Samorządy na Mazurach mogą zarządzać połową, a czasem tylko czwartą częścią swojego terenu, bo reszta to lasy i jeziora, a o nich decyduje Skarb Państwa. Staramy się doprowadzić do pewnych zmian, żeby nie degradować najcenniejszych miejsc przyrodniczych – mówi Agnieszka Kombel-Gawlik, dyrektor biura Stowarzyszenia Wielkie Jeziora Mazurskie 2020, podsumowując kończący się sezon turystyczny.
Katarzyna Mokrzycka, 300Gospodarka: Czy Mazury znikają? Hydrolodzy biją na alarm, że zmniejsza się powierzchnia jezior, bo wysychają. Czy w waszych działaniach bierzecie to pod uwagę?
Agnieszka Kombel-Gawlik, SWJM2020: Niektóre jeziora wręcz fizycznie zanikają i częściowo jest to proces naturalny, z którym nie za wiele da się zrobić, boryka się z tym np. Wielkopolska. Na Mazurach bardzo wyraźnie zauważamy, że rosnąca presja turystyczna i urbanistyczna zwiększają problem zanieczyszczeń spływających do jezior. Tematem gospodarki wodno-ściekowej samorządy zajmują się od blisko 30 lat, a jako stowarzyszenie regularnie szukamy nowych rozwiązań tego problemu. Ograniczanie dopływu ścieków bytowych do jezior to jest obszar, który wymaga ciągłych inwestycji.
To wina rosnącego natężenia turystyki?
Wpływ turystyki ma oczywiście znaczenie, ale trzeba sprecyzować o czym mówimy. Głównym problemem obciążającym system Wielkich Jezior Mazurskich nie jest turystyka związana z ruchem na wodzie. Taka turystyka jest bardzo intensywna, ale krótka, to zaledwie 3, może 4 miesiące w roku. Na kondycję zbiorników wodnych znacznie większy wpływ ma spływanie nawozów z pól, intensywna zabudowa wokół jezior, nielegalne likwidowanie trzcinowisk. Niestety na to nie mamy wpływu, staramy się więc działać tam, gdzie realnie możemy poprawiać kondycję Mazur, mazurskich jezior. Ustawodawca niewiele decyzji pozostawił w rękach samorządów, ale i tak staramy się doprowadzić do pewnych konkretnych zmian. Chcemy tak poprawiać organizację turystyki na wodzie i infrastrukturę z tym związaną, żeby nie degradować najcenniejszych miejsc przyrodniczych.
Istnieje jakiś mechanizm, który kontroluje inwestycje na Mazurach? Który określa dla całego regionu, gdzie można, a gdzie bezwzględnie nie można inwestować, budować, cumować, plażować i tak dalej?
Nie ma takiego mechanizmu, a nasze moce tak daleko nie sięgają. Jako stowarzyszenie 17 samorządów obszaru Wielkich Jezior Mazurskich, czyli wszystkich, które są zlokalizowane wokół szlaku jezior, działamy według jednej, spójnej strategii. Jednak każdy samorząd ma też własne wyzwania, interesy, a przede wszystkim możliwości finansowe i w niektórych decyzjach kieruje się właśnie nimi.
Przyjeżdżam na Mazury regularnie każdego roku od ponad 15 lat i widzę, że okolica się zmienia, ale nie wygląda to na zmianę uporządkowaną czy zaplanowaną. Na dzierżawionych kawałkach brzegu powstają dzikie keje, które z roku na rok stają się coraz większe i coraz mniej dzikie, a to oznacza więcej ludzi, więcej śmieci, więcej ścieków a mniej natury. Co roku pojawiają się nowe apartamentowce i domki do wynajęcia różnej jakości architektonicznej. W jednej wsi wybudowano budynek na wodzie, dosłownie na jeziorze. Dlaczego nikt nad tym nie panuje?
Bo nie ma takiej możliwości prawnej. Tylko ustawodawca, czyli Sejm, rząd, ministerstwa, mogą narzucać ogólne regulacje dla całego regionu i dla jezior. System prawny dla takich miejsc jest bardzo skomplikowany – brakuje wielu przepisów, a te które są, leżą w gestii wielu instytucji i podmiotów. Samorządy mają pewne ograniczone narzędzia, ale one nie są doskonałe.
Każda gmina decyduje sama?
Z jednej strony to gmina decyduje o jakimś przedsięwzięciu. Z drugiej strony, na przykład o tym, czy można wybudować pomost na jeziorze decyduje Państwowe Gospodarstwo Wodne Wody Polskie. Dochodzi też do takich absurdów, że przy działce gminnej ogólnodostępnej, można sobie postawić pomost i w tym wachlarzu narzędzi prawnych, które posiadają samorządy, nie ma takiego, które mogłoby zablokować budowę. Bo gmina nie mając planu zagospodarowania przestrzennego po prostu musi wydać decyzję lokalizacyjną, czyli zgodzić się na budowę, której może nie chcieć. Nie ma przeciwskazań, żeby tego nie zrobić.
Gmina nie może zabronić wybudowania na jeziorze pomostu, który uważa za niepożądany czy szkodliwy?
Nie, nie może. Ten proces jest bardzo skomplikowany. Przepisy są niespójne, brakuje też trochę współpracy między poszczególnymi instytucjami decyzyjnymi. Ale też bardzo brakuje takiego ludzkiego poszanowania dla Mazur, jako wspólnego dobra, które bez dbałości po prostu nie przetrwa. Każdy chciałby mieć oszałamiający widok, ale wielu przybyszów widzi tylko koniec własnej działki. Ludzie kupują ziemię nad jeziorem, formalnie niczego nie zgłaszają, a potem widzimy plamę po wypalonych trzcinach, bo ktoś akurat tu chce mieć plażę albo widok. Nie dostanie na nią pozwolenia, bo jest tam trzcinowisko, obszar chroniony. Więc po cichu sam podleje to randapem i za rok trzcin już nie ma, nic tam już nie rośnie. Żaden przepis nie nauczy ludzi przyzwoitości, jeśli sami nie będą rozumieć, że to, ostatecznie, jest podcinanie gałęzi, na której sami siedzą.
Przecież takie działania są karalne. Mamy służby leśne, Wody Polskie – nikt tego nie wyłapuje?
Nadzór jest niewystarczający. Brakuje ludzi. Do niedawna w Urzędzie Żeglugi Śródlądowej na dwa województwa działało trzech inspektorów, nie wiem czy to się zmieniło. Poza tym, żeby podjąć jakiekolwiek działania trzeba kogoś złapać na gorącym uczynku. Nie można ukarać, nie mając pewności i dowodów, że to on zawinił.
Gminy próbują wykorzystywać te narzędzia, które mają w dyspozycji. Na przykład Mikołajki i Ryn uchwaliły plany zagospodarowania przestrzennego, które obejmują jeziora i w ten sposób chcą kontrolować rozlewanie się działalności związanej z turystyką. Rekomendujemy to także innym naszym członkom, bo to daje możliwość chociaż częściowego zapanowania nad tym, co się dzieje nad jeziorami.
Jest coś co łączy wszystkie mazurskie gminy? Jakieś wspólne przedsięwzięcie?
Jest wiele inwestycji, które realizujemy razem jako stowarzyszenie samorządowe. Obecnie jest to między innymi projekt sanitacji obszaru Wielkich Jezior Mazurskich, czyli systemowego rozwiązania odbioru ścieków z jachtów, bo to jedno ze źródeł zanieczyszczeń jezior.
Chcemy stworzyć infrastrukturę, która pozwoli każdemu użytkownikowi jachtów na Mazurach bezpłatnie oddać ścieki w porcie. Liczę, że już do końca roku wyłonimy około 60 miejsc, gdzie powstanie niezbędna infrastruktura portowa, tak, aby port, który ścieki odbierze też mógł je bezpiecznie oddać dalej do publicznego systemu oczyszczania. W sumie po zakończeniu inwestycji na Mazurach będzie 80 punktów odbioru. Ma to być usługa dostępna za darmo i dla jachtów motorowych i żaglowych. Od przyszłego sezonu chcielibyśmy zacząć instalować pierwsze urządzenia. Cały system powinien być gotowy sezonie letnim 2026 r. Dla regionu, który utrzymuje się z jezior ich stan, dobra kondycja, jakość wody są największym i najważniejszym wyzwaniem.
Przygotowaliśmy projekt, pozyskaliśmy finansowanie, ale nie wszystko możemy zrealizować z poziomu gmin. Potrzebujemy ruchu ustawodawcy i zmian w prawie ogólnopolskim. Skierowaliśmy do parlamentu petycję opisującą, jakie zmiany przepisów są niezbędne, żeby nasze instalacje naprawdę zmieniły sytuację na Mazurach.
Żeby bowiem nasza inwestycja była efektywna muszą być przepisy obligujące użytkowników jachtów do zdawania ścieków w wyznaczonych miejscach. Musi też powstać system monitorowania obiegu ścieków i system kontroli – uprawnione służby muszą móc wejść na jacht w razie potrzeby. Dziś policja, by móc interweniować musiałaby złapać kogoś w momencie zrzutu ścieków. Rozwiązań sanitacyjnych kontrolować im nie wolno. Nie może tego zrobić także przedstawiciel Urzędu Żeglugi Śródlądowej.
Nie mamy też, jako gminy, żadnej mocy prawnej, żeby wymuszać na przedsiębiorcach żeby każda nowa inwestycja portowa, każdy nowy pomost do cumowania jachtów był wyposażony w instalację do odbioru ścieków. Taki nowy port nie musi dziś być nawet podłączony do kanalizacji. Staramy się zbudować system zachęt, tak aby właściciele pomostów, którzy zainwestują w instalację do ścieków, mogli liczyć np. na ulgi podatkowe.
Wskazujemy więc rządzącym, które przepisy trzeba zmienić, żeby ten system mógł zadziałać. Podejmując się tego projektu wyszliśmy mocno przed szereg, bo samorządy mają w Polsce bardzo ściśle określone zadania. Liczymy jednak na to, że politycy potraktują to, co robimy jako pilotaż rozwiązań, które mogą się przydać wszędzie tam, gdzie jest woda i świadczone są usługi turystyczne.
W czasie pandemii Mazury przeżyły oblężenie, podobnie jak wszystkie krajowe kurorty. Ta popularność jezior utrzymała się w tym roku? Jak oceniacie sezon?
Z informacji, które dostajemy wynika, że był to sezon nieco słabszy niż poprzednie. Ludzi jest trochę mniej niż w poprzednich latach, ale pobyty były trochę dłuższe – tak wynika z informacji turystycznej i z danych Departamentu Turystyki Urzędu Marszałkowskiego. Jeżeli chodzi o czartery i turystykę wodną, to danych nie mamy.
A kiedy to zostanie policzone?
Dotknęła pani wrażliwego punktu. Mogę powiedzieć, że liczba stałych mieszkańców naszych 17 gmin członkowskich z ostatniego roku to 155,5 tys. Ilu ich jest latem – nikt nie jest w stanie powiedzieć. O ile w turystyce lądowej można próbować to jeszcze mierzyć, o tyle jest to nie do policzenia na wodzie.
Nie wiadomo, ile osób przewija się przez jeziora, porty, ile osób wynajmuje łodzie? Jak to możliwe?
Jachty, żaglówki itp. są czarterowane przez armatorów, którzy nikomu tego nie raportują. Dziś pan Kowalski mógł przywieźć na Mazury pięć jachtów, a za tydzień wywieźć je na inne pojezierze – my tego nie będziemy wiedzieć. Ani organizacja turystyczna, ani gmina.
A pan Kowalski nie ma obowiązku jakiejś sprawozdawczości? Płaci opłatę klimatyczną od osób, którym wynajmują łodzie?
Opłata klimatyczna obowiązuje tylko w ośrodkach wypoczynkowych, w pensjonatach, hotelach, ale nie od turystów na wodzie.
To może płaci podatki?
Od większości armatorów podatki nie trafiają do nas. Oni je płacą tam, gdzie są zarejestrowane ich firmy – to najczęściej jest nie u nas. My nawet nie wiemy, ilu takich przedsiębiorców armatorów działa łącznie w sezonie w naszym regionie.
I Mazury nic nie dostają z tego, że armatorzy czerpią dochody w tym regionie?
Tak to się niestety odbywa.
Co jest dzisiaj głównym problemem Mazur – i jako Krainy Wielkich Jezior i jako regionu, gdzie ludzie żyją przecież cały rok?
To bardzo trudne pytanie… Skupiłabym się chyba na dwóch aspektach. Z jednej strony, ci którzy kupują u nas domy i mieszkania w apartamentowcach najchętniej widzieliby Mazury jako skansen – ma być zielono i cicho, życie blisko natury. Ale też oni są tu przeważnie tylko sezonowymi gośćmi, przez kilka, kilkanaście dni w roku. Często kupują mieszkania jako inwestycje pod wynajem, czego nikt im oczywiście nie broni. Ale to nie tworzy wartości dodanej dla regionu. Nam zależy, żeby ludzie tu chcieli tworzyć centrum swojego życia, tu płacili podatki, kreowali miejsca pracy. Mieszkania na wynajem to co najwyżej sezonowa praca dla osób sprzątających czy ogrodnika. Gdy powstaje pensjonat albo hotel ludzie mają zajęcie przez cały rok. Hotel współpracuje z lokalnymi dostawcami, kupuje, naprawia, płaci pensje, płaci podatki. To są różnice, które mają wpływ na lokalną społeczność.
Mieszkań buduje się mniej niż potrzeba, to głównie drogie apartamentowce więc w dużej mierze wykorzystywane do działalności gospodarczej, pod wynajem. Nie chcielibyśmy powtarzać błędów z zagranicznych lokalizacji, gdzie rozwój turystyki doprowadził do tego, że mieszkańców nie stać jest dziś na kupno a nawet wynajem mieszkań we własnym regionie, co doprowadziło do ostrych protestów.
Wyzwaniem jest też wspomniana już chaotyczna rozbudowa mieszkaniowa. Chaotyczna przestrzennie i architektonicznie. Dla samych mieszkańców wyzwaniem jest ograniczony dostęp do usług – i tych podstawowych, i wyższego rzędu. A największym obecnie jest dostępność komunikacyjna – już od kilku lat nie mamy i przez najbliższe lata nie będzie połączenia kolejowego z resztą kraju.
Wyższe podatki od wynajmowanych mieszkań załatwiłyby problem?
To węzeł, który trudno w ten sposób rozwiązać. Mamy świadomość, że to turystyka daje dochody lokalnym gminom. Nakładając dodatkowe podatki na tego rodzaju działalności można wylać dziecko z kąpielą, bo część naszych mieszkańców, którzy prowadzą wynajem okazjonalny też na tym ucierpi. Zwłaszcza ci mniej zamożni, bo duży biznes pewnie sobie z tym poradzi.
Więcej turystów to jest więcej problemów, czy przeciwnie – im więcej turystów, tym więcej pieniędzy, żeby rozwiązywać lokalne problemy?
Turystyka jest ważna, ale sezon na wypoczynek na wodzie w Polsce trwa krótko więc cały czas szukamy innych rozwiązań, innych źródeł dochodu i rozwoju dla regionu.
Inwestujemy w rozwiązania, które pozwolą przyciągać ludzi przez wiele miesięcy. Rozwijamy infrastrukturę rowerową. W tym roku zamknęliśmy budowę pętli rowerowej wokół Mazur. To było duże wyzwanie, 300 km szlaku – w dużej części zupełnie nowe ścieżki, z zapleczem sanitarnym, przy współdziałaniu ponad 20 partnerów, różnych właścicieli gruntów, różnych zarządców dróg. Ta inwestycja służy też mieszkańcom.
W całym regionie będziemy tworzyć sieć muzeów i obiektów muzealnych, które będą pokazywały dziedzictwo Mazur. W Urwitałcie, przy Mikołajkach, powstał w tym roku KUMAK – Centrum Edukacji Ekologicznej i Bioróżnorodności Uniwersytetu Warszawskiego. Prywatni inwestorzy też dbają o to, żeby w hotelach były różne atrakcje, które rekompensują gorszą aurę.
To, co bardzo cieszy, to zmiana u nowych inwestorów – widać, że chcą tworzyć coś wspólnie z lokalną społecznością i dla niej. Nowy właściciel ogromnego terenu, na którym mieści się port w Sztynorcie, był chwalony przez mieszkańców tej wsi, że zaczął od zdjęcia kłódek wszędzie, gdzie się dało i zaprosił ludzi do korzystania z czego się da. Wyremontował port, restaurację, wyremontował zabytkową kaplicę, w historycznych budynkach obok powstało muzeum regionalne, gdzie oprócz stałych ekspozycji są konferencje, promocje książek, działa kawiarnia.
Konserwator zabytków współpracę z tym inwestorem przedstawiał jako przykład modelowy. A przecież, biorąc pod uwagę, że to jest prywatny biznes i nie pierwszy właściciel tego terenu w ciągu ostatnich lat, wiemy, że mógł pójść w inną stronę, stworzyć tylko sto pokoi do wynajęcia i zarabiać na tym żywą gotówkę.
Dla nas takie działania to dowód, że inwestorowi zależy na czymś trwałym, co zostanie na dekady.
Na Mazurach zwraca uwagę brak wiatraków. Macie w planach jakieś inwestycje związane z odnawialnymi źródłami energii?
W sprawie wiatraków trwały długie debaty, mieszkańcy ich nie chcą, uważając, że to zepsuje mazurski krajobraz. Ale to nie znaczy, że zrezygnowaliśmy z odnawialnej energii. Prywatnych inwestycji jest bardzo wiele, a nasze samorządy także prowadzą wiele projektów, to jeden z obszarów na których się będziemy koncentrować zgodnie z aktualną strategią Stowarzyszenia Wielkie Jeziora Mazurskie do 2030 r.
Częściowo to oczywiście jest związane z termomodernizacją budynków publicznych, ale także z wykorzystaniem zielonej energii do zasilania infrastruktury publicznej – od oświetlenia energooszczędnego ulic, przez magazynowanie energii, aż po wprowadzanie transportu elektrycznego do miast. Udało się na pozyskać dofinansowanie dla rozwoju elektrycznej komunikacji miejskiej w Mrągowie. Elektryczne autobusy funkcjonują już też w komunikacji na terenie miasta i gminy Giżycko.
Dlaczego nie od razu w całym regionie?
Każda gmina ma prawo po to sięgnąć, ale nie ma takiego obowiązku – skaluje potrzeby i koszty do swoich możliwości finansowych. Są gminy, które zdecydowały się iść w tę stronę, bo na przykład mają dużą intensywność dojazdów pomiędzy miastem a gminą obwarzankową. Jest tych mieszkańców na tyle dużo, że nietanią elektryfikację da się ekonomicznie uzasadnić. A są też gminy rozproszone, gdzie natężenie ruchu w transporcie publicznym nie jest na tyle duże, żeby wprowadzanie autobusów elektrycznych było dziś racjonalna decyzją gospodarczą. Zwłaszcza, że gminy mają sporo innych wyzwań. Miasta, gdzie koncentruje się ruch turystyczny muszą wciąż inwestować w sieć kanalizacyjną. Potrzebujemy instalacji, które charakteryzują się dużą elastycznością. Sezonowo mamy bowiem bardzo dużą intensywność wykorzystania i sieci i oczyszczalni, ale to spada po sezonie. Takie miasto, jak Mikołajki musi mieć sieć pozwalającą na elastyczną obsługę i zmianę z kilku na kilkadziesiąt tysięcy użytkowników w sezonie.
Równolegle bardzo szeroko inwestujemy w gospodarowanie wodami, w retencjonowanie wody, żeby oszczędzać te zasoby, których teoretycznie, mając jeziora, mamy wiele, a tak naprawdę bardzo niewiele.
Czy nie byłoby zasadne nakazanie używania na jeziorach wyłącznie silników elektrycznych?
Tak jak wcześniej wspominałam, samorząd lokalny nie może sam wprowadzać prawa.
Miasta wprowadzają strefy czystego transportu, zakazujące określonego napędu, w oparciu o ustawę o elektromobilności. Na jeziorze tak się nie da?
Gmina ani powiat nie jest właścicielem jeziora. Nie możemy decydować o tym, co się na nim może dziać. Jeziora należą do Skarbu Państw więc każda potencjalna zmiana potrzebuje ustaw na poziomie centralnym.
Jedyna decyzją jaką może podjąć samorząd, to ustanowienie przez powiat strefy ciszy na jakimś jeziorze, czyli całkowity zakaz używania jakichkolwiek silników, a to oznacza, że żaden jacht motorowy już tam wpłynąć nie może.
Podobna sytuacja dotyczy lasów, których właścicielem jest również Skarb Państwa. Samorządy nie mogą podejmować tu żadnych działań. I tak na Mazurach samorządy mogą zarządzać połową, a czasami nawet tylko czwartą częścią swojego terenu, bo reszta to lasy i jeziora.
Staramy się robić na tyle dużo, na ile to możliwe bez zmiany przepisów, ale przyznaję, że chcielibyśmy, aby ustawodawca spojrzał szeroko na nasz region, bardziej holistycznie, bo krzyżują się tu kompetencje bardzo wielu instytucji, ale akurat gminy, w obrębie których leżą jeziora, w sprawie tych jezior mają najmniej możliwości podejmowania decyzji.
Warto także przeczytać:
- Lotnisko Olsztyn-Mazury będzie współpracować z gigantem z ZEA. To oznacza rozbudowę portu
- Turystyka w Polsce wraca na dobre tory. Jesteśmy o krok od pobicia rekordu
- Europejskie miasta duszą się od nadmiaru turystów. Mieszkańcy wychodzą na ulice
- Strefy czystego transportu to nie priorytet. Duże miasta wolą postawić na autobusy i tramwaje
- Polskie wsie zwijają się. Demograficznie i rozwojowo
- 6 mln Polaków żyje w regionach poważnie opóźnionych rozwojowo. Wywiad z prof. Przemysławem Śleszyńskim z PAN