospodarki, natomiast jesteśmy w stanie zbudować potencjał produkcyjny co najmniej tak duży, jak duże są nasze potrzeby lekowe i wówczas w relacjach międzynarodowych budować zabezpieczenie swojego rynku. To jest system naczyń połączonych.
Nie jesteśmy w stanie produkować w Polsce wszystkich leków, część zawsze będziemy od kogoś kupować, ale część musimy produkować z nadwyżką tak wysoką, by zaspokajać potrzeby innych gospodarek. Wówczas negocjować i zabezpieczać zaspokojenie własnych potrzeb. Bo jeżeli to my jesteśmy w stanie zagwarantować dostawy innym, to oni są od nas uzależnieni. Dziś Polska jest petentem w sprawie leków, ale możliwy jest stan, byśmy znowu to my rozdawali karty.
Co konkretnie musi zostać zrobione?
Niezbędna jest zmiana podejścia: kto produkuje w Polsce staje się realnym partnerem dla rządu, staje się partnerem bezpieczeństwa lekowego.
Z jednej strony konieczne są więc ogromne inwestycje w produkcję, bezpośrednie wsparcie pomocą publiczną naszych producentów, zapewnienie odbioru leków w ramach krajowych zamówień i refundacji. Przy takim odpowiednim wsparciu mają duży potencjał, by zostać międzynarodowymi czebolami.
Polska musi się jednak też postarać i kupić udziały w wybranych zagranicznych koncernach farmaceutycznych, które kształtują relacje w tej branży na świecie. Inaczej nikt nam dobrowolnie nie odda rynku, nie posunie się. Wyodrębniliśmy w raporcie 16 takich koncernów z różnych krajów i musimy znaleźć sposób żeby stać się nawet drobnym, ale udziałowcem kilku z nich, który będzie miał prawo głosu.
Który koncern będzie chciał obcemu państwu sprzedać swoje udziały?
Część tych koncernów ma mocno rozproszony akcjonariat, część jest np. własnością funduszy inwestycyjnych, ich akcje przechodziły z rąk do rąk, jak w innych sektorach – w bankowości, branży spożywczej itd.
Okazje do przejmowania udziałów pojawiają się często, zwłaszcza w okresach zakłóceń na rynku.
Kto konkretnie po polskiej stronie miałby kupować te akcje?
Polski Fundusz Rozwoju, albo specjalnie utworzony fundusz inwestycyjny. To jest mniej ważne, istotne jest natomiast, że stale powinien rozglądać się za możliwością odkupienia jakichkolwiek udziałów w dużych firmach farmaceutycznych na poziomie międzynarodowym – nie chodzi o kupno oddziału spółki w Polsce.
W Polsce padł pomysł żeby wykupić sieci handlowe. To nie jest dobry pomysł, bo nie przyniesie żadnych efektów. Jeśli rząd chce coś kupować to powinien zainwestować w pakiet akcji takiej sieci na poziomie centrali. Wówczas miałby wpływ na to, co ta sieć robi w różnych krajach, jakie towary dopuszcza, jakie zasady stosuje. Takie siłowe wykupienie firmy tylko na poziomie krajowym skończy się tym, że natychmiast zostaniemy odcięci od ich światowych łańcuchów dostaw.
Dobranie się więc do tych koncernów lekowych, odkupowanie udziałów, gromadzenie ich da możliwość oddziaływania na decyzje, a tym samym da możliwość wprowadzania naszych firm lekowych na inne rynki. Przystępujemy do wojny globalnej, w której walczą nie tylko koncerny, ale i rządy. W raporcie zwracamy uwagę właśnie na to, że w branży leków istnieje nie tylko oligopol producentów lecz także państw.
Jakieś 10 lat temu przedstawiałem ówczesnemu wiceministrowi rozwoju projekt stworzenia funduszy inwestycyjnych, które przejmowałyby mała laboratoria działające w największych światowych uczelniach, jak np. Oksford, MIT. Dzięki temu nasi naukowcy mogliby wspólnie z tamtejszymi prowadzić badania. Gdyby to wówczas zostało zrobione, to pandemię przywitalibyśmy nie bezradni i zależni, lecz z potencjałem badawczym i z udziałami w tych laboratoriach, które później prowadziły prace nad szczepionkami.
Powtórzę: tylko ten który ma wpływy w obszarze decyzyjnym jest w stanie cokolwiek zrobić. Reszta staje jako petenci.
Czy farmacja została ujęta w jakichkolwiek planach rozwojowych, na przykład w KPO?
Farmacja jest w KPO, ale proponowany model nie zapewni przełomu. Krajowe plany zakładają bowiem głównie dofinansowanie rozwoju start-upów i leków patentowych. Na to drugie jest w Polsce za wcześnie, a to pierwsze, bez obudowania całym systemem, nie ma szans powodzenia, bo nie zagospodarowujemy odpowiednio ani firm na początkowym etapie, ani ich badań. Zwykle kończy się tym, że jakaś firma z zagranicy za niewielkie pieniądze wykupuje start-up, który wcześniej wspomagały publiczne pieniądze z różnych funduszy, a Polska nie jest w żaden sposób beneficjentem tych działań.
To „przepalanie” pieniądza publicznego na potrzeby koncernów międzynarodowych i innych gospodarek.
Co Pan proponuje?
Należy stworzyć hub farmaceutyczny, czyli połączyć potencjały wielu podmiotów – trzeba ich pogodzić tak zwaną umową sektorową, żeby móc zbudować cały system wsparcia dla sektora. Chodzi o pewien ciąg zdarzeń – od przygotowania kadr dla farmacji, przez badania i rozwój, po kwestie związane z produkcją i dystrybucją.
Na razie nie powinniśmy inwestować w produkcję leków patentowych. Powinniśmy się skupić na jak największej produkcji leków drugiej generacji, tzw. równoważnych [generycznych – przyp. red,] i substancji czynnych. To w nie dzisiaj przede wszystkim powinniśmy inwestować, bo to dzięki nim, na bazie środków które jesteśmy w stanie wydać na sferę badawczo-rozwojową, mamy szansę stać się jako kraj producentem, który rozdaje karty na rynku.
Dopiero wtedy, za 5 – 10 lat, taki wzmocniony sektor będzie w stanie przejść na inwestycje w leki innowacyjne patentowe.
Co nie znaczy oczywiście, że dzisiaj na różnych etapach badań nad lekami patentowymi w ogóle nie należy dawać wsparcia ze środków publicznych – trzeba to robić, żeby wytworzyć know-how, ale muszą być zachowane pewne proporcje jeśli chodzi o wydatki. Na początek 5 proc. do 95 proc. na rzecz leków odtwórczych. Potem, powiedzmy za dwa lata, 10 – 90, za kolejne 3 lata 20-80 i tak dalej.
Dlaczego w takim modelu?
Bo należy się skupić na tym, co jest możliwe do jak najszybszej realizacji żebyśmy jak najszybciej zbudowali suwerenność lekową. Nazwaliśmy to strategią „imitacja innowacja inwencja”.
Rolę hubu pobudzającego przemysł lekowy w Polsce miała odegrać Agencja Badań Medycznych. Czy nie wystarczy ten jeden hub?
Agencja Badań Medycznych będzie dobrym partnerem na tym drugim etapie – dla już wzmocnionych producentów krajowych do prowadzenia prac nad lekami patentowymi.
O jakich kwotach należy myśleć, gdy mówimy o podjęciu działań inwestycyjnych ze środków publicznych?
Dzisiaj cała branża farmaceutyczna w Polsce wydaje rocznie na inwestycje w B+R+I około półtora miliarda złotych. Na działalność badawczo-rozwojową wydajemy zaledwie 0,3 miliarda euro, a powinniśmy zwiększyć te wydatki do 1,7 -1,8 mld euro rocznie. Powinniśmy co roku podwajać wydatki aż dojdziemy do tych około 2 miliardów euro.
Dodatkowo trzeba wziąć pod uwagę wsparcie w ramach pomocy publicznej inwestycji – rząd powinien przeznaczać około miliard euro rocznie na rozwój laboratoriów, produkcji i kadr.
Dodam tu, że koszt wytworzenia jednego leku oryginalnego, patentowego, to 2 miliardy dolarów. To pokazuje jaka jest dysproporcja w tym zakresie i dlaczego najpierw warto inwestować w inne obszary tego sektora.
Pisząc w raporcie o koniecznych zmianach na miejscu pierwszym umieścili państwo konieczność zmiany polityki cenowej. Dlaczego akurat ten element jest aż tak ważny?
Dlatego że polityka cenowa, system refundacji, może bardzo radykalnie zmienić pozycję firmy na rynku. Chcemy odwieść ministerstwo zdrowia od absurdalnego pomysłu wdrożenia tzw. korytarzy cenowych, bo to się szybko stanie zabójcze dla krajowych fabryk.
Ten pomysł opiera się na zasadzie, że najwyższa cena danego leku może być o połowę wyższa niż średnia ustalona na podstawie wszystkich leków z danej grupy – wówczas poruszamy się po wąskim korytarzu cenowym. To powoduje, że wystarczy, że jakiś azjatycki producent wrzuci na rynek krajowy kilka tanich leków, a natychmiast ceny pozostałych dostawców będą musiały w tym „korytarzu” zostać obniżone. To właściwie dumping, którego żadna europejska firma z Azją nie wygra.
A po roku, dwóch, po zniszczeniu krajowych firm, wejdą producenci azjatyccy czy inni europejscy i znów będziemy petentem.
Polskie firmy nie mogą produkować taniej?
Do tego musi być efekt skali, znacznie większa sprzedaż. Żeby zatem produkcja jednego leku była tańsza musimy odzyskać rynek krajowy i musimy wejść na rynek europejski.
W Chinach do produkcji każdej substancji czynnej uruchamia się oddzielny zakład, u nas w jednej fabryce wytwarza się różne API, w bardzo niewielkich ilościach. Francuzi mają cały program odbudowy przemysłu substancji czynnych – zamierzają zbudować kilka fabryk API.
Plan odbudowy rynku lekowego ma także Unia Europejska. Czy zatem jako kraje UE powinniśmy działać razem czy osobno? Konkurować między krajami Zachodu, inwestować indywidualnie czy budować razem silną konkurencję dla Azji, na przykład wespół z innymi krajami środkowej Europy?
Oczywiście, wolałbym współpracę, bo wobec bogatszych rządów zwiększałoby to nasze możliwości finansowe, ale ta współpraca nie wychodzi, jest złudna i obłudna. Jesteśmy skazani na to, że albo zaciśniemy zęby i zaczniemy przejmować albo będziemy przejmowani.
Krajowi producenci leków: Potrzebne są dopłaty do produkcji, takie jak dopłaty dla rolników [WYWIAD]